Blisko ludzi"Chcemy bezpiecznie wracać do domów". Polki tak jak Brytyjki, nie chcą się bać

"Chcemy bezpiecznie wracać do domów". Polki tak jak Brytyjki, nie chcą się bać

Chcemy czuć się bezpieczne. Zarówno we własnym domu, pracy, jak i na ulicy. Wracając późnym wieczorem ze spotkania, imprezy czy spaceru, nie chcemy i nie powinnyśmy myśleć o tym, czy aby na pewno nie jesteśmy ubrane zbyt wyzywająco, nie idziemy za wolno, i czy aby na pewno mamy pod ręką coś do samoobrony. Redaktorki WP Kobieta opisują swoje historie.

Czy kobiety są dziś bezpieczne?
Czy kobiety są dziś bezpieczne?
Źródło zdjęć: © 123RF

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Sarah Everard 3 marca 2021 r. wracała po spotkaniu z przyjaciółką do domu. Kamery po raz ostatni zauważyły ją na jednej z londyńskich ulic, kilka metrów od domu ok. godz. 21.30. Potem ślad po kobiecie zaginął. Policji udało się rozwiązać sprawę, zwłoki kobiety odnaleziono 100 km od miejsca zamieszkania. Zginęła prawdopodobnie z rąk mężczyzny, który mieszka niedaleko miejsca zbrodni.

W Wielkiej Brytanii rozpoczęła się dyskusja, czy kobiety są dziś bezpieczne. Posłanka Jess Phillips, która zajmuje się przemocą domową i bezpieczeństwem, przez 4 minuty odczytywała na posiedzeniu Izby Gmin nazwiska 118 kobiet, które zostały zamordowane w 2020 r. Zauważyła też, że rząd nie prowadzi statystyk dotyczących właśnie zabójstw kobiet.

W Polsce nie chroni się kobiet

Jak to ma się do sytuacji w Polsce? Według raportu Centrum Praw Kobiet, na skutek zabójstwa w rodzinie, pobicia ze skutkiem śmiertelnym oraz w wyniku samobójstw wywołanych przemocą domową ginie rocznie 400 kobiet.

- W polskim systemie brakuje narzędzi, które obligowałyby różne instytucje do szacowania ryzyka zagrożenia eskalacją przemocy czy zabójstwem – wyjaśnia w rozmowie z WP Kobieta Urszula Nowakowska, prezes Centrum Praw Kobiet. - Czasem dopiero po latach policji udaje się ustalić, że jednak doszło do morderstwa, tylko ciało było dobrze ukryte. To wszystko pokazuje, że mało się u nas robi, żeby chronić kobiety przed przemocą i jej najtragiczniejszymi skutkami – dodaje.

A kobiety chcą dziś czuć się bezpieczne. Zarówno we własnym domu, pracy, jak i na ulicy. Wracając późnym wieczorem ze spotkania, imprezy czy spaceru, nie chcą i nie powinny myśleć o tym, czy aby na pewno nie są ubrane zbyt wyzywająco, nie idą za wolno, i czy aby na pewno mają pod ręką klucze, by jak najszybciej wejść do mieszkania. Nie chcą pilnować, czy w torebce mają coś, co pomoże im ewentualnie przy samoobronie.

Bo właśnie takie właśnie myśli i uczucia towarzyszą większości kobiet, które zmuszone są wracać do domu późną porą. Postanowiliśmy jako redakcja WP Kobieta wyjaśnić wszystkim, z czym mierzą się Polki i jakie lęki im towarzyszą.

Ewa Podleśna-Ślusarczyk

Jako osoba mieszkająca 20 km od Warszawy całe nastoletnie i studenckie życie spędziłam w komunikacji miejskiej. Każdy powrót z pubu czy imprezy wiązał się z kombinowaniem – jak wrócić bezpiecznie do domu? Pamiętam dobrze ten lęk, który towarzyszył mi zarówno w czasie podróży, jak i po dojechaniu na stację końcową. Cisza wokół, mój głośny oddech, ręka zawsze w kieszeni, a w niej gaz łzawiący na wszelki wypadek. Przesada? Nie, jeśli ma się złe wspomnienia.

A takim momentem, który zniszczył moją wiarę w to, że mogę czuć się bezpieczna, był dzień, gdy młody mężczyzna zaczepił mnie w pociągu i nękał o numer telefonu. Starałam się delikatnie, a jednocześnie stanowczo odmówić, nie nawiązując kontaktu wzrokowego. Gdy pociąg zatrzymał się na mojej stacji, a on wysiadł za mną i zobaczyłam, że idzie za mną szybkim krokiem, jednocześnie wołając, że chce mnie bliżej poznać i "mam być miła, bo to się dla mnie źle skończy", rozpoczęłam bieg życia. Nie spodziewał się takiego wyścigu, więc udało mi się złapać lekką przewagę. Słyszałam jego głos, kroki, zbliżał się do mnie. Udało mi się dobiec do domu, nie dlatego, że byłam świetną sprinterką, ale dlatego, że alkohol spowalniał szybkość mężczyzny. Potem, łapiąc oddech, widziałam go przez okno. Stał jakiś czas przed budynkiem, złorzecząc. Nie odważył się na szczęście dostać do środka. Do dziś czuję przerażający lęk, gdy o tym myślę.

