Czy mi się śniło, czy Golec tu był?
Mówią, że Golec uOrkiestra to dar, za który mają wobec losu dług wdzięczności. Dziś zespół to nie tylko hity, ale też fundacja wspierająca młode talenty i akcje charytatywne. Z braćmi Golcami i ich żonami rozmawiamy o tradycyjnych góralskich świętach i bezpieczeństwie, jakie daje rodzina.
Mówią, że Golec uOrkiestra to dar, za który mają wobec losu dług wdzięczności. Dziś zespół to nie tylko hity, ale też fundacja wspierająca młode talenty i akcje charytatywne. Z braćmi Golcami i ich żonami rozmawiamy o tradycyjnych góralskich świętach i bezpieczeństwie, jakie daje rodzina.
Święta to czas, kiedy rodziny spotykają się nawet wtedy, kiedy pozornie wydaje się to niemożliwe. Czy u was jest tak samo, czy są momenty, kiedy to „pozornie” faktycznie staje się „niemożliwym”, o co w przypadku intensywnego życia artystów nietrudno?
* Łukasz Golec:* Ten okres to dla nas święty czas, który rezerwujemy tylko dla rodziny. Spotykamy się z mamą, starszymi braćmi i ich rodzinami. Pomimo intensywności zawodu staramy się zachować balans między życiem zawodowym i prywatnym, a święta to jeden z niewielu momentów, kiedy odwiedzamy się bez presji pracy czy pośpiechu.
Paweł Golec: Tylko raz spędziliśmy je poza domem. Kiedy byliśmy na pierwszym roku studiów, graliśmy na kontrakcie w Holandii, w ekipie tworzącej „Christmas Show”. Byli w niej muzycy z różnych stron świata: RPA, Holandii, Rosji, Japonii. Mimo że wtedy spędzaliśmy święta tam, postanowiliśmy je uczcić na swój sposób. Każdy tak, jak potrafił, przygotował swoje potrawy, co było ciekawym doświadczeniem, multikulturowym. Ale tylko ten jeden jedyny raz. W takich momentach docenia się magię polskiego Bożego Narodzenia.
Łukasz: Faktycznie w ciągu roku jest sporo pracy, ale my wyznajemy taką zasadę, że święta czy zjazd Golców to autentycznie na czerwono zapisane w kalendarzu „rezerwacje”. Lubimy celebrować wspólnie czas, spotykać się, być ze sobą. Widzimy też, że nasze dzieci również już mają taką potrzebę. Ciągle pytają: „Tato, kiedy będą święta? Kiedy zjazd?”. Żyją tym tematem tak samo, jak my żyliśmy w ich wieku.
Organizujecie jedną wigilię?
* Łukasz:* Wigilię każdy organizuje w swoim najbliższym otoczeniu, w domu, ale w kolejne dni świąt spotykamy się już razem i kolędujemy.
Edyta Golec: Łukasz zwykle nie może się doczekać, kiedy Kasia i Paweł zaproszą nas do siebie w św. Szczepana. Zgodnie z tradycją, składając życzenia, jak co roku, porządnie sypnie owsem po wszystkich kątach w domu. (śmiech) ...a potem wielkie odkurzanie. (śmiech)
Kasia Golec: Jeszcze na Wielkanoc wymiatam spod sofy... (śmiech) Ale to są przecież dobre życzenia, bo owies symbolizuje obfitość i urodzaj – czyli to, co każdy chce otrzymywać w nowym roku.
Przywiązanie do tradycji, do rodziny pozwala zachować stabilizację w świecie, życiu i jego zawirowaniach?
Kasia: Trudno powiedzieć, wiadomo, że każdy ma okres buntu, poszukiwania siebie, ale myślę, że kiedy ma podstawę wyniesioną z domu, będzie z tego czerpał. I nawet jeśli go gdzieś „zawieje”, ma szansę wyjść na prostą.
Edyta:Normalna, kochająca się rodzina na pewno daje „kręgosłup”. Sami byliśmy w takich wychowywani, staramy się takie same rodziny tworzyć, chcielibyśmy, by ta więź, relacja i troska dawały ten „stabilizator” też naszym dzieciom. Chcielibyśmy, żeby miały świadomość, że nawet kiedy coś złego się stanie, w rodzinie będą mieć oparcie. W rodzinie Golców zawsze tak jest, komukolwiek by się coś złego stało, noga powinęła, jest akcja „Pomagamy!” i każdy stanie murem za drugim.
