Ma już po dziurki w nosie. Wiele babć czuje to samo
- To jest takie żerowanie na dziadkach. Młodzi często myślą: "Idziemy do rodziców czy dziadków, więc nie musimy nic robić". To okropieństwo - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Beata Borucka, znana w sieci jako Mądra Babcia. Nie jest w tym stwierdzeniu osamotniona. Coraz więcej seniorów, rodziców i dziadków, rezygnuje bowiem z organizacji świąt u siebie.
- W tym roku nie robię świąt, rezygnuję. Czekam, aż to dzieci zaproszą mnie. Mąż zresztą podobnie – zwierza się Danuta. - Mam dość tej harówki: planowania, zakupów, stania po nocach przy garach, ale też stresu, czy wszystko się uda – wylicza. - A potem przyjeżdżają państwo z dużego miasta i tylko narzekają. Synowa jest na jakiejś specjalnej diecie, więc zawsze marudzi, prawie niczego nie je. Skubnie coś z grzeczności i tyle. Wnuki też kręcą nosem na tradycyjne potrawy. Jedynie syn, zje smażonego karpia, kapustę z grzybami i śledzika, bo śledzika uwielbia od dziecka. Po co to robić? - pyta. - Człowiek się narobi, namęczy, a oni wpadną tylko na dwie godziny, ponarzekają i pojadą. Jedzenie idzie do śmieci, a my z mężem padamy ze zmęczenia. Mam dość takich świąt - żali się Danuta.
Danuta nie jest w swojej opinii odosobniona. Choć tuż przed świętami na portalach internetowych można zauważyć wysyp artykułów z poradami dla młodszego pokolenia: "Jak przetrwać święta z rodziną?, "Jak odpowiadać na trudne pytania przy wigilijnym stole?", to mało kto zadaje sobie trud zastanowienia się nad perspektywą drugiej strony, czyli tych, którzy na święta zwykle zapraszają - rodziców i dziadków. A ci, jak się okazuje, robią to coraz mniej chętnie, czasem wyłącznie z uwagi na tradycję.
- W mojej rodzinie zawsze młodzi jechali na święta "na gotowe". Tak było od pokoleń - opowiada Jola. - Przejęłam tę tradycję, więc kiedy dzieci dorosły i założyły swoje rodziny, to wszyscy przyjeżdżali do mnie. Początkowo to było miłe, szczególnie kiedy zaczęły pojawiać się wnuki. Było rodzinnie, serdecznie - mówi. - Jednak z czasem rodzina się rozrastała, było coraz więcej osób do nakarmienia, a co za tym idzie – coraz więcej pracy dla mnie. A ja przecież nie robię się coraz młodsza... - wzdycha. - Trzeba posprzątać mieszkanie, poprać firany, umyć okna, zrobić zakupy, kupić prezenty, ugotować to wszystko, upiec ciasta, a potem jeszcze po gościach posprzątać - mówi. - Z roku na rok jest mi coraz trudniej to wszystko ogarnąć - podkreśla.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Święta po polsku? Tylko w domu rodzinnym
Z badania CBOS z 2021 roku jasno wynika, że dla Polaków Boże Narodzenie to święto rodzinne. Taką odpowiedź wskazało 56 proc. badanych. Taka deklaracja pada niezmiennie od 14 lat i – co ciekawe – od 2007 roku widać wyraźny trend wzrostowy (o 8 proc.). Zdecydowana większość pytanych wskazała, że święta spędza z najbliższymi. W pierwszej kolejności z małżonkiem/małżonką lub partnerem/partnerką (66 proc.), a następnie - z rodzicami (49 proc.).
Święta w górach czy tropikach to dla Polaków wciąż egzotyka. Zdecydowana większość podtrzymuje tradycję spędzania Bożego Narodzenia w domu. Najczęściej - rodziców lub dziadków. Kulturowo przyjęło się, że organizacją świąt zwykle zajmuje się starsze pokolenia, które zaprasza młodszych członków rodziny do siebie.
I choć dla wielu to ogromna przyjemność, to okazuje się, że nie dla wszystkich. Nie brakuje głosów seniorów, którzy za zapraszaniem na święta do siebie nie przepadają lub co gorsza - uznają to za przykry obowiązek. Zapytani, dlaczego uważają, że "muszą" zapraszać do siebie na świata, odpowiadają, że: "wszyscy się tak przyzwyczaili", "zawsze tak jest", "tak musi być".
Ale czy aby na pewno musi?
