GwiazdyBosakowie - Jak brat z siostrą

Bosakowie - Jak brat z siostrą

Mie­li zo­stać mi­strza­mi ka­ra­te, bo tak chciał oj­ciec. A sta­li się naj­słyn­niej­szy­mi bra­tem i sio­strą w pol­skim show-­biz­ne­sie.

Bosakowie - Jak brat z siostrą
Źródło zdjęć: © Adam Wlazły

28.11.2008 | aktual.: 28.11.2008 15:29

Po prostu być

Mie­li zo­stać mi­strza­mi ka­ra­te, bo tak chciał oj­ciec. A sta­li się naj­słyn­niej­szy­mi bra­tem i sio­strą w pol­skim show-­biz­ne­sie. An­na iMar­cin Bo­sa­ko­wie mo­gą też ubie­gać się o ty­tuł naj­skrom­niej­szych. Nie dla nich pa­ła­ce i po­rsche. Bez bo­gac­twa mo­gą żyć, bez sie­bie – nie.

SUK­CES: Ja­kie to uczu­cie stać się na­gle kimś zna­nym?

An­na Bo­sak: Z jed­nej stro­ny bar­dzo cie­ka­we, a z dru­giej – strasz­ne, bo z dnia na dzień tra­cisz pry­wat­ność. Roz­po­zna­ją cię na uli­cy, co by­wa bar­dzo mi­łe, je­śli są to tyl­ko prze­ja­wy sym­pa­tii.

A nie za­wsze są?
An­na: Prze­waż­nie są. Ale usły­sza­łam też, że do­sta­łam się do „You Can Dan­ce” dzię­ki bra­tu, któ­ry za­ła­twił to w wiel­kiej kor­po­ra­cji ITI.
Mar­cin Bo­sak: Szko­da, aku­rat w TVN nie dys­po­nu­ję żad­ny­mi moż­li­wo­ścia­mi. (śmiech)

Prze­czy­ta­łam w in­ter­ne­cie, że ktoś pła­ci cięż­kie pie­nią­dze za pro­mo­cję Bo­sa­ków.

Mar­cin: Nie je­stem fa­nem in­ter­ne­tu, zwłasz­cza tej ciem­nej, ano­ni­mo­wej stro­ny, gdzie moż­na bez­kar­nie wy­pi­sy­wać po­dob­ne bzdu­ry. Przez przy­pa­dek wsze­d­łem na stro­nę, gdzie prze­czy­ta­łem, że nic nie ro­bię. Na­to­miast Ania, choć nie jest pro­fe­sjo­nal­ną ak­tor­ką, gra w se­ria­lu „Te­raz al­bo ni­gdy” i w ten spo­sób od­bie­ra mi pra­cę. I na ko­niec do­pi­sek: „Za­bi­ję tę s...”. Wło­sy sta­ją dę­ba!

Trze­ba być sil­nym, by ist­nieć w show-­biz­ne­sie.

An­na: Przede wszyst­kim trze­ba być wier­nym so­bie. Ro­bić to, co się lu­bi, nie na­gi­nać się.

Mar­cin: Pol­ski show-­biz­nes jest za­ścian­ko­wy. Mam na my­śli to, że ist­nie­je de­fi­cyt gwiazd. Wma­wia się te­le­wi­dzom, że gwiaz­dą jest ktoś, ko­go wi­dzi­my na oczy pierw­szy raz. Smut­ne, że dla by­cia „gwiaz­dą” nie­któ­rzy tra­cą toż­sa­mość.

Nie czu­je­cie się gwiaz­da­mi?

Mar­cin: Wo­lę my­śleć o so­bie ja­ko o ar­ty­ście niż jak o gwieź­dzie.

Mie­li­ście jed­nak zo­stać ka­ra­te­ka­mi.

Mar­cin: My­ślę, że ta­ta wy­my­ślił dla mnie ta­ką dro­gę, to by­ło je­go ma­rze­nie. Ostro tre­no­wa­łem przez dzie­więć lat, po­tem do­zna­łem kon­tu­zji na mi­strzo­stwach Eu­ro­py i za­koń­czy­łem spor­to­wą ka­rie­rę.