To daje ogromne poczucie bezpieczeństwa.
Łukasz:U mojego ojca było czternaścioro rodzeństwa, u mamy siedmioro i zawsze ta rodzina się wspierała. Szczególnie w trudnych okresach. Na przykład w czasach komuny, kiedy były kartki, które się rodzicom jako rolnikom nie należały, zawsze mogliśmy na nie liczyć od innych członków rodziny. Z kolei mój ojciec w ramach wdzięczności jeździł do braci pomagać przy budowie domu czy innych tego typu pracach. Takie wsparcie zawsze było, obserwowaliśmy je w pokoleniu ojca i teraz robimy tak samo. To na pewno daje poczucie bezpieczeństwa, bo cokolwiek by się działo, wystarczy jeden telefon i pomagamy. Nieważne, czy to się kalkuluje czy nie, czy to jest trendy czy nie, nie myślimy tymi kategoriami, bo to jest dla nas zupełnie normalna i naturalna postawa.
Wydaje mi się, że w zdrowych rodzinach każdy powinien się tak zachowywać.
Kasia:Może to niepopularne, ale na szczęście większość rodzin, z którymi się przyjaźnimy, wyznaje właśnie takie wartości. I mamy nadzieję, że nasze dzieci przejmą ten model, bo skoro przykład idzie z góry, to może też z nimi zostanie. W ogólnym wydźwięku to się wiąże przecież z samymi dobrymi rzeczami.
Oprócz kultywowania wartości rodzinnych staracie się podtrzymywać inne regionalne tradycje? Górale żywieccy mają je bogate.
Kasia: Wystarczy przejrzeć albumy ze zdjęciami, żeby zobaczyć, że na wszystkich ważnych uroczystościach, czy to są śluby, chrzciny czy święta, wszyscy są zawsze w strojach góralskich. Już to jest ważnym nawiązaniem do tradycji.
Łukasz: Robimy to bezwiednie. Jest mnóstwo „zwyków”, obyczajów związanych z np. Wigilią. I wykonujemy je niejako „z automatu”. Wiadomo, że części z nich już nie kultywujemy, jak wtedy, kiedy mieliśmy gospodarstwo, niemniej staramy się o to dbać i przekazywać dalej.
Paweł: U nas zupełnie naturalne jest wspólne śpiewanie kolęd, co chyba w nie wszystkich domach jest normą. Śpiewamy, przygrywamy, dzieci też próbują dołączać się, na ile potrafią. Takie kolędowanie daje ogromną radość.
Edyta: Niektóre tego typu zwyczaje są dla nas tak naturalne, że o ich wyjątkowości przekonujemy się często wtedy, kiedy poznajemy innych ludzi, inne kultury. Zawsze wydawało mi się, że w całej Polsce np. w Wigilię jest tak samo, że pieniądze kładzie się pod obrus czy stawia koszyk z warzywami pod stół. A okazuje się, że tak nie jest do końca. Kiedy na studiach spotkałam się z kulturą śląską, przekonałam się, że tam to wygląda zupełnie inaczej. Niby jeden kraj, ten sam język i historia, a z drugiej strony takie bogactwo i różnorodność tradycji – czyż to nie piękne?
Paweł:Zwyczaje zawsze były przekazywane w domach. Nie uczyły tego szkoła, telewizja czy radio. Kultura góralska i wychowanie są wzięte z rodziny. Tam się kształtuje człowieka, modeluje zachowania czy kwestie dotyczące mentalności. Czy to chodzi o strój, kulturę, gwarę czy wartości – to wszystko wychodzi z domu.
Pewnych rzeczy szkoła, radio czy telewizja nie uczą, ale chyba powinny. Na Podhalu na przykład pojawił się pomysł, by do szkół jako przedmiot wprowadzić gwarę góralską.
Edyta: To jest świetny pomysł, brawo!
Nie wszystkim się podoba.
Edyta: Domyślam się, ale uważam, że dobre jest to, by uczniowie mieli wybór, jeśli chcieliby się gwary czy innego elementu tradycji uczyć. Bywa, że ktoś chce się uczyć, ale nie ma możliwości. Najważniejsze jest mieć wybór.
