"Było mi wstyd". Wszystko przez to, co podała na stół

"Było mi wstyd". Wszystko przez to, co podała na stół

Świąteczne wpadki stają się rodzinnymi anegdotami
Świąteczne wpadki stają się rodzinnymi anegdotami
Źródło zdjęć: © getty images | cream_ph
Marta Kosakowska
22.12.2022 16:14, aktualizacja: 13.09.2023 08:11

- Siedzieliśmy już przy wigilijnym stole, czekaliśmy tylko na podanie barszczu [...] Niestety wujek jakoś niefortunnie potknął się o dywan i cały barszcz spektakularnie chlusnął na wszystkich - opowiada Martyna. Nie tylko ona przeżyła takie wpadki w czasie świąt, które po latach - a niektóre od razu - wywołują salwy śmiechu przy rodzinnym stole.

Świąteczne zakupy, sprzątanie, a potem szykowanie potraw i prezentów dla gości. Gorączkę da się odczuć w wielu polskich domach. Choć mówi się, że święta to "magiczny czas", czasem ta magia przybiera nieoczekiwany obrót. W czasie nerwowych przygotowań czasem trudno ustrzec się przed małymi lub większymi wpadkami.

Niektóre przywodzą na myśl zabawne sytuacje z rodem z kultowego świątecznego filmu ''W krzywym zwierciadle: Witaj, Święty Mikołaju". Większość z nich początkowo powoduje sporą frustrację, lecz z czasem stają się rodzinnymi anegdotami, które są powtarzane rok po roku przy okazji kolejnych świąt Bożego Narodzenia.

- U nas do zabawnej sytuacji doszło rok temu. Wszyscy kręcili się w kuchni, szykując i odgrzewając potrawy wigilijne – opowiada w rozmowie z Wirtualną Polską Weronika. - W tym czasie moja trzyletnia siostra zainteresowała się opłatkiem, który leżał rozłożony na talerzykach i czekał na wszystkich.

Kiedy wróciliśmy, okazało się, że moja siostra chowa się pod stołem. Początkowo nie wiedzieliśmy, o co chodzi. W pewnym momencie zorientowaliśmy się, że zjadła cały opłatek! Nie mieliśmy zapasowego, więc składając sobie życzenia, dzieliliśmy się kromkami chleba – relacjonuje.

Nie zawsze się upiecze

Polskie Boże Narodzenie obfituje w wiele tradycyjnych potraw, których nie może zabraknąć na świątecznym stole. Obok barszczu z uszkami, kapusty z grzybami i karpia musi znaleźć się również miejsce na słodkie wypieki. Sęk w tym, że pieczenie ciast nie jest taką prostą sprawą. Szczególnie jeśli robi się to w pośpiechu. Wówczas może zdarzyć się, że ulubione ciasto będzie miało nietypową polewę.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

- Upiekłam ciasto z plastikową łyżką do mieszania! - relacjonuje w rozmowie z Wirtualną Polską Katarzyna Płuciennik. Zapytana, jak do tego doszło, mówi, że sama dokładnie nie wie. - Wylewałam murzynka do formy, pomagałam sobie mieszadłem, by "wyskrobać" resztki ciasta. Zakręciłam się, bo zostałam zawołana do drugiego pokoju i położyłam tę łyżkę na ciasto zamiast obok niego – opowiada.

- W pośpiechu włożyłam formę do piekarnika. Po kilku minutach poczułam zapach topionego plastiku. Patrzę do piekarnika, a tam murzynek ze stopionym mieszadłem na wierzchu! - podsumowuje. - Co śmieszniejsze, tydzień po świętach okazało się, że jestem w ciąży i stąd to rozkojarzenie – dodaje.

Wpadkę z ciastem zaliczyła też Anna, która specjalnie na święta przygotowywała swój ulubiony sernik. - Zaparzyłam sernik, był aż siny! Nie wiem, jakim cudem i był to jedyny, który mi nie wyszedł - opowiada. - Od góry sernik wyglądał normalnie, więc podałam go gościom. Bratowa pięknie pokroiła, a jej ojcu aż wąs stanął, kiedy go skosztował - śmieje się. Teściu mało się nie przekręcił! Na szczęście nie słyszałam, jak to skomentował. Dowiedziałam się tylko, że sernik jest niejadalny - mówi.

- Co ciekawe, ten przepis za każdym razem mi wychodzi, a tym razem był robiony w pośpiechu. Problemem mogło być też to, że robiłam go z podwójnych porcji i w dużej blaszce, a zawsze robię w okrągłej. A najśmieszniejsze jest to, że skończyłam szkołę gastronomiczną, więc trochę było mi wstyd... - przyznaje.

Ale plama!

Tam, gdzie biesiada, tam trudno uniknąć... plam. Czasem mniejszych, a czasem bardziej spektakularnych. - Tradycją w naszej rodzinie jest to, że zawsze do wigilijnej kolacji robi się kompot z suszu. Podobno nie jest to zbyt lubiany napój, ale akurat u nas każdy go wielbi – opowiada Angelika.

- Mama przelewa go zawsze do tego samego dzbanka i stawia na stole. Jakoś tak się przyjęło, że co roku ktoś inny nalewa kompot pozostałym członkom rodziny. Zabawne jest to, że kto by to nie był, zawsze ten kompot rozlewa! Biały obrus zawsze staje się później fioletowy - mówi. - To już taka tradycja rodzinna. Nikt nie rozlewa tego kompotu specjalnie. Może to kwestia dzbanka, który jest jakiś niewydarzony? - zastanawia się. - Na szczęście obrus zawsze udaje się doprać, by mógł dalej służyć.

