Dzieci powiedziały im o swojej orientacji. "Prosiła, żeby nic nie mówić ojcu"
14.07.2021 09:45
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Rodzice dzieci transpłciowych, wyoutowanych gejów i lesbijek mają swoje stowarzyszenie. Wspierają się nawzajem i swoje dzieci. - Ludzie mnie pytają, jak można być matką i nie wiedzieć. Można! Jak dziecko się bardzo stara wszystko ukryć, to można - mówi Magdalena Kantorysińska, mama Amelii, która jest transpłciowa.
Dorota Stobiecka 9 lat temu usłyszała od swojego syna ważne słowa. To był coming out. Jej syn jest gejem, Dorota wraz z innymi rodzicami dzieci LGBTQIA tworzy ruch rodzicielskiego wsparcia. "My, Rodzice – stowarzyszenie matek, ojców i sojuszników osób LGBTQIA" działa na terenie całej Polski. – Jestem prezeską stowarzyszenia, mogę powiedzieć, że działamy dwutorowo. Po pierwsze wspieramy rodziców, którzy dowiadują się o homoseksualnej orientacji psychoseksualnej, tożsamości płciowej lub niebinarności swoich dzieci, po drugie prowadzimy działania rzecznicze, czyli wspieramy ruch LBGT – mówi Stobiecka.
Rozmowa przez komunikator
- Mnie do stowarzyszenia zapisała córka Amelia, która do tego czasu była moim najstarszym synem. Przez wiadomość na Facebooku powiedziała mi, że jest transpłciowa, podała namiar na grupę wsparcia dla rodziców dzieci LGBT. Prosiła, żeby nic nie mówić ojcu. Amelia tak się starała ukryć to, kim jest, że z ojcem jako najstarszy syn miała naprawdę dużo wspólnych zajęć. Przepłakaliśmy pierwszą noc, było nam strasznie źle, z tym jak okropnie córka musiała cierpieć. Ludzie mnie pytają, jak można być matką i nie wiedzieć. Można! Jak dziecko się bardzo stara wszystko ukryć, to można - mówi Magdalena Kantorysińska.
Czytaj też: Malina Błańska: Panie ministrze Czarnek, proszę zostawić nasze córki w spokoju! [Opinia]
- Jestem mamą trójki dzieci, myślę, że całkiem dobrą, a nie wiedziałam przez 17 lat, przez co przechodzi moja Amelka. Teraz wiem, że nie mówiła nam, bo się bała naszej reakcji, wstydziła się. Rodzeństwo ma teraz straszą siostrę, my mamy córkę. Pewnie, że się martwię, że będzie jej ciężej w życiu, boję się o nią, ale wspieram, jak potrafię. Myślę, że to ważne, żeby mówić, że kochamy naszą córkę, że nie ukrywamy tego, co się zmieniło. Tutaj w Jastrzębiu Zdroju, w małym mieście, też są tęczowe rodziny. Jestem dumna z córki, mówię o tym głośno, może dzięki temu inne dziecko wcześniej porozmawia z rodzicami. Nie mówię, że było i będzie łatwo, ale teraz bez zająknięcia mówię, że mam córkę – podsumowuje Kantorysińska.
Razem odczarowujemy mit rodziny
- Chcemy odczarować pojęcie rodzina, które zostało zawłaszczone przez środowisko konserwatywne. Pokazujemy, że można rodzinę definiować inaczej. Rodzina to wieź, wychowanie, przywiązanie i miłość – mówi mama geja, Dorota Stobiecka. - Nasz syn powiedział nam, że jest gejem wkrótce po 18. urodzinach. Tutaj nie było dramatu, spokojnie rozmawialiśmy. Największą nagrodą było to, co powiedział syn później – że wiedział, że dobrze zareagujemy, bo takimi byliśmy rodzicami. To dla nas znaczyło bardzo wiele. – wyjaśnia Stobiecka.
- Aktywizm przyszedł jakoś naturalnie, chcę pomagać innym rodzicom, czasem trzeba się nauczyć używania innych końcówek, czasem trzeba się uodpornić na hejt w pracy, to jest proces, czasem trudny – mówi prezeska stowarzyszenia.
- Jestem polonistką, pracuję w edukacji, mąż jest profesorem historii. W naszym stowarzyszeniu działają rodzice z całej Polski. Staramy się być w stanie dojechać do każdej rodziny, tak by, gdy jest taka potrzeba, porozmawiać na miejscu, wesprzeć. Najtrudniej jestem rodzicom z małych miejscowości – martwi się Stobiecka.
Leon pomaga babci
Aga Duda należy do stowarzyszenia "My rodzice", bo jak mówi: - To grupa pozytywnie zakręconych ludzi. Mamy podobne doświadczenia, łatwiej w takiej grupie rozmawiać, dzielić tym, co się przeżywa. Chcemy walczyć ze stereotypami, dlatego pokazujemy się jako rodzice wyautowanych dzieci. Chodzę na spotkania, ale też na wszelkie możliwe parady, manifestacje – pokazujemy w stowarzyszeniu, że jesteśmy dumnymi ze swoich dzieci rodzicami. – wyjaśnia Duda.
- W przypadku Leona to dłuższa historia. Był członkiem drużyny gimnastycznej, "śliczny i w koronkach". W okresie dojrzewania zaczęły się zmiany, zaczął nosić luźniejsze ubrania… przestałam zwracać się do niego jego starym imieniem, mówiłam "córek", to stare imię do niego nie pasowało. Jak był w pierwszej klasie gimnazjum, przyszedł do mnie porozmawiać, powiedział, że jest chłopcem. A ja wtedy, nie wiem, dlaczego zaczęłam się dopytywać, jak będzie jeździł rowerem z tym siusiakiem. To było na tyle śmieszne i abstrakcyjne, że na pewno rozładowało atmosferę – mówi Duda.
Zobacz też: Nie zabrali dzieci na wakacje. Choć były najlepsze w ich życiu, później musieli się tłumaczyć
- Baliśmy się, co powie babcia Leona, to osoba bardzo wierząca. Powiedziała: "Bóg tak chciał". Teraz minęło dwa i pół roku, sąsiadkom opowiada, że jej wnuczek to umie skopać ogródek. Boimy się oceniania, a czasem dzieje się wszystko poza schematem – tłumaczy Duda.
"My rodzice" – dla dzieci i dla siebie
- Pewno, że są różne reakcje, ja to jakoś dobrze przyjęłam. Z jednej strony nic się nie zmieniło, z drugiej droga przez mękę ze służbą zdrowia i szkołą. Nie ma w Polsce jasnego procesu diagnozy, trzeba chodzić do wielu psychologów, poradni i udowadniać, że ani Leon, ani ja nie mamy chorób psychicznych. Wszystko oczywiście prywatnie, to będzie tak się ciągnęło, dopóki Leon nie poda mnie do sądu. To może zrobić, jak będzie miał 18 lat, to straszna dla nas dwojga procedura. Jeszcze gorzej mają osoby, których rodzice już nie żyją, wtedy sąd przydziela kuratora, który reprezentuje zmarłe osoby, to wszystko jest bardzo trudne, skomplikowane. Właśnie tym też zajmujemy się w stowarzyszeniu, chcemy zmienić cały proces – wyjaśnia Duda.
- Działanie w stowarzyszeniu "My, Rodzice" daje siłę i możliwość zawarcia nowych przyjaźni. Poznałam wiele ciekawych osób, to w moim wieku raczej się nie zdarza. Nie poznalibyśmy się, gdy nie nasze dzieci! – podsumowuje Stobiecka.