An­na: Mo­że to by­ła też ścież­ka dla mnie, ale ma­ma nie po­zwo­li­ła ta­cie za­pi­sać dru­gie­go dziec­ka na ka­ra­te. Nie chcia­ła, że­bym się bi­ła, i szyb­ko wy­sła­ła mnie na kurs tań­ca.

Mar­cin: Drob­na ko­rek­ta. Ka­ra­te to sztu­ka wal­ki, a nie bi­cia się. Da­ło mi ono du­żą umie­jęt­ność kon­cen­tra­cji, co oka­za­ło się po­tem bar­dzo przy­dat­ne na sce­nie.

Czy w wa­szej ro­dzi­nie by­ły wcze­śniej tra­dy­cje ak­tor­skie?

Mar­cin: Ab­so­lut­nie żad­nych. My­ślę, że bar­dziej wzię­ło się to z mło­dzień­czych ma­rzeń na­szych ro­dzi­ców, któ­re nie mo­g­ły się speł­nić z bra­ku szan­sy roz­wo­ju, ja­ką my otrzy­ma­li­śmy. Ro­dzi­ce po­świę­ci­li nam bar­dzo du­żo swo­je­go cza­su, aby­śmy mo­gli coś osią­gnąć, i za­szcze­pi­li pa­sję do spor­tu. Naj­pierw jeź­dzi­li ze mną na za­wo­dy po ca­łej Eu­ro­pie, po­tem z Anią na tur­nie­je tań­ca w Pol­sce.

Anna: Mia­łam czte­ry la­ta, jak ma­ma za­pi­sa­ła mnie na ryt­mi­kę. Do­wo­zi­ła na wszyst­kie za­ję­cia. I tak przez kil­ka lat. Ma­ma jest su­per!

Bo jak oj­ciec krót­ko trzy­ma, to ma­ma za­wsze przy­tu­li?

Mar­cin: Z tym krót­kim trzy­ma­niem to prze­sa­da. Ta­ta, cho­ciaż bu­dow­la­niec z wy­kształ­ce­nia, jest wraż­li­wym fa­ce­tem.

An­na: My­ślę, że ta­ta jest na­wet bar­dziej emo­cjo­nal­ny i uczu­cio­wy niż ma­ma, któ­ra po­tra­fi być sta­now­cza przy po­dej­mo­wa­niu de­cy­zji.

Któ­reś z was by­ło fa­wo­ry­zo­wa­ne?

An­na: Mar­cin był za­wsze bar­dziej sy­nem ma­my, a ja cór­ką ta­ty. Jak się wy­pro­wa­dza­łam z do­mu, opo­no­wał. Ma­ma mniej, za­wsze bar­dziej mar­twi­ła się o Mar­ci­na, pra­so­wa­ła mu ko­szu­le…

Mar­cin: Nie wiem, co po­wie­dzieć, pew­nie tak jest.

Co so­bie po­my­śla­łeś, jak po­ja­wi­ła się na świe­cie sio­stra? Ja­ki pech, wiel­ka szko­da, że to nie fa­cet?

Mar­cin: Prze­ciw­nie, ma­rzy­łem o tym, że­by mieć sio­strę! Na­wet na­pi­sa­łem list do Świę­te­go Mi­ko­ła­ja, że­by ży­cze­nie się speł­ni­ło. Chcia­łem po­tem spa­lić tę kart­kę, ale bab­cia po­wie­dzia­ła: „Nie. Trze­ba ją scho­wać, to po­mo­że”. Pew­nie sta­ło się to przy­czyn­kiem do te­go, że Ania wkrót­ce po­ja­wi­ła na świe­cie.

An­na: Ta­ta bar­dzo chciał mieć cór­kę. Ma­ma mniej, po­nie­waż Mar­cin oka­zał się dia­błem wcie­lo­nym. Był strasz­nie gło­śny i płacz­li­wy. Nic dziw­ne­go, że ta­cie za­ję­ło aż dzie­więć lat prze­ko­na­nie ma­my do te­go, że­by mieć dru­gie dziec­ko. Ja by­łam za­prze­cze­niem bra­ta. Po uro­dze­niu, na mie­siąc przed je­go ko­mu­nią, tyl­ko spa­łam i ja­dłam. Te­raz ro­le się od­wró­ci­ły, brat stał się spo­koj­ny, za to ja je­stem im­pul­syw­na i ener­gicz­na. Cią­gle się u mnie coś dzie­je, cza­sem na­wet nie pla­nu­ję ni­cze­go, bo uwa­żam, że ja­koś to bę­dzie. On jest bar­dziej po­ukła­da­ny, sys­te­ma­tycz­ny, wszyst­ko mu­si mieć za­pla­no­wa­ne od po­cząt­ku do koń­ca.