Różnica pokoleń, różnica portfeli
Halina – obok męczących przygotowań - wskazuje jeszcze jeden ważny powód, dla którego w tym roku nie zaprasza dzieci na święta. - Zwyczajnie mnie nie stać. Jestem samotna, mam tylko niewysoką emeryturę po mężu, który zmarł dwa lata temu. Ledwo wiążę koniec z końcem - żali się. - Jedzenie teraz takie drogie, a gdzie jeszcze prezenty kupić? - pyta. - Tym bardziej, że córka i jej mąż są dobrze sytuowani. Im nie można kupić byle czego. A ich dzieci! Żeby pani zobaczyła ich pokój... - mówi. - Oni zawsze kupują mi coś drogiego, a mnie głupio, bo nie mogę im się zrewanżować. Po prostu mi wstyd – wyznaje. - Na szczęście zadzwonili już w październiku, że wyjeżdżają do Egiptu. W duchu się ucieszyłam, bo nie będę musiała ich zapraszać - wyznaje.
Beata Borucka, najbardziej znana w Polsce influencerka silver, rozpoznawalna w internecie jak Mądra Babcia, prywatnie mama dorosłej córki i babcia trojga wnucząt, przyznaje, że nigdy nie spotkała się wśród członkiń swojej niemal półmilionowej społeczności z podobnymi opiniami. Natomiast przyznaje, że zjawisko niechęci zapraszania do siebie ma swoje uzasadnienie. - Wiem, o czym mowa, bo sama przygotowuję wigilię na 20 osób. Z tym że ja to lubię, jestem w dobrej formie, więc nie czuję się zmęczona, nie narzekam na to. Ile lat jeszcze będę to robić? Tego nie wiem – dodaje.
- Potwierdzam, że wymaga to sporego wysiłku - mówi. - Jednak uważam, że całkowita rezygnacja z zapraszania dzieci jest rozwiązaniem zbyt radykalnym - podkreśla. - Przecież można otwarcie powiedzieć: "Nie jesteśmy w stanie zrobić wszystkiego sami. Niech każdy przyniesie jedno danie. Nieważne, czy zrobione, czy zamówione w firmie cateringowej - radzi. - Przecież chodzi o czas spędzony wspólnie. Uważam, że obrażanie się rodziców czy dziadków i strzelanie focha "Nie robię świąt" nie jest dobre, bo będzie skutkować ochłodzeniem relacji.
By zanadto nie uszczuplać i tak skromnych portfeli seniorów proponuje, by upominki zrobić samodzielnie. - Mogą to być kartki z życzeniami czy cokolwiek. Niestety w naszej kulturze święta przybierają zbyt kulinarno-finansowy wymiar. A to przecież nie o to chodzi! - przekonuje. - Podsumowując, rozumiem to zjawisko, bo to jest takie żerowanie na dziadkach. Młodzi często myślą: "Idziemy do rodziców czy dziadków, więc nie musimy nic robić". To okropieństwo - dodaje Borucka. - Wszyscy powinniśmy się włączyć w przygotowania.
Mądra Babcia podsuwa też inne rozwiązanie. - W zależności od zamożności portfela, można też pomyśleć o wspólnym wyjeździe, np. do SPA. Można będzie spędzić wspólnie czas w gronie najbliższych i nikt się nie zaharuje – przekonuje. - My z mężem wyjeżdżamy w pierwszy dzień świąt, zaraz po wigilii na cztery dni do SPA. Wracamy dopiero na Nowy Rok, żeby być z dziećmi - mówi Beata Borucka.
"Kochamy, ale nie zapraszamy"
Jola, choć nie ukrywa, że na myśl o świątecznej harówce od razu jest wściekła, przyznaje, że znów zrobi święta u siebie. - Nie mogłabym inaczej. Denerwuję się co roku. Obiecuję sobie, że to już ostatnie święta u mnie, a później za rok robię dokładnie to samo. To jest głęboko zakorzenione we mnie – wyznaje. - Dzieci już są tak przyzwyczajone. Nie umiałabym im odmówić - dodaje. - Może kiedyś, gdy będę już naprawdę stara, to mi się odwdzięczą? Kocham, więc męczę się, ale zapraszam, taki los matki. Co zrobić? - zastanawia się.
Halina przyznaje, że chciałabym zobaczyć wnuki w święta, ale jakoś wytrzyma bez nich. - Może zaproszę ich do siebie na Wielkanoc? Wtedy jest mniej szykowania, nie trzeba kupować prezentów. Wychodzi znacznie taniej... - mówi. - A na Boże Narodzenie złożę im życzenia i tyle. Spędzę święta z sąsiadką. Też jest samotna, więc posiedzimy sobie, wypijemy herbatkę, zjemy ciasto i tyle – dodaje. - Dzieci zaproszę do siebie po świętach, bez okazji, żeby nie ciążył na mnie obowiązek tych wszystkich świątecznych wydatków - tłumaczy.
Danuta wciąż czeka na zaproszenie od dzieci. - Milczę na temat świąt. Czekam na ich ruch. Jeśli się nie pojawi, spędzimy święta z mężem w domu. Przygotujemy coś tylko dla siebie, pooglądamy filmy, poczytamy książki. W końcu odpoczniemy. To będzie nasz cichy protest. Może coś zrozumieją i w przyszłym roku to oni nas zaproszą?
Marta Kosakowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl