GwiazdyColin Firth

Colin Firth

Pewny siebie, konkretny, męski. Nie czaruje, bo... nie musi. I tak wszyscy ulegną urokowi bohaterskiego legionisty Aureliusa, który przysiągł chronić rzymskiego cesarza.

Colin Firth

16.11.2005 | aktual.: 20.02.2006 15:35

Z Colinem Firthem spotkaliśmy się na Słowacji, na planie filmu „Ostatni legion”. *
*
Beata Sadowska:
_Grasz bohatera. Kiedy ostatnio czułeś się jak bohater? _Nigdy!

_– Naprawdę? _A ty często tak się czujesz? Bohaterstwo istnieje w bajkach. Takie prawdziwe, z narażeniem życia, to część mitologii. Albo film. W „Ostatnim legionie” gram konwencjonalnego bohatera, tradycyjnego wojownika-samotnika. Bronię się przed uczuciami, ale one i tak mnie dopadną.
_ – Nie jesteś bohaterem dla swoich synów? _Bywam, co nie znaczy, że się nim czuję. Życie to nie film. Tylko w filmach dobro zwycięża, zwycięzca otrzymuje nagrodę, a historia dobrze się kończy.
_ – Patrząc w lustro, nie widzisz nic z bohaterskiego legionisty? _Nie, tak jak nie widzę żadnego innego bohatera, którego grałem. To nie jest tak, że decyduję się na rolę, bo wiem, że jestem podobny do osoby, w którą mam się wcielić. Dla mnie aktorstwo to przygoda, odkrywanie nieznanych rejonów, poznawanie siebie takiego, jakiego jeszcze nie znam.
_ – Wystarczy uwierzyć, że jesteś wojownikiem? _Tak, ale tę wiarę powoli w sobie odkrywasz. Gdybym już pierwszego dnia na planie wiedział, że jestem świetny, byłbym stracony. Miles Davis, którego uwielbiam, mawiał: „Nie graj tego, co potrafisz. Graj to, czego nie potrafisz”.
_ – Chyba możesz odetchnąć z ulgą: ten film to odpoczynek od komedii romantycznych. _Nie mam od czego odpoczywać, bo zdecydowana większość moich ról to nie były role romantycznych bohaterów, mimo że to właśnie z nimi jestem utożsamiany. Dla mnie nawet Marc Darcy nie jest romantykiem, ale facetem z problemami. No, ale oczywiście Bridget Jones rządzi się swoimi prawami, a jednym z tych praw jest szczęśliwe zakończenie. Szczęśliwe, czyli romantyczne. A skoro zakończenie romantyczne, to i bohater musi być romantyczny.

_– To Cię wkurza? W końcu jesteś klasycznie wykształconym aktorem, który gra od lat. A i tak wszyscy kojarzą Cię z Bridget Jones. _Nie mogę sobie pozwolić na irytację, bo co by to zmieniło? Jeśli ludzie zaczynają doceniać twoją pracę, możesz tylko na tym skorzystać. Źle, jeśli kojarzą cię tylko z jedną rolą, ale z drugiej strony pojawia się wyzwanie: zmienić to. Frustruje mnie oczywiście, jeśli takie szufladkowanie stosują też inni, na przykład moi pracodawcy. Wydawałoby się, że nie jest ze mną tak źle: grałem paranoików, neurotyków, morderców, żołnierzy, byłem brutalny, miewałem dewiacje seksualne i… co z tego?! Te wszystkie role ciągle są ignorowane, ciągle tylko słyszę: „Jak to jest zagrać nie w komedii romantycznej?”.

– Dlatego właśnie pytałam, czy Cię to wkurza. _A ja dlatego z uporem maniaka odpowiadam: to nie jest dla mnie ani nowy etap, ani żadna odmiana. To po prostu kolejna rola, kolejne doświadczenie. Od kilku miesięcy uczę się walczyć i machać mieczem.
_ – Jak na bohaterskiego legionistę przystało. Wierzysz w legendy? _Mam mnóstwo wątpliwości, jestem bardzo podejrzliwy. Z drugiej strony potrzebujemy mitów, które – zdaniem socjologów – są tym cenniejsze, im bardziej w codziennym zabieganiu tracimy z nimi kontakt. Może dlatego jest takie zapotrzebowanie na filmy przeplatające prawdę z fikcją. Chcemy w coś wierzyć, organicznie pragniemy autorytetów, kogoś, komu byśmy ufali, wierzyli, kto byłby dla nas niezaprzeczalną wartością.
_ – Świat pędzi do przodu, a my chcemy karmić się mitami?!

Od zawsze i na zawsze. To sposób, w jaki możemy się zrozumieć, wytłumaczyć świat. Ludzie potrzebują bajek, historii, opowieści. To w nich zawierają życiowe mądrości, to ich prostota budzi w nas to, co pierwotne, czyste. Historie, tak jak muzyka, trzymały ludzi przy życiu nawet podczas największych zagład czy klęsk głodu. Bez względu na kulturę czy szerokość geograficzną.
_ – Podglądałam Cię na planie i podglądałam chłopca, który gra 12-letniego imperatora. Lekcja pokory, cierpliwości i ciężka robota: czasem od piątej rano do nocy. Chciałbyś, żeby Twoi synowie zostali aktorami? _To głupie mieć nie wiadomo jakie oczekiwanie wobec swoich dzieci, bo koniec końców nie mamy na to wielkiego wpływu. Chcę, żeby moi synowie mieli normalne dzieciństwo, a nie zaczynali pracę, zanim skończą szkołę. Nie będę ich zachęcał do aktorstwa, tak jak nie będę ich zniechęcał do pracy farmera, księgowego czy policjanta.
_ – Podobno chłopcy, którzy są jeszcze mali, nie znają Cię z ekranu, bo nie chcesz im mieszać w głowach, który tata jest prawdziwy: ten czytający bajki na dobranoc czy ten w kinie. _Powiem tyle: dom to dom, a praca to praca. Rozdzielam to.
_ – Jest szansa, że po „Ostatnim legionie” dziennikarze przestaną Cię w końcu pytać o to, jak to jest być symbolem seksu, którym zostałeś po słynnej scenie w serialu BBC, gdzie wyłaniałeś się z jeziora w mokrej koszuli? _Wkrótce osiągnę taki wiek, że siłą rzeczy przestaną mnie o to pytać. I tak jestem szczęściarzem: z takim staruchem gadać o seksie?!
_ – Żebyś się nie przeliczył! Niektórzy twierdzą, że im starsze wino, tym lepsze. _Nie brnij dalej!
_ – Wybierasz się do Hollywood? _Ostatni raz byłem tam rok temu, promowałem film…
_ – Nie kusi Cię fabryka snów? _Nie i nie widzę powodu, dlaczego powinna. Mam szczęście, bo jako dobrze wykształcony Brytyjczyk dostaję dobre propozycje w Anglii. Ludzie z niższych grup społecznych powiedzą ci coś innego: wyjeżdżają do Ameryki, bo tam nikt nie ocenia ich ze względu na pochodzenie i urodzenie. Wręcz przeciwnie: raczej uważają, że każdy Londyńczyk jest arystokratą. Cudownie, że jest Los Angeles, miasto, gdzie bije serce filmowego przemysłu, ale to nie znaczy, że jest to moje miasto.

Rozmawiała Beata Sadowska/ __Viva!

Komentarze (0)