Mar­cin: Na­praw­dę, ta­kie stwa­rzam wra­że­nie? (śmiech)

Naj­waż­niej­sze wspo­mnie­nie z wa­sze­go dzie­ciń­stwa?

An­na: Pa­mię­tam łóż­ko pię­tro­we, któ­re sta­ło w na­szym po­ko­ju. Mar­cin spał na gó­rze, a ja, młod­sza, mu­sia­łam na do­le. Strasz­nie mu za­zdro­ści­łam. My­ślałam, że u nie­go mu­si być su­perfaj­nie. Aż nad­szedł czas, kie­dy stał się tak du­ży, że ist­nia­ło praw­do­po­do­bień­stwo za­wa­le­nia się łóż­ka. I wte­dy na­stą­pi­ła za­mia­na: sio­stra na gó­rę, brat na dół!

Mar­cin: Naj­pięk­niej­sze by­ły Wi­gi­lie, na któ­rych zbie­ra­ła się ca­ła ro­dzi­na. Ten zwy­czaj wpro­wa­dzi­ła jesz­cze bab­cia Wła­dzia. Mia­ła nie­sły­cha­ną umie­jęt­ność ła­go­dze­nia wszel­kich kon­flik­tów.

An­na: Bab­cia nas roz­piesz­cza­ła. Po­tra­fi­ła okro­ić chleb ze wszyst­kich stron, bo ja i mój brat cio­tecz­ny za­wsze chcie­li­śmy mieć te pięt­ki z chle­ba. To był nad­zwy­czaj do­bry czło­wiek, na­sza ma­ma jest do niej bar­dzo po­dob­na.

Mar­cin: Jej kon­se­kwen­cja, jed­no­cześ­nie przy du­żej wraż­li­wo­ści, któ­rą po­sia­da, i dy­na­mi­ka dzia­ła­nia.

An­na: Jak ty to ład­nie na­zwa­łeś! (śmiech) Ja, na­wet kie­dy wy­jeż­dżam, nie wiem, gdzie bę­dę miesz­ka­ła. Wy­wo­łu­je to drob­ny nie­po­kój, ale za­zwy­czaj wszyst­ko do­brze się koń­czy, bo gdzieś tam mam za­pi­sa­ne szczę­ście, po­dob­nie jak Mar­cin. Mam wszel­kie pod­sta­wy, że­by tak twier­dzić. Uda­ło mi się szczę­śli­wie skoń­czyć li­ceum, któ­re przy­pa­dło na burz­li­wy okres w mo­im ży­ciu, do­stać się na stu­dia, roz­po­cząć ży­cie za­wo­do­we.

Szczę­ście to jest dar od lo­su?

An­na: Na pew­no, ale też spo­sób po­dej­ścia do ży­cia. Wszy­scy w na­­szej ro­dzi­nie są opty­mi­sta­mi.

Mar­cin: My­ślę, że w na­szym przy­pad­ku jest to kwe­stia wia­ry, że na świe­cie jest do­brze, a nie źle. Wró­cę do za­wi­ści śro­do­wi­sko­wej, o któ­rej roz­ma­wia­li­śmy. Ja się z nią nie spo­tka­łem.

An­na: Im bar­dziej lu­dzie sku­pia­ją się na za­zdrosz­cze­niu cze­goś in­nym, tym ma­ją go­rzej. Nie war­to na to tra­cić ener­gii. Za­miast za­zdro­ścić, le­piej się sku­pić na tym, co jesz­cze sa­mi mo­że­my u sie­bie po­pra­wić i cze­go się na­uczyć, że­by w przy­szło­ści by­ło nam le­piej.

Trze­ba my­śleć po­zy­tyw­nie, że­by od­no­sić suk­ce­sy?

Mar­cin: Tak i trze­ba się mo­dlić, że­by na­szym bliź­nim wio­dło się le­piej, wte­dy i nam bę­dzie le­piej.