Fundacja Braci Golec powstała między innymi z takich właśnie pobudek. Kiedy zakładaliście ją w 2003 roku, stan wiedzy na temat lokalnych tradycji był tragiczny. Dziś, z mojej perspektywy, to się już zmieniło na lepsze. A z waszej?
Paweł: Faktycznie, przez ten okres świadomość się trochę zmieniła, a widzimy to w naszym regionie. Zmienił się ten stan, przede wszystkim dzięki pasjonatom, którzy potrafią wydobyć z kultury piękno. Z każdym aspektem życia jest tak, że jeśli zajmują się nim ludzie, którzy robią to z pasją i miłością, od razu pozytywnie odbija się to na jakości, niezależnie od tego, czy mówimy o sztuce, kulturze czy gotowaniu.
Edyta: Dla dzieci biorących udział w zajęciach organizowanych przez Fundację możliwość występu z Golec uOrkiestrą to wręcz życiowa przygoda; to taki „haczyk”, za którym idą też głębsze cele. Pojawia się możliwość przekazania im wiedzy o stroju, tradycjach, pokazania, że to jest coś, z czego należy być dumnym. W tym sensie zmienia się też postrzeganie ludowości jako czegoś obciachowego, bo kiedyś tak często ją przecież przedstawiano. Do tego stopnia, że kiedy dziecko w szkole się odezwało gwarą, było za to ganione, co przyczyniło się m.in. do zanikania gwary na Żywiecczyźnie.
* Łukasz:*Faktycznie mamy dziś nawrót zainteresowania folklorem. Mentalnie też się sporo zmieniło, bo do głosu dochodzi pokolenie, które wyrosło na festiwalach czy nagraniach wyprodukowanych przez profesjonalistów. Jakość i klasa w przedstawianiu folkloru są szalenie istotne. Świadomość tego, jak pewne nuty powinny zostać zagrane czy jak powinien wyglądać strój, jest najważniejsza. Staramy się poprzez działania fundacji też tę świadomość pogłębiać i promować.
Z sukcesami?
* Łukasz:* Możemy się pochwalić, że „Mała Kapelka” Fundacji Braci Golec z Łodygowic na konkursie Stara Tradycja w Warszawie (odbywający się przy festiwalu Wszystkie Mazurki Świata) przywiozła trzy nagrody, a startowała z dorosłymi uczestnikami z całej Polski. Rok wcześniej na tym samym konkursie heligonista Jakub Tlałka zdobył drugie miejsce.
Edyta:Fundacja działa tak, że zajęcia odbywają się w miejscowej szkole po lekcjach, więc dzieci nie muszą nigdzie dojeżdżać, mają coś u siebie. Czasem rodzice wysyłają na zajęcia swoje pociechy bez większego przekonania, a później okazuje się, że odkrywają talenty, o których prawdopodobnie nie mieliby pojęcia, gdyby nie spróbowali. Niektórzy kontynuują naukę profesjonalnie, inni nie, ale najważniejsze, że mogą spróbować. A wyobraź sobie, ile jest takich dzieci w Polsce, które nie mają możliwości zweryfikowania i wypróbowania swoich sił?
Łukasz: Poza tym kontakt z muzyką czy gra na instrumencie rozwija nawet, jeśli się później w życiu nie zajmuje zawodowo muzyką. Paweł: Muzyka to wolność. Jak potrafisz grać na instrumencie, nawet kiedy masz doła, możesz zagrać i odlecieć. Kasia: Często słyszy się o ludziach, którzy przeżywali różne życiowe zawirowania i kontakt z muzyką pomógł im utrzymać dobry tor.
Tacy ludzie mają łatwiej?
Paweł:Człowiek, który wychowuje się z muzyką, w ogóle ze sztuką, inaczej patrzy na życie. Ma uwrażliwioną duszę. Inaczej reaguje. Ale czy ma łatwiej? Wielu menedżerów w największych korporacjach czy firmach na świecie potrafi grać na instrumencie. To jest dowód. Muzyka to przecież matematyka, koordynacja, otwieranie szufladek, koncentracja.
Kasia:Nauka gry uczy dyscypliny, systematyczności, w konsekwencji więc nawet jeśli dziecko nie zostanie muzykiem, to i tak zyskuje.
Edyta: Występowanie na scenie uczy pewności siebie.
Łukasz: A kiedy na widowni zasiadają rodzice, babcie i dziadkowie, słuchają, podziwiają – to musi budować poczucie wartości. Poza tym muzyka uczy też empatii i otwartości. Kiedyś brałam udział w warsztatach śpiewu białego i kiedy instruktor dał zadanie, by odwrócić się i zawołać głośno, wyraźnie swoje imię, nikt nie był w stanie tego zrobić.
* Edyta:* Ponieważ jesteśmy zamknięci, zestresowani, a głos to żywy instrument, który odzwierciedla stan naszego ducha. I mało pracujemy głosem.
Kiedyś bardzo dużo śpiewaliśmy na lekcji muzyki. Uczyliśmy się pieśni patriotycznych, harcerskich, ludowych. Występowaliśmy na uroczystościach państwowych, na akademiach i apelach szkolnych. Nie jestem pewna, ale dziś chyba nie ma muzyki w szkołach?
Łukasz:Po reformie muzykę, zajęcia plastyczne i inne podobne przedmioty połączono w jeden: „sztuka”. Czyli we wszystko i nic jednocześnie.
To był ten moment, kiedy postanowiliście otworzyć Fundację?
* Łukasz:*To był jeden z bodźców. Ale akurat zbiegło się to w czasie z tamtym okresem.
Edyta: Sukces Golec uOrkiestry to efekt ciężkiej pracy, ale też szczęście z nieba. Nikt nie liczył na to i pamiętam, że rozmawialiśmy o długu wdzięczności wobec losu, by zrobić też coś dla innych. Wam przecież też kiedyś ktoś pomógł. Przecież mama była wdową z czwórką synów. Znam historię z instrumentami, że sąsiedzi pomagali kupić. Tak było?
Łukasz:Znajomy ksiądz musiał skłamać, oczywiście w dobrej wierze, że gra na puzonie, kiedy przewoził instrument z Ameryki. (śmiech)
Dobrze że mu nie kazali zagrać dla udowodnienia. (śmiech) Ten temat „zbierania” instrumentów w ogóle jest zdaje się bardzo à propos, jeśli mówimy o początkach Fundacji…
Łukasz:Tak, można powiedzieć, że uprawiałem „zbieractwo” na początku. Edyta: Chodził po sąsiadach, szukał heligonek, dud. Przecież to nie są instrumenty, które można kupić w sklepie muzycznym.
Faktycznie ludzie mają pochowane po domach takie skarby?
Paweł:Pewnie, często nawet nie wiedzą o tym. Bo kiedyś pradziadek grał na heligonce, ale po wojnie przyszła moda na akordeony i heligonka poszła w odstawkę. Nagle okazało się, że tych instrumentów jest pełno na strychach.
Edyta:Instrumenty, kożuchy, portki, pasy czy inne części garderoby. Łukasz to przynosił, a ja dostawałam białej gorączki. (śmiech) Chodziłeś od domu do domu i pytałeś: „Nie ma tu czasem jakiejś heligonki?”. (śmiech)
Łukasz: No niedokładnie, ale czasem tak było.
Edyta:A później sąsiedzi pytali: „Czy mi się śniło, czy to Golec tu właśnie był? Odbiło mu?”. (śmiech) No, ale artyści mają różne fanaberie…
Łukasz:Chodziłem tam, gdzie ludzie żyją zagadnieniem, bo przecież wiadomo, że nie poszedłem do np. rzeźnika, żeby spytać, czy tam pod piecem czegoś czasem nie ma. (śmiech) Ale faktem jest, że dostałem już kompletnego świra na tym punkcie. I wpadliśmy na pomysł, żeby to wszystko jakoś sensownie poukładać. Rozpoczęliśmy współpracę z etnografami i fotografami, którzy potrafili to opisać i pokazać.Stąd narodził się pomysł, aby wydać serię albumów o strojach ludowych w Karpatach Polskich. Wiem, że niektóre rzeczy, które znalazły się w tych albumach, pojawiły się tam właśnie po raz pierwszy. Teraz lokalne środowiska tym już żyją, ludzie porównują wzory, szyją i czerpią wiedzę na temat swojego stroju.
