"Byłam położną w Auschwitz". Poruszająca relacja Stanisławy Leszczyńskiej
28.02.2020 13:46, aktual.: 03.03.2020 14:41
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
"Żadnych środków aseptycznych, żadnych materiałów opatrunkowych i żadnych leków" – wspominała Stanisława Leszczyńska. Polska położna zesłana do Auschwitz-Birkenau za drutami obozu przyjęła trzy tysiące porodów. Przeczytaj jej poruszającą relację. Zamieszczamy fragment książki Niny Majewskiej-Brown, "Anioł życia z Auschwitz".
Z pośród 35 lat pracy jako położna dwa lata spędziłam jako położna – więzień w kobiecym obozie koncentracyjnym Oświęcim Brzezinka. Wśród licznych transportów kobiet, które przybyły do tego obozu, nie brakło kobiet ciężarnych.
Wewnątrz baraku, po obu stronach, wznosiły się trzypiętrowe koje. W każdej z nich na brudnym, ze śladami zaschniętej krwi i kału sienniku zmieścić się musiały trzy i cztery obce kobiety. Było więc ciasno, chore musiały opuszczać nogi poza koje albo trzymać kolana pod brodą.
Było także twardo, bowiem starta na proch słoma dawno uleciała kurzem, a chore kobiety musiały leżeć na gołych niemal deskach, w dodatku nie gładkich, bo pochodzących z części drzwi lub okiennic, pościąganych ze starych budowli z filongami odgniatającymi ciało i kości.
Pośrodku wzdłuż baraku ciągnął się stary piec w kształcie kanału, zbudowany z cegieł z paleniskami na końcach. Służył on jako jedyne miejsce dla odbywania porodów, bowiem innego, choćby zaimprowizowanego nie było. Palono w nim zaledwie kilka razy do roku, dlatego też szczególnie w okresie zimowym dało się odczuwać dotkliwe, przejmujące zimno, czego widoczną oznaką były zwisające z sufitu, a raczej z dachu, sople lodu.
Plaga szczurów
Trzydzieści koi wydzielonych najbliżej pieca stanowiło tak zwaną sztubę położniczą. Na bloku panowały ogólnie infekcje, smród, robactwo, roiło się od szczurów, które ogryzały uszy, nosy, palce czy pięty opadłym z sił i niemogącym się poruszać ciężko chorym kobietom.
W miarę możliwości odpędzałam je od chorych na zmianę z kobietą dyżurującą w nocy, tak zwaną «nachtwachą». Czyniły to również chore rekonwalescentki, dzielące się między sobą godzinami snu. Szczury wypasione na trupach wyrosły jak koty.
Nie bały się ludzi, a odpędzane kijami chowały tylko łby i szykowały się do nowego ataku. Lgnęły one do cuchnącego zapachu kobiet, których nie było czym umyć ani w co przebrać. O wodę niezbędną do obmycia rodzącej matki i noworodka musiałam się starać sama, przy czym przyniesienie jednego wiadra wody pochłaniało około 20 minut czasu, co było zabronione i karane.
Robactwo wszelkiego rodzaju i w niezliczonej ilości wykorzystywało swą biologiczną przewagę nad gasnącą żywotnością człowieka. Ofiarami stałej ofensywy robactwa i szczurów stawały się nie tylko chore kobiety, ale i nowo narodzone dzieci. Organizmy wyczerpane głodem i zimnem, udręczone torturami i chorobami marły szybko.
Ogólna liczba chorych na bloku wynosiła od 1000 do 1200 osób. Z tej liczby umierało codziennie kilkanaście, ciała wynoszono przed blok, były codziennym, niemym raportem przeżytej tragedii.
Najtrudniejsze zadanie
W tych warunkach dola położnic była opłakana, a rola położnej niezwykle trudna. Żadnych środków aseptycznych, żadnych materiałów opatrunkowych i żadnych leków (całkowity przydział leków dla bloku wynosił zaledwie kilka aspiryn dziennie).
Początkowo zdana byłam wyłącznie na własne siły. W przypadkach wymagających interwencji lekarza specjalisty, jak na przykład ręcznego odklejania łożyska, musiałam sobie dawać radę sama. Niemieccy lekarze obozowi, Rhode, Koenig i Mengele, nie mogli przecież zbrukać swego powołania niesieniem pomocy nie Niemcom, toteż wzywać ich pomocy nie miałam prawa.
W późniejszym okresie korzystałam kilkakrotnie z pomocy pracującej na innym oddziale, oddanej dla chorych polskiej lekarki Janiny Węgierskiej, a jeszcze później z pomocy również bardzo zacnej polskiej lekarki Ireny Koniecznej.
W czasie, gdy sama chorowałam na tyfus plamisty, wielką pomoc okazała mi niezwykle uczynna dr Irena Białówna, troskliwie opiekując się mną i moimi chorymi.
O pracy lekarzy w Oświęcimiu nie wspominam, bo to, co obserwowałam, przekracza moje możliwości wypowiedzenia się na temat wielkości lekarskiego powołania i bohatersko spełnionego obowiązku. Wielkość lekarzy, ich poświęcenie zastygły w źrenicach tych, którzy udręczeni niewolą i cierpieniami nigdy już nie przemówią.
Lekarz walczył o życie stracone i za stracone życie poświęcał życie własne. Miał do dyspozycji przydział kilku aspiryn i wielkie serce.
Tam lekarz pracował nie dla sławy, pochlebstwa czy zaspokojenia własnych ambicji, gdyż wszystkie te momenty odpadały. Pozostał tylko lekarski obowiązek ratowania życia w każdym przypadku i każdej sytuacji pomnożony przez współczucie człowieka.
Powyższa relacja została zamieszczona we właśnie wydanej książce Niny Majewskiej-Brown Anioł życia z Auschwitz, zainspirowanej życiem Stanisławy Leszczyńskiej
_Stanisława Leszczyńska – polska położna i więźniarka obozu Auschwitz-Birkenau, w którym odebrała około trzech tysięcy porodów. Swoje traumatyczne doświadczenia opisała w publikacji „Raport położnej z Oświęcimia”. Zmarła w roku 1974._
Niebawem na ekranach kin pojawi się film o działalności Stanisławy Leszczyńskiej. Nad jego produkcją pracuje Maria Stachurska, mama Anny Lewandowskiej. Położna z Auschwitz była jej ciocią.