Jak z tej per­spek­ty­wy pa­trzy­cie na przy­szłość? Zo­sta­nie­cie w Pol­sce, czy ra­czej my­śli­cie o wy­jeź­dzie?

An­na: Za każ­dym ra­zem, kie­dy koń­czą się wa­ka­cje, sta­ję przed lu­strem i mó­wię so­bie: wszę­dzie do­brze, ale w do­mu naj­le­piej. Nie chcę wy­jeż­dżać ni­gdzie za ­gra­ni­cę, a na pew­no już nie na sta­łe. La­tem mog­łam zwie­dzić Mo­skwę, w Los An­ge­les mia­łam warsz­ta­ty ta­necz­ne. Mo­skwa to pięk­ne, choć przy­tła­cza­ją­ce mia­sto. W Sta­nach z ko­lei wi­dzi się wię­cej lu­dzi uśmiech­nię­tych i to jest faj­ne.

Mar­cin: W An­glii, przy oka­zji krę­ce­nia „Lon­dyń­czy­ków”, w któ­rych gram ro­lę chło­pa­ka od po­dej­rza­nych in­te­re­sów, mo­g­łem przyj­rzeć się tam­tej­sze­mu ży­ciu. Na pew­no lu­dzie ży­ją tam le­piej niż w Pol­sce, bo stwa­rza się im lep­sze wa­run­ki. Na­to­miast ja mam bar­dzo sil­ne po­czu­cie, że je­stem w od­po­wied­nim miej­scu i cza­sie. Tu kwit­nie mo­je szczę­ście, nie mam po­wo­du, że­by wy­ry­wać się gdzieś in­dziej.

Ucho­dzisz za jed­ne­go z naj­zdol­niej­szych ak­to­rów mło­de­go po­ko­le­nia. A te­raz, od­kąd kil­ka mie­się­cy te­mu uro­dził się twój syn, grasz naj­waż­niej­szą z ról. Jak to jest być oj­cem?

Mar­cin: Świet­nie! Ty­le na ten te­mat. Tę sfe­rę po­zo­sta­wiam so­bie i swo­im bli­skim.

Zre­zy­gno­wa­łeś z se­ria­lu „M jak mi­łość”. Wy­pły­wasz na głęb­sze wo­dy?

Mar­cin: Nie wiem, czy są to głęb­sze wo­dy. Nie mam aż ty­lu pro­po­zy­cji, ale sta­ram się wy­bie­rać ta­kie, któ­re bę­dą dla mnie no­wym wy­zwa­niem. Bar­dzo du­żo się na­uczy­łem w se­ria­lu, jed­nak stwier­dzi­łem, że gra­nie ko­lej­nej sce­ny, pi­sa­nej we­dług te­go sa­me­go sche­ma­tu, już mnie nie roz­wi­ja. Z tą de­cy­zją wią­za­ło się ry­zy­ko, ale mam jesz­cze te­atr, któ­ry jest mo­im fun­da­men­tem. Na brak pra­cy nie na­rze­kam, jest su­per. A co do fil­mu, chęt­nie bym w czymś za­grał, nie tyl­ko Wojt­ka w seria­lu „Lon­dyń­czy­cy” i ad­iu­tan­ta Si­kor­skie­go w „Ge­ne­ra­le”.

Zyg­munt Pre­isner żar­to­wał w „Piw­ni­cy pod Ba­ra­na­mi”, że jak­by dzwo­ni­li do nie­go z Hol­ly­wo­od, to nie ma go w do­mu. I wie­rzył w swo­ją gwiaz­dę. Mo­że Spiel­berg do cie­bie za­dzwo­ni?

Mar­cin: Nie li­czę na ro­lę od Spiel­ber­ga, bar­dziej cią­gnie mnie na Wschód niż do Sta­nów. Tam­ta kul­tu­ra bar­dziej mnie po­cią­ga, a moż­li­wo­ści ro­bie­nia fil­mów są po­rów­ny­wal­ne do Hol­ly­wo­od. Ki­no ro­syj­skie jest sza­le­nie in­te­re­su­ją­ce, cze­skie też ma te­raz świet­ny czas.