Katarzyna Pawlicka

Pracowałam wtedy w knajpie, w tygodniu wieczorami za barem była tylko jedna osoba. Wysprzątałam wszystko, zamknęłam knajpę i ruszyłam w stronę mieszkania. Była pewnie jakaś 1.00-2.00 w nocy. Dosłownie kilka metrów od knajpy stała grupka facetów. Było lato, miałam szorty i jeden z nich krzyknął do mnie, że mam "z...biste nogi i fajny tyłek". Nic nie odpowiedziałam i niestety wtedy się zaczęło - usłyszałam, że jestem k...wą, nie doceniam komplementu i że jak się ładnie nie uśmiechnę i nie podziękuję, to mogę te nogi stracić. Towarzystwo było zachwycone, śmiali się w najlepsze, ale prowodyr był bardzo agresywny. Uśmiechnęłam się przez łzy, podziękowałam i natychmiast poszłam w drugą stronę, do innej, otwartej jeszcze knajpy (rzecz działa się na Kazimierzu w Krakowie). Stamtąd zadzwoniłam do chłopaka, który przyjechał po mnie taksówką.

Patrycja Ceglińska-Włodarczyk

Miałam 17 lat i właśnie zerwałam z moim ówczesnym chłopakiem (był ode mnie starszy). Nękał mnie SMS-ami, kilka razy przypadkowo spotkałam go w okolicach mojego domu, choć mieszkał w innym mieście i nie miał znajomych w mojej okolicy. Powiedziałam o tej sytuacji znajomym i po szkole często ktoś odprowadzał mnie do domu. Pewnego dnia wracałam ok. 21:00 do domu ze spotkania z moją kuzynką, cały dzień ignorowałam wiadomości od mojego byłego chłopaka, ponieważ chciałam zakończyć tę relację raz na zawsze. Kiedy dochodziłam do drzwi klatki schodowej, nagle wyszedł on. Zaczął mi grozić, wyzywać mnie, szarpać za ramiona. Było ciemno, bałam się. Blokował mi przejście, śmiał się. Sytuację uratowała kilka minut później sąsiadka, która wracała z pracy do domu. Po tej sytuacji bałam się wracać późno, rozglądałam się, czułam niepokój.

Justyna Piąsta

Trzy lata temu około godziny 22 wracałam do domu. Było już ciemno, a na chodnikach pusto. Wysiadłam z tramwaju i chciałam przesiąść się w autobus na przystanku Stawki w Warszawie. Zauważyłam, że w oddali obserwuje mnie nieznajomy mężczyzna. Kręcił się po chodniku, szedł kilka kroków do przodu, po chwili się cofał. Wyglądał zupełnie zwyczajnie, gdyby nie jego dziwne zachowanie, nie zwróciłabym na niego w ogóle uwagi. Autobus wciąż nie nadjeżdżał, wtedy podszedł do mnie, stanął bardzo blisko, nachylił się i zapytał: "Przepraszam, czy mógłbym polizać pani buty?". Zamarłam. Byłam przerażona. Nigdy wcześniej nie byłam w takiej sytuacji.

Nie wiedziałam, jak mam się zachować, co powinnam zrobić. Czy zacząć uciekać, czy krzyczeć? Odruchowo zapytałam: "Słucham?”. Mężczyzna jeszcze raz powtórzył swoje pytanie. Do dziś pamiętam jego twarz i duże, niebieskie oczy z rozszerzonymi źrenicami. Powiedziałam mu stanowczo, że nie i że ma natychmiast ode mnie odejść. Stał jeszcze chwilę przede mną i patrzył na mnie. Włożył ręce do kieszeni i powoli odszedł, ale ciągle się obracał. Wreszcie zatrzymał się po drugiej stronie ulicy i obserwował, co zrobię. Na szczęście przyjechał mój autobus i wróciłam do domu. Przez ponad pół roku nie wracałam znikąd wieczorem sama, a jeśli musiałam, to zamawiałam taksówkę. Ta sytuacja z nieznajomym mężczyzną trwała tylko kilka minut, a zostawiła we mnie niepokój na lata.

Karolina Błaszkiewicz

Wielokrotnie zdarzało mi się kończyć dyżur o 22 i wracać późno do domu. Raz w wagonie naprzeciwko mnie stało dwóch mężczyzn. Starałam się na nich nie patrzeć, ale czułam ich wzrok na sobie. Kiedy pociąg zatrzymał się na mojej stacji, coś mnie tknęło. Odwróciłam się i zobaczyłam jednego z tamtych facetów za sobą. Odwrócił wzrok, kiedy na niego spojrzałam. Żeby wyjść ze stacji, musiałam pokonać długie przejście. Wszystkie sklepiki były zamknięte, poza mną i tamtym gościem do wyjścia szły może ze dwie osoby. Na moje nieszczęście skręciły w prawo, ja szłam w lewo. Słyszałam, że nie idę sama. W tamtym miejscu, przez ok. 10 metrów nie było latarni. Wyobraźnia podpowiadała mi więc najróżniejsze scenariusze, ale w każdym źle kończyłam. Przyspieszyłam, prawie biegłam. Jedyne, co mi przychodziło do głowy, to to, że w razie czego powinnam kopnąć napastnika w czułe miejsce i uciekać. Gość wreszcie zwolnił. Pojawiła się pierwsza latarnia i przechodnie. Odwróciłam się jeszcze raz i mi ulżyło – faceta już nie było. Spociłam się jak mysz kościelna, miałam serce w gardle.

Komentarze (606)