Blisko ludziByłam na herbacie u świeżo upieczonej 100-latki. Dowiedziałam się, jak żyć, żeby być szczęśliwym

Byłam na herbacie u świeżo upieczonej 100‑latki. Dowiedziałam się, jak żyć, żeby być szczęśliwym

- Rządziła całe życie. 40 lat mieszkam z teściową i mogę potwierdzić – mówi Ewa Chrobak, synowa Stanisławy. 100 lat, 7 dzieci, 13 wnuków, 21 prawnuków oraz 2 praprawnuków - dorobek seniorki wygląda imponująco.

Byłam na herbacie u świeżo upieczonej 100-latki. Dowiedziałam się, jak żyć, żeby być szczęśliwym
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Magdalena Drozdek

22.02.2018 | aktual.: 29.05.2018 14:55

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Pojawiły się ostatnio badania naukowców z Amerykańskiego Stowarzyszenia Rozwoju Nauki o długowieczności. Czytamy w nich, że w ciągu kilku lat przebadano ponad tysiąc seniorów. Badani mieli od 90 do 99 lat. Sprawdzano nawyki żywieniowe, historię chorób, codzienną aktywność. Co wyszło? Że ci, którzy żyją najdłużej, piją alkohol. Skromnie, ale piją. – Nie wiem jeszcze, jak to uzasadnić dokładnie, ale skromne spożywanie alkoholu naprawdę łączy się z długowiecznością – przekonuje cytowana we wszystkich światowych mediach neurolog Claudia Kawas.

I choć o receptach na długowieczność czytałam już wiele, to postanowiłam sprawdzić, co na to sami zainteresowani. A konkretnie jedna zainteresowana. Świeżo upieczona stulatka – Stanisława Chrobak.

- Kiedyś pani doktor spojrzała na mnie i od razu stwierdziła, że będę długo żyć. Niestety nie śmiałam spytać, ile jeszcze lat przede mną – mówi mi Stanisława.

100 lat to za mało

Rytm dnia wyznaczają seriale. Najpierw te poranne, potem po południu w telewizji można zobaczyć tureckie produkcje. Ulubione. O 18.30 koniecznie "Korona królów". Potem trzeba zobaczyć, co wydarzyło się w polityce. - Radia słucham, telewizję oglądam, bo trzeba trochę wiedzieć, co się dzieje. Prawda albo nieprawda, ale trzeba się orientować – mówi mi Stanisława.

17 lutego obchodziła setne urodziny. Była rodzina, kierowniczka z Urzędu Stanu Cywilnego. Stanisława dostała życzenia od premiera Morawieckiego, od prezydenta miasta. Był tort, szampan, prezenty. W końcu raz ma się sto lat. W Gdańsku superstulatków żyje pięćdziesięciu. 42 to kobiety. Przeżyły wojnę, komunizm, stan wojenny. Mają niesamowite historie. Widziały, jak zmieniał się Gdańsk, jak rozrastały się osiedla. W domu, w którym spotykam się ze Stanisławą i jej synową, mieszka od 1946 roku. Zdążyło się zmienić wszystko. Pola, po których chodzili niemieccy żołnierze, zabudowano niskimi blokami mieszkalnymi. Jest zbiornik retencyjny, a kilkaset metrów dalej centrum handlowe.

- Pozmieniało się, tylko człowiek został. Jeszcze jest tu moje miejsce – mówi Stanisława. Lubi powtarzać, że "pan Jezus zgubił listę i dlatego długo żyje".

Obraz
© Archiwum prywatne

Stanisława urodziła się w 1918 roku w Skarżysku Kamiennej w świętokrzyskim. Tuż po wojnie przyjechała z dziećmi do Gdańska. Choć minęło tak wiele lat, doskonale pamięta dzień, w którym pociągiem towarowym dojechali na dworzec we Wrzeszczu. – Jakoś nam się udało. Troje dzieci szło obok mnie, czwarte niosłam na rękach. Na plecach mały pakunek. Męża spotkałam przypadkiem na ulicy. Przyjechał wcześniej pracować do Gdańska. Z Niemkami mieszkał. Gdy mnie zobaczył, to dopiero się zdziwił. "A skąd żeś się wzięła tu?" – powiedział mi na powitanie.

Zamieszkali w niewielkim domu przy ul. Schuberta na Suchaninie. - Och, jak tu było ładnie. Dwa pokoje, świeżo odmalowane. Jeszcze żołnierze chodzili za domem po łące. Śpiewali, przychodzili na orzechy – wspomina.

Mąż Stanisławy był budowniczym, pomagał odbudować Gdańsk po wojnie. Potem pracował jako nauczyciel. Stanisława miała pełen etat w domu przy 7 dzieci. - Dziś tego by nikt nie docenił. Tyle dzieci, działka, kury, kozy. Trzeba było tym wszystkim się zająć – mówi Ewa, synowa.

- Mamusiu, ile miałaś lat, jak poszłaś do pracy? – pyta Stanisławę.

- 50! W lutym miałam urodziny, jesienią mnie przyjęli do fabryki futer na Łąkowej. Nawet nie pamiętam, ile tam robiłam. Może z 5 lat? Później cała fabryka się rozleciała, wszystkich zwolnili - wspomina.

