Była wściekła, że ją "zapłodnił". Bez wahania usunęła ciążę
Nina Andrycz urodziła się 11 listopada 1912 roku. Zasłynęła jako "pierwsza dama polskiego teatru" i królowa polskiej sceny. Była żoną Józefa Cyrankiewicza, premiera PRL. Mimo że jej mąż pragnął potomka, ona podkreślała, że "rodzi role".
Nina Andrycz związana była z Józefem Cyrankiewiczem, najdłużej urzędującym premierem PRL. Rozwiodła się z nim po 21 latach. Mieli zupełnie inne spojrzenia na rodzinę. Cyrankiewicz marzył o posiadaniu dzieci, z kolei Andrycz jednoznacznie podkreślała, że nie chce zostać matką.
"A on przyzwyczaja się do moich chorób, trem przed premierą, nerwów po premierze, dziwnego faktu, że nie chcę zajść z nim w ciążę. Matka, po trzech latach małżeństwa, zapytała, czyż naprawdę nie chcę rodzić. «Ależ ja rodzę bez przerwy. Role» – odparłam. Rozmowa się urwała" - napisała Andrycz w 1949 roku, co zacytowała Liliana Śnieg-Czaplewska w książce "Nina i Józef. Sceny z życia, które minęło".
Słowa o "rodzeniu ról" powtarzała często. "Wiele osób słyszało: "»Aktorka rodzi role, nie dzieci«. Reżyser Maciej Prus też: Macierzyństwo zmieniała w poezję: »Rodziłam role, nie dzieci«" - czytamy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Nina Andrycz nie zdecydowała się na dzieci
Zdarzały się jej jednak nieplanowane ciąże. "Wpadka" przytrafiła jej się z kolegą aktorem, Włodkiem Łukaszewiczem, zwanym Łukaszem. Poprosił ją o rękę, Andrycz odrzuciła jednak oświadczyny, zdecydowała się też na aborcję.
"Pierwsza ciąża zdarzyła się po ponad roku małżeństwa; druga najpóźniej w 1950 r." – mówi Barbara Rusinek-Mączyńska w książce Liliany Śnieg-Czaplewskiej. – "Któregoś dnia po powrocie do domu usłyszałam fragment rozmowy ojca z bardzo smutnym J.C.: «Znowu to zrobiła…». Nastoletnią dziewczynę nie bardzo interesowały cudze problemy małżeńskie, ale wtedy zrobiło mi się naprawdę żal premiera. Widać, że był zdruzgotany i bardzo przeżywał postępowanie żony".
Czytaj także: Niechciane ciąże Niny Andrycz
Tak Andrycz pisała o ciąży i aborcji. "Zapłodnił"
Sama Andrycz pisała o ciąży i aborcji w swoim kalendarzyku. "6-7 lutego 1951. Jestem brzemienna. Martwię się. Najcięższy konflikt. (…) Wyrażam mu swój gniew, że... zapłodnił. A on poważnie myślał o dziecku ze swoją żoną..." - napisała. Nie zdecydowała się jednak kontynuować ciążę. - "2 marca 1951. Nie zapisałam, kiedy znany i dobry lekarz usunął mi ciążę. Pani Liebelt [sekretarka zatrudniona w URM] wypaliła pudełko papierosów. Józek, siedząc koło mnie w sypialni, zapłakał, ale nic złego mi nie powiedział... tj. nie robił zarzutów."
Wspominała też, że jej matka usiłowała ją odwieść od aborcji. "Jak za drugim razem szłam na zabieg, moja mama się popłakała. Tłumaczyła mi: «Nie rób tego drugi raz. Z pierwszym zabiegiem się pogodził, ale drugiego ci nie daruje. Bo pokazujesz, że ci na nim nie zależy». Pojechałam na zabieg. Być może wielu z nas pracuje na to, żeby skończyć w samotności. I nie ma co się nad tym rozczulać, trzeba zrozumieć, że może być to cena za prawdziwą samodzielność - przekonywała w rozmowie z "Vivą!".
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!