Paweł w tym momencie przynosi kilka albumów. Rozmawiamy, przeglądając je. Bogato ilustrowane, dokładnie opisane poszczególne elementy ubioru tradycyjnego, instrumentów, haftów. Fotografie aktualne i archiwalne ze zbiorów rodziny. Na jednej z nich bracia Golcowie z mamą w zimowych strojach, na kolejnym – babcia w tradycyjnym ubiorze, zdjęcie z 1915 roku.
Paweł:To kompendia wiedzy na temat stroju i jego bogactwa. Dochód ze sprzedaży zasila konto Fundacji, dzięki czemu możemy pokrywać koszty zajęć ponad 160 podopiecznym.
Łukasz:Tam, gdzie pojawiły się te albumy, można zauważyć poprawę jakości w prezentacji strojów w danych regionach.
Strój tradycyjny zaczyna być znowu żywy.
Łukasz:I o to chodzi, aby budować świadomość, że tradycja nie musi być zaprzeczeniem nowoczesności. Świetnie można je łączyć, co widać chociażby w naszej twórczości.
Kasia: Samo to, że przemycacie w swoich stylizacjach na scenie jakieś elementy stroju tradycyjnego, ma duże znaczenie. Pokazuje, że można być nowoczesnym człowiekiem, który idzie z duchem czasu, a jednocześnie wie, czym jest jego tradycja.
Paweł:Kiedy podróżuje się po świecie, widać, jak na przykład Bawarczycy chętnie pokazują się w swoich strojach. Drużyna Bayernu Monachium na Oktoberfest pojechała w strojach bawarskich. Na jednym z naszych koncertów pod sceną tańczył gość ze Szkocji w tej kraciastej spódnicy. To świetne podkreślenie swojej tożsamości w czasach globalizacji...
Możemy zaryzykować tezę, że bycie dumnym ze swoich tradycji pomaga leczyć kompleksy?
Łukasz:Absolutnie tak. Jesteśmy teraz świeżo po Konkursie Chopinowskim. Czymże Chopin inspirował się w swojej twórczości? Ludowością właśnie. Wprowadził ją na salony, a teraz cały świat stara się dowiedzieć, co to jest polonez, mazurek, oberek, kujawiak. Tylko u nas są takie tańce. Pianiści z całego świata inspirują się naszą kulturą, więc doceńmy ją sami.
Paweł:Dlaczego takie klimaty nie lecą w radiu? Przecież to jest piękne.
Łukasz:Wydaje mi się, że media powinny kreować gusta, pokazując piękno kultury, a nie tylko zasłaniać i tłumaczyć się tzw. słupkami oglądalności. Może to się kiedyś zmieni. Dzisiaj brakuje równowagi i mam wrażenie, że za dużo mamy w mediach „plastiku”, a za mało ambitniejszej sztuki. Świetnie, że dzięki TVP Kultura mogliśmy oglądać cały konkurs i dzięki temu naładować się pozytywnie, wzruszyć i dotknąć piękna gry wykonawców. Oby więcej takich wzbogacających momentów w polskich mediach i życiu publicznym!
Czy dla artystów, dla których tradycja, muzyka, rodzina i związana z nią też na pewno duchowość, takie wydarzenie jak występ podczas pożegnania papieża Polaka i to, co się po tym koncercie z waszą muzyką zadziało, to jakieś ukoronowanie bycia artystą?
Paweł: W tamtym momencie na pewno to czuliśmy. To był jeden z najważniejszych występów w naszej karierze. Specjalnie na tę okoliczność stworzyliśmy piosenkę „Leć muzyczko”. Każdy też chyba miał świadomość, że to może być ostatnia pielgrzymka Ojca Świętego do Polski. Później jeszcze mieliśmy zaszczyt spotkać się z nim wspólnie z naszymi dziećmi podczas audiencji w Rzymie. To były spotkania wyjątkowe o wymiarze duchowym.
Łukasz:Nie każdemu artyście jest dane grać dla świętego. Wielkie wyróżnienie, niezapomniane chwile, emocje, dźwięki. My żegnaliśmy go w Polsce – Polska płakała. To nie było zwykłe granie. Tyle lat minęło, a nadal spotykamy ludzi, którzy opowiadają, jak bardzo było to pamiętnym przeżyciem.
Piosenka „Leć muzyczko” zyskała drugie życie, stała się hymnem w wielu szkołach.
Edyta:Tak, towarzyszy nam przez cały czas. A tekst autorstwa Rafała i Olgi Golców, mimo upływu czasu, jest ciągle aktualny.
