Była jedyną kobietą zamordowaną w Katyniu. Janina Lewandowska
To ich pierwsze, ale zarazem i ostatnie wspólne zdjęcie. Piękni, młodzi i uśmiechnięci. Patrzą z ufnością w przyszłość. Jest 10 czerwca 1939 roku. Dzień ich ślubu. Nie będą jednak obchodzić żadnej rocznicy tego radosnego wydarzenia. Wkrótce rozstaną się na zawsze.
13.04.2016 | aktual.: 14.04.2016 09:50
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
To ich pierwsze, ale zarazem i ostatnie wspólne zdjęcie. Piękni, młodzi i uśmiechnięci. Patrzą z ufnością w przyszłość. Jest 10 czerwca 1939 roku. Dzień ich ślubu. Nie będą jednak obchodzić żadnej rocznicy tego radosnego wydarzenia. Wkrótce rozstaną się na zawsze.
Ona – Janina Lewandowska, córka generała Józefa Dowbora-Muśnickiego, dowódcy 1. Korpusu Polskiego w Rosji i jednego z przywódców Powstania Wielkopolskiego – zginie niespełna dziesięć miesięcy później, 22 kwietnia 1940 roku, w Katyniu. Pani podporucznik będzie jedyną zamordowaną w tym miejscu kobietą. Sowiecki żołdak strzeli jej, tak jak tysiącom innych polskich oficerów, w tył głowy. Zginie w dniu swoich 32. urodzin.
On – Mieczysław Lewandowski, lotnik – nigdy nie pogodzi się ze śmiercią żony. Bohaterski żołnierz, uczestnik „Bitwy o Anglię”, zamieszka po wojnie w Wielkiej Brytanii. W 1964 roku popełni samobójstwo.
Krnąbrna dusza generalskiej córki
Życie jej nie rozpieszczało. Matka zmarła rok po urodzeniu jej młodszej siostry Agnieszki. Miała zaledwie 38 lat. Czy mogła przypuszczać, że ukochana Janka, jej oczko w głowie, nie dożyje nawet tego wieku?
Wychowanie czwórki dzieci (obok Janiny i Agnieszki, pieszczotliwie zwanej Gusią, było jeszcze dwóch chłopców: 14-letni Giedymin i 9-letni Olgierd) spadło na barki Józefa Dowbora-Muśnickiego.
Ojcowska miłość okazała się bardzo surowa. Przyzwyczajony do wojskowego drylu generał często nie potrafił odróżnić domu od koszar. Dzieci wychowywał tak jak i jego wychowywano – bez pobłażania. „Trzymano mnie krótko i obchodzono się ze mną surowo, nie wychowując na lalusia” – wspominał Józef Dowbor-Muśnicki u kresu życia.
Janka z pewnością „lalusiem” nie była. Tak jak reszta rodzeństwa jeździła konno, pływała, szusowała na nartach. Potrafiła także, mimo iż darzyła ojca wielkim uczuciem, mu się postawić.
Tak było choćby wtedy, gdy wbrew niemu realizowała swą pasję muzyczną. Generalska córka musiała naprawdę wykazać się wielkim hartem ducha, by przy tak apodyktycznym ojcu, wywalczyć sobie prawo do śpiewania w kabaretach czy przed seansami w kinach. Na szczęście dla żołnierskich nerwów i serca, kariera śpiewacza Janki nie trwała długo. Zbyt słaby głos zniweczył dziewczęce marzenia.
„Nikt nie potrzebuje baby-spadochroniarza”
Także do drugiej pasji córki, latania, Dowbor-Muśnicki nie odnosił się ze zbytnim entuzjazmem. Dla generała kobieta powinna realizować się jako żona i matka, a nie „bujać w obłokach”. Zdania nie zmienił nawet, gdy Janka, po skończeniu kursu szybowcowego, jako pierwsza kobieta w Europie wykonała skok spadochronowy z wysokości 5000 metrów. „Kto się z tobą ożeni? Nikt nie potrzebuje przecież baby-spadochroniarza” – biadał ojciec-generał.
