Boją się zajść w ciążę. "Nie będę znów oglądać białej trumny"
04.11.2020 15:03, aktual.: 01.03.2022 14:39
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
22 października to data, którą kobiety zapamiętają na długo. Trybunał Konstytucyjny uznał, że aborcja ze względu na ciężkie wady płodu nie jest zgodna z konstytucją. Ten wyrok zaczyna przekładać się na inne decyzje. Te życiowe. Część kobiet boi się zajść w ciążę. - Już jedno dziecko mi umarło, bo nie wykryli wady w ciąży. Nie będę znów oglądać białej trumny – mówi w rozmowie z WP Kobieta 24-letnia Natalia.
Jak przyznaje psychoterapeutka Olga Paszkowska, po decyzji Trybunału kobiety, które przychodzą do jej gabinetu, dużo mówią o strachu. - O lęku przed zajściem w ciążę, jeśli będą zmuszane do rodzenia śmiertelnie chorych dzieci. Problem dotyczy nie tylko kobiet, które dopiero planują zajście w ciążę, ale też tych, które już mają dzieci – przyznaje w rozmowie z nami Paszkowska.
Czy z tym lękiem można sobie poradzić? - Ale jak, skoro problem jest rzeczywisty, a w takiej sytuacji może znaleźć się każda z nas? Obawiam się, że konsekwencje mogą być takie, że niektóre rodziny nie zdecydują się na potomstwo, a te, które podejmą ryzyko, okupią to dużym stresem i lękiem. Jak to wpłynie na depresje poporodowe, depresje w ogóle czy nerwice? Mam nadzieję, że życie jednak takiego scenariusza nam nie pokaże. W przeciwnym razie decyzja o zajściu w ciążę nabierze bardziej skomplikowanego, dramatycznego wymiaru – stwierdza psychoterapeutka.
"Dostałam martwego syna na ręce"
O traumatycznych przeżyciach opowiedziała nam Natalia. A te towarzyszą jej każdego dnia, i to od dwóch lat. Choć jej ciąża przebiegała bez zarzutów, tuż po porodzie okazało się, że dziecko jest w stanie krytycznym. 24-latka miała nieplanowaną cesarkę ze względu na to, że tętno synka spadło. Tuż po porodzie dziecko szybko zostało zabrane na badania.
Jak mówi kobieta, prawie wcale nie widziała nowo narodzonego syna. Nikt nie chciał jej nic powiedzieć, dopiero po jakimś czasie neonatolog poinformował kobietę, że stan dziecka jest krytyczny. Synka przewieziono do innego szpitala. Natalia została w tym, w którym urodziła. Nie mogła z nim pojechać, nawet ojciec dziecka początkowo nie mógł przy nim być, bo para nie jest małżeństwem. Dopiero po podpisaniu przez matkę kilku oświadczeń udało się.
"Większość tych dzieci jest porzucona". Ginekolog mówi o losie nieuleczalnie chorych noworodków
- Wypisałam się na żądanie ze szpitala, dwa dni po porodzie. Początkowo nie chcieli mnie wypuścić, bo było zagrożenie życia. Dostaliśmy jednak telefon z drugiego szpitala, że mamy przyjechać do syna na stwierdzenie zgonu. Z uśmiechem na ustach lekarz poinformował o śmierci dziecka. Godzinę odłączali syna od aparatury, czekałam na korytarzu, zwijałam się z bólu po cesarce. Po czym dostałam martwego syna na ręce. Żadnej pomocy nie otrzymałam – ani od psychologa, ani od lekarzy – opowiada kobieta w rozmowie z nami.
Teraz Natalia boi się zajść w ciążę. - Chciałabym, ale jeśli się okaże, że dziecko jest chore, to zdecydowałabym się na aborcję. Nie wyobrażam sobie znów oglądać białej trumny, rozpoznawać ciała w kostnicy, tłumaczyć się księdzu podczas pochówku, czy jestem z partnerem małżeństwem, a takie pytania padały. Wsparcie w naszym kraju jest zerowe – mówi Natalia. I dodaje, że gdy dowiedziała się o decyzji TK o zaostrzeniu prawa aborcyjnego, to na usta cisnęły się jej tylko przekleństwa.
Psychoterapeutka nie ma wątpliwości. Jeśli kobieta będzie zmuszana wbrew swojej woli do urodzenia martwego dziecka, doświadczy traumy. - To będzie bagaż, głęboka rana, który może zaważyć na reszcie jej życia. Dla niektórych to może być ciężar nie do udźwignięcia, który może skutkować załamaniem nerwowym, depresją, ale też rezygnacją z dalszych starań o dziecko – mówi Paszkowska.
Czytaj też: Dr Anna Parzyńska chce nadal pomagać kobietom. Ginekolog mówi, jaki ma pomysł na obejście wyroku TK
Zobacz także: "Byłam mamą dziewczynki z chorobą genetyczną". Poruszający list matki, która straciła córeczkę
"Będzie jak Bozia chce"
Paulina jest mamą trójki dzieci. Pierwsze urodziło się z zespołem Downa. Dziś jej syn ma 10 lat. Ta ciąża przebiegała książkowo, jednak dziecko urodziło się z wadą genetyczną. Lekarze nie poinformowali kobiety, że może tak się stać.