Nie­któ­rych za­sko­czył udział Ani Bo­sak w „Ko­chaj i tańcz” i w „Te­raz al­bo ni­gdy”. Rzu­ci­łaś na za­wsze ta­niec, aby za­grać w se­ria­lach?

An­na: Zo­sta­łam ob­sa­dzo­na przez re­ży­se­rów w ta­kich ro­lach, któ­re są zgod­ne z mo­im wy­kształ­ce­niem ta­necz­nym. Cho­ciaż nie je­stem ma­gi­strem tań­ca, to jed­nak mam w tej dzie­dzi­nie du­że do­świad­cze­nie. W „Ko­chaj i tańcz” gram tan­cer­kę speł­nia­ją­cą cho­re am­bi­cje swo­ich ro­dzi­ców, dia­lo­gów jest nie­wie­le, więc to mój grunt.

Jak się nie po­wie­dzie w ak­tor­stwie, zo­sta­niesz ka­ska­der­ką?

An­na: Wte­dy bę­dę się za­sta­na­wia­ła nad pla­nem B, bo te­raz wszyst­ko jest na do­brych to­rach. Py­ta­nie, czy ja na pew­no chcę być ak­tor­ką lub ka­ska­der­ką, bo mam za­mi­ło­wa­nie do spor­tów eks­tre­mal­nych. Ostat­nio za­czę­łam na­wet upra­wiać ki­te­sur­fing. A mo­że zo­sta­nę psy­cho­lo­giem, wła­śnie pod­ję­łam stu­dia w pry­wat­nej Wyż­szej Szko­le Psy­cho­lo­gii Spo­łecz­nej w War­sza­wie, któ­ra jest ma­rze­niem wie­lu mło­dych ludzi ze wzglę­du na świet­ną ka­drę na­uko­wą. Mam do­pie­ro 20 lat, wie­le wy­bo­rów do­pie­ro przede mną. Mar­cin, któ­ry już w li­ceum wie­dział, że zo­sta­nie ak­to­rem, i grał w te­atrach ama­tor­skich, sam przez dłu­gi czas od­ra­dzał mi ak­tor­stwo.

Mar­cin: Bo to na­praw­dę cięż­ki ka­wa­łek chle­ba. Po­za tym jest mnó­stwo chła­mu, wy­dmu­szek, któ­re ze sztu­ką nie ma­ją nic wspól­ne­go.

Za­wsze, Aniu, słu­chasz bra­ta?

An­na: Nie słu­cham go bez­kry­tycz­nie. Na­wet jak mi coś do­ra­dza lub od­ra­dza, to sta­ra­my się to prze­dys­ku­to­wać. Nie jest apo­dyk­tycz­ną oso­bą, któ­ra na­rzu­ca mi swo­je zda­nie, ale chy­ba ni­gdy nie prze­sta­­nie się o mnie mar­twić. (śmiech)

Mar­cin: Mar­twić się to nie­do­bre sło­wo, bo su­ge­ru­je, że ro­bi­sz coś złe­go.

An­na: No to trosz­czysz się, opie­ku­jesz się mną.

Mar­cin: Brzmi le­piej!

An­na: Za­wsze so­bie po­ma­ga­li­śmy. Pa­mię­tam, że jak je­chał na ko­lo­nie, da­łam mu swo­je za­skór­nia­ki z ko­mu­nii. Nie by­ło z tym pro­ble­mu, wte­dy po­trze­bo­wa­łam pie­nię­dzy tyl­ko na li­za­ki. (śmiech) Ale nie cho­dzi wy­łącz­nie o wspar­cie fi­nan­so­we, cza­sem waż­niej­sze jest psy­chicz­ne, kie­dy jed­no z nas jest w doł­ku. Bra­ta mam tyl­ko jed­ne­go, a po po­życz­kę mo­gę pójść do pierw­sze­go z brze­gu ban­ku.

Czy two­ja na­rze­czo­na, Mar­ci­nie, z któ­rą masz sy­na, nie jest za­zdro­sna o te bra­ter­sko-sio­strza­ne uczu­cia?

Mar­cin: Ona też ma sio­strę, ta­kie uczu­cia nie są jej ob­ce. To jest zu­peł­nie in­ny ro­dzaj re­la­cji.