W sterane troską o latorośl serce rodziciela nadzieję wlała dopiero miłość, jaką Janka obdarzyła pułkownika Mieczysława Lewandowskiego, pilota i kierownika szkoły szybowcowej. Choć młodzi ludzie poznali się w 1936 roku, pobrali się dopiero trzy lata później. Na przeszkodzie stanęła najpierw żałoba po ojcu (zmarł w 1937 roku), a potem żałoba po bracie Janiny Olgierdzie, który nieszczęśliwie zakochany popełnił samobójstwo w 1938 roku.
Nie zdążyli nawet razem zamieszkać
Młodzi małżonkowie wzięli najpierw ślub cywilny w czerwcu 1939 roku, a miesiąc później ślub kościelny. Nie zdążyli jednak zamieszkać razem. 1 września Mieczysława nie było przy Jance. Gdy 3 września pułkownik Lewandowski przybył do Poznania (w jego pobliżu znajdowało się Lusowo – majątek Dowbor-Muśnickich), by zabrać żonę, to prawie dosłownie minął się z nią w drzwiach. Janina kilka minut wcześniej wyszła na dworzec, by pociągiem jadącym w kierunku Lwowa dotrzeć do punktu mobilizacyjnego.
Była wierna testamentowi ojca. Generał Dowbor-Muśnicki przed śmiercią napisał: „Moje dzieci winny pamiętać, że są Polakami, że pochodzą ze starej rodziny szlacheckiej o pięciowiekowej nieskazitelnej przeszłości i że ojciec ich dołożył wszelkich swych możliwości dla wskrzeszenia Polski w jej byłej chwale i potędze. Ma zatem prawo żądać od swego potomstwa, by nazwiska naszego niczym nie splamiło”.
Janinie nie udało dotrzeć się do punktu mobilizacyjnego, ani do tworzonej w Łucku jednostki lotniczej. Wędrówka na wschód odbywana z żołnierzami i oficerami III Pułku Lotniczego skończyła się 22 września, pięć dni po napaści Związku Sowieckiego na Polskę. Pod Husiatynem pułk otoczyły sowieckie czołgi. Wśród zatrzymanych oficerów była Janina Lewandowska, która kilka dni wcześniej otrzymała oficerski mundur. Mundur podporucznika otrzymany przez nią rozkazem najwyższego oficera jednostki miał zapewnić jej bezpieczeństwo w momencie zatrzymania. „W cywilizowanym świecie nie morduje się jeńców” – uważali polscy wojskowi.
Jak się później okazało, byli w błędzie.
Wróciła do domu z katyńskiego dołu
Lewandowska trafiła do obozu w Ostaszkowie, a potem do obozu w Kozielsku. Trzymała się dzielnie. Uczestniczyła w tajnym życiu religijnym, między innymi wypiekając hostie do mszy oraz opłatki na Boże Narodzenie.
20 kwietnia 1940 roku została wywieziona z obozu. Dwa dni później zginęła w Katyniu. Jej ciało, podobnie jak zwłoki pozostałych ofiar sowieckiego bestialstwa, odnaleziono trzy lata później. Po wojnie czaszka Janiny Lewandowskiej trafiła do rąk profesora Bolesława Popielskiego, specjalisty medycyny sądowej, wykładowcy Uniwersytetu Wrocławskiego i Akademii Medycznej we Wrocławiu. Popielski przez kilkadziesiąt lat ukrywał przed bezpieką komunistyczną szczątki córki gen. Dowbora-Muśnickiego. Ich tajemnicę zdradził dopiero przed śmiercią w 1997 roku.
4 listopada 2005 roku czaszkę Janiny Lewandowskiej pochowano w specjalnej urnie w grobowcu rodziny Dowbor-Muśnickich w Lusowie. „Panie generale, po sześćdziesięciu latach znów może pan przytulić córkę” – powiedziała w trakcie uroczystości kustoszka Muzeum Powstańców Wielkopolskich.
Dwa lata później, 5 października 2007 roku, Minister Obrony Narodowej awansował ją pośmiertnie do stopnia porucznika.
Witold Chrzanowski