Synek pani Pauliny ma też źle rozwinięte rączki – przedramiona są krótsze, nie wykształciły się też wszystkie palce w dłoniach. Gdy była w ciąży, podczas USG nikt tego nie zauważył, dopiero po porodzie lekarze oglądający zapis USG zobaczyli na nim wszelkie wady. Do dziś pamięta to, co powiedział jej lekarz podczas jednego z badań w okresie ciąży. "Będzie jak Bozia chce" – stwierdził. Być może wiedział, ale nie poinformował – tak teraz przypuszcza Paulina.
Na kolejne dzieci zdecydowała się dopiero po 4 latach. Także dlatego, żeby jej syn miał rodzeństwo i w razie śmierci rodziców nie został sam. - W drugiej i trzeciej ciąży robiłam amniopunkcję, która informuje o ewentualnych wadach w DNA płodu. Na szczęście dzieci urodziły się zdrowe. Czwartego dziecka nie planuję i nie planowałam. Ale i tak bym się bała. Że mi nawet tego pieprzonego badania (amniopunkcji – przypis red.) nie zrobią, a co dopiero aborcji – mówi kobieta. Przyznaje, że dziś martwi się też o swoje córki. Bo zostaną pozbawione wyboru.
Ten aspekt zastanawia też psychoterapeutkę. - Czy chcemy ryzykować tym, aby te dzieci, które już są na świecie, miały straumatyzowane mamy, które być może latami będą dochodziły do siebie po tak trudnych przeżyciach, na które nie były gotowe, na które same by się nie zdecydowały? Każda sytuacja, w której człowiek jest do czegoś zmuszany, jest przemocowa, nadużywająca, przekraczająca i zostawia bolesne rany. Wywołując w społeczeństwie bunt, złość, smutek, niezgodę, a czasem agresję – mówi psychoterapeutka Olga Paszkowska.
"Żyjemy jak na bombie"
Emilia wychowuje sama niepełnosprawną córkę. Z partnerem rozstała się już w ciąży. - Urodziłam córkę w wieku 28 lat. W 7. miesiącu ciąży dowiedziałam się, że córka choruje na wodonercze obustronne. Dzięki badaniom miała szanse na przeżycie, gdybym ich nie miała, zmarłaby po czterech miesiącach – wspomina kobieta. Miała szczęście, bo jak sama mówi, trafiła na świetnych lekarzy, córka cały czas jest pod ich kontrolą. Mogła też liczyć na pomoc rodziców, która okazała się bezcenna.
- Przez pierwsze pół roku życia córki cały czas byliśmy w szpitalu. Dziecko przeszło operację, usunęli jej kawałek chorego moczowodu. Dostała orzeczenie o niepełnoprawności.
Gdy dziecko dorastało, inne choroby dawały o sobie znać. - Kiedy miała 7 miesięcy, zaczęła przechylać głowę na prawa stronę, powłóczyć nóżką. Zaczęliśmy rehabilitację i były efekty. Gdy córka miała 4 lata, przedszkolanki zwróciły uwagę na to, że dziecko ma problem z prawą rączką: nie może utrzymać kredki, nie rysuje. Okazało się, że córka cierpi jeszcze na porażenie prawostronne. Później doszła astma, ale orzeczenie o niepełnosprawności zostało cofnięte. NFZ uzdrowił mi dziecko! Żyjemy jak na bombie – mówi z rozżaleniem kobieta.
Po tym, co przeszła, a także po decyzji o zaostrzeniu ustawy aborcyjnej, Emilia już wie, że nie zdecyduje się na kolejne dziecko. – Miałabym znowu zostać sama i to z dzieckiem chorym? Nie, dziękuję. Ja nie jestem za aborcją, ale wolnym wyborem. Wychowywanie dziecka chorego jest cholernie trudne. Nie ma pomocy od kraju. Ten, co uchwala ustawy, powinien najpierw zobaczyć, jak żyje się z niepełnosprawnością dziecka – stwierdza.
Olga Paszkowska nie ma wątpliwości, że kiedy kobieta rodzi niepełnosprawne dziecko, zmienia się cały jej świat, choruje wraz z dzieckiem cała rodzina.
- Mężczyźni też będą doświadczać lęku. Lęku przed cierpieniem własnym, dziecka, swoich partnerek czy żon. Niestety, ale statystki mówią, że małżeństwa, w których urodziły się chore dzieci, częściej się rozpadają, mężczyźni odchodzą. To przeważnie kobieta zostaje sama z dzieckiem, z bólem, ze wszystkimi konsekwencjami i problemami finansowymi. Być może zaostrzenie tego prawa sprawi, że mężczyźni rzadziej będą się decydować na zakładanie rodziny – mówi psychoterapeutka.
Olga Paszkowska na co dzień pracuje terapeutycznie z klientkami, które były teraz na etapie planowania macierzyństwa. I już obserwuje ten ruch "w tył", wycofanie, lęk, niepewność. - Jest w nich gniew i rozpacz, strach. Towarzyszę im w tych trudnych emocjach. Współczuję. Mam świadomość, że niektóre kobiety mają w sobie pewność, że i tak urodziłyby dziecko, bez względu na diagnozę. Im również będę towarzyszyć w trudzie, wspierając całym sercem. Mam jednak cały czas nadzieję, że ta najtrudniejsza decyzja w życiu będzie należała wyłącznie do nas. Do każdej z nas – kończy psychoterapeutka.