Plamy z kompotu na świątecznym obrusie wydają się niczym przy oblaniu wszystkich gości barszczem. - W naszej rodzinie od lat powtarzana jest historia, która zdarzyła się wiele lat temu, jakoś pod koniec lat 90. - opowiada Martyna.

- Wszyscy siedzieliśmy już przy wigilijnym stole, wszystko było przygotowane, czekaliśmy tylko na podanie barszczu, by móc zacząć. Do stołowego wszedł wujek, dumnie niosąc wazę z zupą. Niestety jakoś niefortunnie potknął się o dywan i cały barszcz spektakularnie chlusnął nie tylko na biały obrus i dywan, ale też na całą rodzinę! Początkowo nie było nam do śmiechu, ale dziś zaśmiewamy się do rozpuku, wspominając tę sytuację - dodaje.

- Szczęśliwie zupa nie była gorąca, więc nikt nie został poparzony. Wujek, który wywinął orła, też wyszedł z opresji cało. Od tej pamiętnej wigilii, wazę z zupą wnosi do pokoju ciocia, uważnie stawiając każdy krok.

Karolina przytacza podobną anegdotkę, której głównym bohaterem stał się karp. - Moja mama robiła pierwszy raz karpia zapieczonego z jakimś sosem. Włożyła brytfankę do papierowej torby i wysiadając z samochodu ta torba pękła od spodu. Cały karp runął na chodnik, a moja jasna spódniczka była cała w sosie! - opowiada.

"O, choinka! Choinka zemdlała"

Źródłem zabawnych sytuacji w czasie świąt bywa też jej największy symbol, czyli choinka, która nierzadko "ulega wypadkom". - U nas tradycją jest, że co roku "mdleje" choinka. Co roku mamy żywą i zawsze coś się z nią dzieje – opowiada w rozmowie z Wirtualną Polską Joanna. - Albo bardzo szybko usycha, albo pada, bo psy wypijają wodę ze stojaka, która wyjątkowo im smakuje. Traktują ją jak miskę! - śmieje się.

- Poprzedni pies Australian Silky Terrier musiał się schylać, kombinować, żeby wypić, ale wychodziło mu to zawsze idealnie. Teraz mamy Yorkshire Terriera z włosem do ziemi, mieści się idealnie pod choinką, tylko dodatkowo wygląda jak czupiradło, kiedy spod niej wychodzi. A później wszyscy się dziwią, czemu choinka tak szybko schnie i spadają z niej igły. W zeszłym roku staraliśmy się ustrzec przed upadkiem choinki. Szukaliśmy sposobów, żeby jakoś stała. W końcu przywiązaliśmy ją do drzwi pokoju – opowiada.

Choinka była źródłem frustracji również w domu Magdy Kaczmarek. - Pojechałam z rodziną na wigilię do rodziców, wracając, słyszę w radiu, że komuś przewróciła się choinka. Bardzo mnie to rozbawiło! - wspomina. - Nie mogłam uwierzyć, jak to się mogło stać. Całą drogę miałam z tego ubaw. W końcu dojechałam na miejsce, wchodzę do domu, a moja choinka leży na kanapie! - opowiada.

- Jak się okazało, przewróciła się, bo mąż źle ją obsadził w stojaku. Zbiło się kilka bombek niestety też te pamiątkowe, ale na szczęście obyło się bez większych strat, bo choinka zatrzymała się na kanapie, która zamortyzowała upadek. Uratowana choinka stała aż do nowego roku tym razem solidnie zamocowana w stojaku, jedynie bez kilku ozdób. A więc nie potrzeba kota czy psa, żeby przewrócić drzewko. Wystarczy poprosić męża o pomoc. Dziś się z tego śmieję, ale tego dnia nie było mi do śmiechu.

Zdarza się, że również to, co pod choinką, bywa źródłem śmiechu. - To były pierwsze święta, które mój ówczesny chłopak, dziś już mąż, spędzał z naszą rodziną - opowiada Agnieszka. - On pochodzi z wyluzowanej rodziny, ja przeciwnie – z tradycyjnej i katolickiej. Na wigilię zawsze zapraszamy samotną ciotkę, starą pannę, która jest najbardziej wierzącą osobą w naszej rodzinie – opowiada.

- Mój chłopak przywiózł dla mnie prezent i położył go pod choinką. Etykietkę opisał imieniem "A" od mojego imienia Agnieszka. Pech chciał, że prezent chwyciła ciotka, która ma na imię Anna. Nigdy nie zapomnę jej miny, kiedy wyjmowała z opakowania seksowną, czerwoną, koronkową bieliznę! - wspomina Agnieszka.

- Co za wstyd! Myślałam, że wszyscy spłoniemy z zażenowania. Zimną krew zachował tylko mój chłopak, który widząc, co się dzieje, zupełnie spokojnie powiedział do ciotki: "Mam nadzieję, że cioci się podoba". Ciotka nic nie odpowiedziała. Od tej pory wszystkie prezenty podpisujemy pełnymi imionami.

Marta Kosakowska, dziennikarka Wirtualnej Polski

Zapraszamy na grupę na Facebooku - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (32)
Zobacz także