An­na: Bar­dzo lu­bi­my się z Mo­ni­ką. By­wa­ło, że spa­ły­śmy w jed­nym łóż­ku. Jak mam dam­ską spra­wę, to ona jest mo­ją naj­lep­szą przy­ja­ciół­ką w War­sza­wie, naj­bar­dziej za­ufa­ną.

Wszyst­ko wam się ukła­da – na pla­nie, w do­mu, na­wet w łóż­ku!

An­na: Te­go nie wiem! (śmiech) Na pew­no na bra­ta za­wsze mo­gę li­czyć. To jest su­per! Mar­cin za­wsze mi po­wta­rza: „Idź za tym, co ci pod­po­wia­da twój głos. Nie martw się o pie­nią­dze”.

Mar­cin: Lu­dzie prze­ży­wa­ją za­ła­ma­nia wte­dy, gdy kon­cen­tru­ją się na pie­nią­dzach ja­ko na ce­lu sa­mym w so­bie. Kie­dy ktoś po­świę­ca się swo­im pa­sjom, o dzi­wo, znaj­du­je też pie­nią­dze. Wie­le za­le­ży od te­go, ja­kie ma się ocze­ki­wa­nia od ży­cia. Ja nie ma­rzę, że­by mieć trzy do­my i po­rsche.

Tyl­ko jed­no po­rsche i je­den dom?

Mar­cin: Le­piej by­ło­by mieć dom niż po­rsche. (śmiech) Ale do­kąd nie spad­nie śnieg, bę­dę jeź­dził na ro­we­rze.

Na pró­by do Te­atru Dra­ma­tycz­ne­go?

Mar­cin: Oczy­wi­ście, wy­god­niej po­ru­szać się po mie­ście ro­we­rem niż au­tem.

An­na: Też ko­rzy­stam z ro­we­ru, np. jak ja­dę do bra­ta. Sa­mo­cho­dem jeż­dżę naj­czę­ściej do szko­ły, któ­rą mam do­syć da­le­ko. A i tak zda­rza mi się za­spać, bo je­stem po­ran­nym le­niu­chem.

Jak so­bie ra­dzisz w War­sza­wie? Czy wy­stę­py w „You Can Dan­ce” i „Tań­cu z gwiaz­da­mi” po­zwo­li­ły ci za­ro­bić na sa­mo­dziel­ne ży­cie?

An­na: Uczest­ni­cy „You Can Dan­ce” nie otrzy­mu­ją wy­na­gro­dze­nia w po­sta­ci pen­sji, to mu­szę spro­sto­wać. Ale pro­gram da­je po­pu­lar­ność, a to otwie­ra mnó­stwo drzwi. Choć­by te do „Tań­ca z gwiaz­da­mi”. Wie­le szkół tań­ca te­raz chce, że­bym pra­co­wa­ła u nich ja­ko in­struk­tor­ka. Po­ja­wia­ją się też in­ne cie­ka­we pro­po­zy­cje.

Rok te­mu zna­la­złaś się wśród fi­na­li­stek Miss Pol­ska i zdo­by­łaś ty­tuł Miss Gra­cji. Ale do­pie­ro te­le­wi­zja spra­wi­ła, że sta­łaś się zna­na.

An­na: To praw­da, dzi­siaj ży­je­my w świe­cie „Ido­la” i „Big Bro­the­ra”, gdzie lu­dzie dzię­ki te­le­wi­zji z dnia na dzień mogą stać się zna­ni. Wy­da­je się, że po­pu­lar­ność jest na wy­cią­gnię­cie rę­ki.

Kie­dy wa­si ró­wie­śni­cy słod­ko so­bie ży­ją, wy mu­sie­li­ście prze­ra­biać przy­spie­szo­ny kurs wcho­dze­nia w do­ro­słość. Nie żal wam mło­do­ści?

An­na: Ni­cze­go nie ża­łu­ję. Da­lej mam su­per­baj­ko­we ży­cie, ro­bię to, co chcę. Wia­do­­mo, że są ta­kie rze­czy, jak za­pła­ce­nie ra­chun­ku za wo­dę, elek­trycz­ność czy te­le­fon, ale te­go prę­dzej czy póź­niej trze­ba się na­uczyć. Po­za tym mnó­stwo lu­dzi w mo­im wie­ku ma te sa­me pro­ble­my. 10 lat te­mu Mar­cin przy­je­chał do War­sza­wy, ja rok te­mu. Za­czę­li­śmy się usa­mo­dziel­niać do­kład­nie w tym sa­mym wie­ku. Każ­dy kie­dyś mu­si się wy­pro­wa­dzić z do­mu. To, że ży­je­my w War­sza­wie, nie by­ło na­szym ka­pry­sem. Brat ma tu­taj pra­cę i te­atr, ja – szko­łę, moż­li­wość do­sko­na­le­nia się w tań­cu. W Ło­dzi ar­ty­ście trud­no jest zna­leźć pra­cę.

