Blisko ludziByła prostytutką przez całe dorosłe życie. Dziś walczy o to, by karać klientów domów publicznych

Była prostytutką przez całe dorosłe życie. Dziś walczy o to, by karać klientów domów publicznych

Kiedy była małą dziewczynką, miała wiele marzeń. Chciała zostać tancerką, mieć normalną, szczęśliwą rodzinę. Życie potoczyło się jednak inaczej. Sabrinna Valisce przez ponad dwadzieścia lat była prostytutką. Dziś walczy o delegalizację prostytucji.

Była prostytutką przez całe dorosłe życie. Dziś walczy o to, by karać klientów domów publicznych
Źródło zdjęć: © 123RF
Lidia Pustelnik

06.10.2017 | aktual.: 06.10.2017 16:07

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Kiedy Sabrinna Valisce miała 12 lat, jej ojciec popełnił samobójstwo. To wydarzenie zmieniło całe jej życie. Nie minęły dwa lata, kiedy jej matka ponownie wyszła za mąż i cała rodzina przeprowadziła się z Australii, gdzie dorastała Sabrinna, do Wellington w Nowej Zelandii.

– Byłam bardzo nieszczęśliwa. Mój ojciec był agresywny, nie miałam nikogo, z kim mogłabym porozmawiać – opowiada swoją historię w rozmowie z BBC. Mimo to dziewczyna wciąż miała swój świat fantazji. Wyobrażała sobie, że kiedyś zostanie znaną tancerką. Na marzeniach się nie skończyło, Sabrinna zapisała się na lekcje baletu. Nie mogła przypuszczać, że za kilka miesięcy będzie włóczyć się godzinami po ulicach, oferując ludziom swoje ciało za pieniądze, by przeżyć.

Pierwszy raz był przypadkowy. Kiedy wracała ze szkoły przez park, mężczyzna zaproponował jej 100 dolarów za seks. – Byłam w szkolnym mundurku, nie mógł nie wiedzieć, ile mam lat – mówi kobieta.

Zgodziła się. Tak zarobione pieniądze wykorzystała, żeby uciec z domu, w którym doświadczyła tylko przemocy i samotności. Pojechała do Auckland i tam zgłosiła się do chrześcijańskiej organizacji YMCA. Placówka YMCA mieściła się w dzielnicy o bardzo złej reputacji, znanej z prostytucji i niebezpiecznej dla młodej dziewczyny.

Sabrinna postanowiła skorzystać z budki telefonicznej, znajdującej się w okolicy, żeby skontaktować się z kimś, kto mógłby jej pomóc. Numer był zajęty, więc czekała przez chwilę przy budce. Podjechał radiowóz. Funkcjonariusze policji najpierw przepytali ją, dlaczego stoi bez celu przy budce, a potem przeszukali ją, sądząc, że ma przy sobie prezerwatywy i jest prostytutką.

– Jak na ironię, to nasunęło mi pomysł, by pójść i zdobyć trochę pieniędzy – mówi kobieta. Wiedziała, że jeśli nie będzie miała za co żyć, tak czy inaczej wyląduje na ulicy. Sabrinna pomaszerowała więc na niesławną ulicę Karangahape i zaczepiła pierwszą prostytutkę, jaką spotkała. Ta okazała się być bardzo pomocna. Wskazała dziewczynie ulicę, na której może pracować, ale też dała jej prezerwatywę i opowiedziała o stawkach za różne usługi. – Była bardzo miła. Samoanka, za młoda, żeby tam pracować i już pracująca tam za długo – opowiada Sabrinna.

Przez lata dziewczyna zwracała się do organizacji zrzeszających prostytutki. Chciała uzyskać wsparcie, a być może również pomoc w zrezygnowaniu z prostytucji. Oferowano jej tam jednak tylko prezerwatywy. Podczas spotkań z innymi dziewczynami Sabrinna zaczęła słyszeć, że sex-workerki są dyksryminowane i że jest to praca jak każda inna.

Walka o lepsze życie

Był przełom lat 80. i 90., czuła, że zbliża się rewolucja. Chciała być częścią ruchu, który "wyzwoli" wszystkie, które na co dzień doznawały takich krzywd jak ona sama. Z całą energią, na jaką było ją stać, zaangażowała się w ruch na rzecz zalegalizowania prostytucji.

Nie myliła się. W 2003 roku władze Nowej Zelandii wprowadziły "Akt Reformujący Prostytucję". Sabrinna świętowała – ale niezbyt długo. Sabrinna odczuła na własnej skórze, że nowe prawo, pozwalające zalegalizować domom publicznym swoją działalność, w istocie chroniło ich właścicieli i klientów, a nie te, które sprzedawały swoje ciało. Spełniło się bowiem to, czego najbardziej się obawiały – domy publiczne mogły odtąd oferować klientom usługi "all inclusive", co oznaczało, że kobieta nie mogła już decydować, na jaki rodzaj usługi się zgadza albo samodzielnie wyznaczać za nie ceny.

Sytuacja prostytutek, i tak często dramatyczna, jeszcze się pogorszyła. W domu publicznym w Wellington 40-letnia już Sabrinna była świadkiem ataku paniki u jednej z młodziutkich dziewcząt. Dziewczyna krzyczała i płakała, a mężczyzna powtarzał, że ma wracać do pracy. To zdarzenie przelało czarę goryczy. Kobieta zaczęła pytać – co robimy, by pomagać tym, które chcą skończyć z prostytucją? Nikt nie chciał jej słuchać.

Dla Sabrinny to był koniec. Nie było jej łatwo, nawet po przeprowadzeniu się do innego kraju. Kiedy jej nowa sąsiadka próbowała zwerbować Sabrinnę do pracy "na kamerce", poczuła się, jakby miała na czole piętno prostytutki. Stopniowo kobieta z walczącej o legalizację tego procederu, zmieniła się w zagorzałą bojowniczkę o karanie tych, którzy korzystają z usług prostytutek.

Dziś Sabrinna, założycielka grupy "Australian Radical Feminists", stara się wspierać kobiety, które nadal są częścią tego procederu. Chce udowodnić, że kobiety, które znajdują się na samym dole hierarchii społecznej, te wykorzystywane, poniżane i doprowadzane do ostateczności, mają głos i wybór.

Sama nadal leczy rany – niedawno zdiagnozowano u niej zespół stresu pourazowego.

W Polsce, podobnie jak w Wielkiej Brytanii, Czechach, Słowacji, Hiszpanii czy Portugalii, prostytucja jest legalna, ale jest status prawny jest uregulowany w ograniczonym stopniu. Oznacza to, że o ile korzystanie z usług prostytutki bądź oddawanie się temu procederowi nie jest karalne, nielegalne jest prowadzenie domu publicznego i sutenerstwo. Szacuje się, że w Polsce pracuje około 200 tys. prostytutek.

Źródło: BBC

seksprostytucjasutenerstwo
Komentarze (71)