- Przy dzieciach praca cięższa niż w fabryce. Uszykować do szkoły, porobić w domu trzeba było. Kto by dziś 7 dzieci chciał mieć! Dzisiaj z jednym nie dają rady. Trzeba było rękawy zawinąć, dzieci obrobić i działkę do tego. Bo jak się nie pracowało w ogrodzie, to nie było co do gara wrzucić. Wstawałam o godzinie 5.00. Robiłam śniadanie, męża wysyłałam do pracy, a dzieci pojedynczo do szkoły. Nauczycielka w szkole się dziwiła: "jak pani daje radę". A ja jej na to: "A jak mam nie dawać? Trzeba!". Do pracy jak poszłam, to tam odpoczywałam. Śmiali się ze mnie, że kto to w pracy odpoczywa. A ja tam spokojnie siedziałam i szyłam, a w domu musiałam biegać za dziećmi - opowiada.

U Dziuni w Algierii

- Swoje przeżyła – mówi Ewa. I przypomina teściowej o przygodach, które seniorka ma na swoim koncie.

- 40 lat temu sama pojechała, nie znała języka. Najpierw do Francji, potem prosto do Afryki. Jej zięć Stefan był jednym z projektantów stoczni w Algierii. Rodzina miała prawo do niego przyjechać. Córka Stanisławy pojechała tam na dwa lata z dziećmi. Chodziły do szkoły, uczyły się tam. Mama pojechała ich odwiedzić. Mamo, opowiadaj o wizycie u Dziuni! – zaczyna synowa.

- Siedziałam na ławeczce na lotnisku w Warszawie. Zobaczyłam dwóch robotników. Stanęli obok i mówili do siebie, że gdzieś tu musi być jakaś starsza kobieta, którą trzeba odprowadzić. Mówię im: „ale to chyba ja jestem”. Podeszli, przedstawili się, razem polecieliśmy. Oni jechali do Oranu pracować, ja zwiedzać – wspomina stulatka.

- Podobało się pani w Algierii? – podpytuję.

- Na pustyni byłam. Ładnie? Wiecie co, pusto. Jedna studnia, z której wyciągali wodę. Ganiali wkoło osła, a na linie wciągali beczkę. Był tam taki młody Arab, przewodnik. Trochę nam opowiadał o historii, trochę pokazał. Codziennie chodziliśmy na plażę. Tak się spaliłam! Córka poszła nawet na arabskie wesele. A ja czekałam, kto wykończy się wcześniej – czy ja zasnę, czy oni skończą śpiewać – mówi i od razu zaczyna się uśmiechać.

Ewa: "Mama zawsze była zaradna. Dała sobie radę z 7 dzieci, to dała sobie radę i w Algierii. W domu rządziła całe życie. 40 lat razem mieszkamy, to mogę potwierdzić. Najważniejsze, że mama jest pogodna. Nieraz się złości, bo nie jest już sprawna tak jak dawniej. Ale podziwiam ją. Wychowała dzieci, wszystkie skończyły szkoły, co na tamte czasy było niemałym wyzwaniem".

Obraz
© Archiwum prywatne

Recepta na długowieczność

Stanisława pochodzi z rodziny długowiecznej. 100 lat to wiek, którego można pozazdrościć. Bo gdy czytam o polskich superstulatkach, to obok ich historii przewijają się artykuły o tym, co zrobić, żeby dożyć spokojnie setki. A w dzisiejszych czasach to karkołomne zadanie. Korporacje, stres, śmieciowe jedzenie. Jakoś się nie oszczędzamy. Dlatego kiedy pytam Stanisławę o to, jaka jest jej recepta na długie życie, to odpowiedzieć jest prosta.

Trzeba zwracać uwagę na to, co się je. – Mama codziennie rano je owsiankę. I tak od dzieciństwa jest przyzwyczajona. A przecież to służy oczyszczaniu żył. Kiedyś ludzie z biedy jedli owsiankę, ale korzystał na tym organizm. A na obiad? Zupa z warzyw. Teraz dzieci kupują słodycze w szkolnych sklepikach, kiedyś o tym mowy nie było. Jadło się to, co się ugotowało – wyjaśnia Ewa.

Druga rzecz, która spodoba się naszym szefom, ale niekoniecznie stawia nas w dobrej sytuacji – ciężka praca. Stanisława jest przekonana, że "jak się nie pracuje ciężko, to się nie pożyje".

Obraz
© Archiwum prywatne

- Teraz dzieci wożą do szkoły samochodami, ja woziłam swoje na sankach albo w wózeczku. Wszędzie pola były, do centrum chodziliśmy piechotą. Brało się po pachę kosze i dźwigało kilka kilometrów zakupy. Wszystko w rękach nosiłam. Dlatego teraz takie kulawe. Wszystko sobie potrafię zrobić w pokoju. Pościelę łóżko, ubiorę się. Tylko takich dużych rzeczy nie umiem składać. Nie daję rady, ręce mam słabe. Poprasowałabym, tylko stół mamy za wysoki. Wózek wyższy by się przydał. Bo co to za praca wielka: rozłożyć ubrania, przejechać żelazkiem, poukładać – mówi.

- 100 lat, a potrafi sobie łóżko pościelić, posprzątać, włosy umyje. Mama ma problem ze słuchem, miała operację na nogę. Ale proszę powiedzieć, przecież jak wiele osób w tym wieku jest przykute do łóżka? – dodaje Ewa.

- Ciekawa jestem, ile będę tu istniała. Na razie czuję się dobrze, ale co będzie później, to nie wiadomo. Oby mnie do łóżka nie przykuli! To byłaby tragedia. Leżenie dla mnie to była i jest kara największa. Doktor tyle razy mówiła, żebym codziennie trochę poleżała, odpoczęła. Ale to nie dla mnie – kwituje Stanisława.

Komentarze (77)