Co Jadźka mówi, a co rozumie?
Powiedzieć potrafi niewiele, ale rozumie zdecydowanie więcej. Codziennie zaskakuje nas swoją znajomością słownictwa i dostajemy od niej coraz częściej to, o co poprosimy. Chyba czas zacząć ważyć słowa.
21.08.2008 13:07
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Powiedzieć potrafi niewiele, ale rozumie zdecydowanie więcej. Codziennie zaskakuje nas swoją znajomością słownictwa i dostajemy od niej coraz częściej to, o co poprosimy. Chyba czas zacząć ważyć słowa…
Asortyment wymawianych słów ma dość skąpy, chociaż jak na osóbkę w jej wieku zupełnie przeciętny. Co my tu mamy: mama, tata, baba, Aga, Ania, dziadzia, Peppa (świnka), konie (koniec), mapa (małpa), ta (tak, tam, tu), nie. To było by na tyle. Co rozumie z naszej gadaniny? O wiele więcej niż myślimy.
Co jakiś czas ni z tego ni z owego rzucimy Jadźce jakieś polecenie, które nigdy wcześniej nie padło. Przy naszym najszczerszym zdziwieniu, w dziewięćdziesięciu procentach zostanie ono wykonane. Córa uczy się szybciej, niż jesteśmy w stanie to zarejestrować! „Przynieś skarpety i buty” już nas nie dziwi, ale pieczołowicie wykonane: „Idź pocałuj tatę w pępek” mogło nas zbić z tropu na jakąś godzinkę. Części ciała nasze dziecko zresztą uczy się bardo chętnie. Zaczęliśmy od nogi. Potem od pokazywania „drugiej nogi”. Dzisiaj pokazuje i brzuch, i pępek, i policzki, i włosy, i paluszki i wiele innych.
Mieliśmy tylko lekki problem z biustem… Pewnego dnia Jadźka wstała jak zwykle o szóstej i zajął się nią dzielnie Tatka. W tym czasie ja słodko sobie spałam nie wiedząc o niczym. Aby nie zasnąć, Tatka uczył ją nowej rzeczy, a mianowicie słowa „cycki” i jego desygnatu. Gdybym wiedziała, jak okropnie niepedagogicznie się zachowa, może bym wstała i położyła kres tym naukom… Nie, prawdopodobnie bym się nigdzie nie ruszyła. Sen na wagę złota. Wracając do rzeczy. Jadźka nie była zbyt ochotna do pokazywania owych „cycków”, a może po prostu musiała mieć czas na przetrawienie nowej wiedzy. Grunt, że tata poszedł do pracy i zostałyśmy same. Mnie coś tknęło i nie wiedząc o porannej lekcji z tatą, nauczyłam Jadźkę, co oznacza słowo „piersi”. Dopiero po powrocie Małżonka z pracy dowiedziałam się, że on rano robił dzisiaj to samo, tylko używając nieco „swobodniejszego” słownictwa.
Kilka dni później, przy jakiejś innej okazji, przypomniała mi się cała sprawa i spytałam Jadźkę: „Gdzie są piersi?” Jadźka zrobiła głupią minę i na chybił trafił wskazała swój pokaźny brzuch. Porażka dydaktyczna. Coś mnie jednak tknęło, więc spytałam ją jeszcze raz, nieco inaczej: „Jadźka, gdzie są cycki?”. I co? Z uśmiechem na ustach precyzyjnie pokazała swoją klatkę piersiową. Widocznie tata musiał być bardziej przekonujący. Trochę wstyd, ale kolejna cześć ciała do egzaminu z anatomii zaliczona! Potem tylko trzeba będzie jej tłumaczyć, że chodzenie po ulicy i pokazywanie „cycków” kobiet jest wysoce niewskazane. Ale to potem. Krok po kroczku, jak mówi trener naszej piłkarskiej reprezentacji.
Śmieszne jest jej totalne koncentrowanie się na jakimś słowie. Kiedy pozna nowy wyraz, używa go bez przerwy. Mam dwie siostrzenice w wieku 9 i 13 lat, to kuzynki Jadźki. Mają na imię Aga i Ania. Iga szybko nauczyła się mówić „Aga” i powtarzała to słowo bez ustanku, wołając tak na jedną i drugą. Potem zaczęła mówić „Ania”. Na wszystkich. Gdziekolwiek poszłyśmy, szukała Ani. Oglądały się wszystkie Anie na ulicach, kiedy jadąc w wózku moje dziecko kontynuowało swoje poszukiwania kuzyneczki.
I wreszcie – największy sukces językowy. Iga potrafi powiedzieć „kółko”i „bęc” (bez „c” na końcu, ale nie musimy być tacy precyzyjni). A to wszystko dzięki znanej i lubianej zabawie „Kółko graniaste”. Wszyscy znają i wszyscy ją praktykują. Cudowna zabawa dla dziecka, kiedy nie wiesz, co z nim zrobić. Jadźka podchodzi do mnie i rozkazującym głosem woła: „Kółko!”. Wstajesz, kręcisz się dookoła, na koniec krzyczysz: „A my wszyscy…!”, a ona na to: „Bęęęę!”. Literkę C sobie dopowiadasz, ale i tak fajnie jest.