Tę­sk­ni­cie tro­chę za Ło­dzią?

Mar­cin: Ja­sne, że tak. W Ło­dzi mie­sz­ka­li­śmy przez wie­le lat. Tam zo­sta­ły na­sze ko­cha­ne Ba­łu­ty, ro­dzi­ce, dzia­dek, wię­k­szość ro­dzi­ny. Ale to nie jest da­le­ko z War­sza­wy, za­wsze moż­na po­je­chać do ma­my na obiad.

Ma­ma do­brze go­tu­je?

An­na: Su­per! Ta­ta też, ale u nas w kuch­ni tak jest, że ma­ma go­tu­je su­per i w do­dat­ku szyb­ko, a ta­ta jesz­cze le­piej, tyl­ko strasz­nie du­żo cza­su mu to zaj­mu­je. Wy­my­śla prze­róż­ne ri­sot­ta, a ma­ma jest tra­dy­cyj­na. Za­wsze przy­go­tu­je nam ja­kąś ulu­bio­ną po­tra­wę, kie­dy przy­jeż­dża­my. A po­tem do­sta­je­my na ty­dzień wy­praw­kę do lo­dó­wek. (śmiech)

Sta­li­ście się naj­bar­dziej po­pu­lar­nymi bra­tem i sio­strą w Pol­sce. Na czym po­le­ga fe­no­me­n Bo­sa­ków?

Anna: Nie mam po­czu­cia fe­no­me­nu.

Mar­cin: Nie pie­lę­gnu­je­my fak­tu, że sta­li­śmy się po­pu­lar­nym ro­dzeń­stwem, bo kon­cen­tra­cja na sa­mej po­pu­lar­no­ści mo­że być pierw­szym kro­kiem na rów­ni po­chy­łej.

Ma­cie plan, co bę­dzie da­lej, ja­kieś szczy­ty do zdo­by­cia po­ja­wi­ły się na ho­ry­zon­cie?

An­na: Nie war­to zbyt da­le­ko wy­bie­gać w przy­szłość, bo to, co da­je nam te­raź­niej­szość, jest su­per. W przy­pad­ku tan­ce­rza trud­no na­wet coś za­pla­no­wać, li­czy się spraw­ne cia­ło, a z tym mo­że być róż­nie. Trze­ba roz­wi­jać się w róż­nych dzie­dzi­nach. Je­stem zwo­len­nicz­ką ta­kiej teo­rii, że to, co nas spo­ty­ka w ży­ciu, jest naj­lep­szą opcją. Na­wet po­raż­ka mo­że prze­cież cze­goś na­uczyć.

Mar­cin: Nic się nie dzie­je bez po­wo­du, wszyst­ko jest po coś.

Wie­rzy­cie w to, że ktoś kie­ru­je na­szy­mi uczyn­ka­mi, że każ­de­mu czło­wie­ko­wi jest za­pi­sa­na ja­kaś dro­ga?

Mar­cin: Nie wiem, ja po pro­stu nie wie­rzę w przy­pa­dek. Mo­ja daw­na pro­fe­sor i przy­ja­ciół­ka Gra­ży­na Ma­tysz­kie­wicz mó­wi­ła: „Przy­pa­dek to jest bar­dzo chy­try spo­sób Pa­na Bo­ga na to, by po­zo­stać w ukry­ciu”. Zga­dzam się z tym. Za­sta­na­wiam się, czy ma­my los za­pi­sa­ny w gwiaz­dach. Ra­czej nie, bo to my kreu­je­my swo­ją rze­czy­wi­stość. A Bóg tak nas ko­cha, że nam na to po­zwa­la.

Wydanie Internetowe

Źródło artykułu:Magazyn Sukces
Komentarze (0)