Łukasz: „Dni znikają tak jak biały dym, co przed laty uniósł się nad Rzym, chociaż rzeka czasu rwie do przodu On jest z nami, a my z Nim”... Paweł: Z okazji kanonizacji wydaliśmy wersję symfoniczną tej piosenki, a gościnnie zaśpiewali ją z nami Piotrek Cugowski, Rysiu Rynkowski, Ania Wyszkoni, Monika Kuszyńska, Kuba Badach, Rafał Brzozowski. Atanas Valkov genialnie zinstrumentalizował orkiestrę, co bardziej podkreśliło ekspresję piosenki.
Kasia: Ostatnio rozmawiałam z dyrektorką szkoły im. Jana Pawła II, która powiedziała, że mają oficjalny hymn – inny niż nasza piosenka. Ale na wszystkich uroczystościach szkolnych i tak wszyscy śpiewają „Leć muzyczko”.
Czujecie, że macie wpływ na rzeczywistość? Że muzyka przestaje być już pasją, ale robi się naprawdę poważnie?
Łukasz: Czujemy odpowiedzialność i mamy świadomość, że musimy się pilnować. Edyta: Mówimy o „Leć muzyczko”, ale jest też przecież sporo piosenek w naszym repertuarze, z którymi słuchacze się utożsamiają. Weźmy chociażby takie „Crazy is my life”...
Paweł:Ostatnio „Ściernisko” graliśmy na otwarciu tunelu, który budowano w sumie 50 lat! Kasia: Ta piosenka doskonale opisuje lata przemian w Polsce, które wciąż trwają.
Edyta: Dla artysty, również dla nas, to rzecz najprzyjemniejsza na świecie, potwierdzająca sens pracy, którą się wykonuje.
Łukasz:Powiedzenia: „Gdy widzę słodycze, to kwiczę”, „Kto się ceni, ten się leni” weszły na stałe do codziennego języka potocznego. Fenomenalne jest to, że na naszych koncertach przewijają się różne pokolenia i śpiewają. Babcie przychodzą z wnukami, rodzice z dziećmi. Jeśli jakieś piosenki nie są śpiewane przez jeden sezon, ale kilkanaście lat, można poczuć słodki ciężar odpowiedzialności i jednocześnie oczekiwań względem naszej twórczości.
Edyta:Cóż, teksty w dużej mierze autorstwa Rafała Golca są po prostu nietuzinkowe. Niektóre żartobliwe, ironiczne, czasem balansujące na granicy, tylko po to, aby zaintrygować słuchacza. Ale są też piosenki z drugim czy nawet trzecim dnem, jak „Wyseł”, „Dobra piosenka” czy właśnie „Leć muzyczko”, które skłaniają do refleksji. Jednak nigdy nie ma w nich pesymizmu, zawsze jest optymizm, wiara, bo to też cechuje Pawła i Łukasza. I w ogóle górali. Nieczęsto spotyka się górala, który płacze.
Paweł: Czasem płacze, czasem górala bierze na „lankory”. (śmiech)
Kasia: I wtedy powstają takie właśnie piosenki jak „Kuku” czy „Wyseł”.
Dwa lata temu zagraliście wielki koncert kolędowo-pastorałkowy na Jasnej Górze. To było wyzwanie?
Paweł:Ogromne. I nie chodzi nawet o dyscyplinę, jaką narzucała transmisja ogólnopolskiej telewizji, ale o pokorę wobec murów bazyliki, będącej „duchowym sercem Polski”. Przygotowanie koncertu i dopięcie wszystkiego wymagały nie tylko czasu i talentu, ale też muzycznej intuicji. Lubimy eksperymentować i bawić się muzyką, co w przypadku kolęd nie było łatwe. Staraliśmy się zachować ich charakter, nie rezygnując z elementów brzmień charakterystycznych dla naszego zespołu.
Edyta: Było wiele wzruszających momentów podczas koncertu. Kolędy mają coś z wyciskacza łez. Pamiętam, jak Agata Szymczewska – zwyciężczyni konkursu skrzypcowego im. H. Wieniawskiego, wykonała na swoich XII-wiecznych Stradivariusach wstęp do kolędy „Lulajże Jezuniu”, parafrazując do Scherza h-moll op. 20 F. Chopina. Poczułam ścisk w gardle. Kasia: A mnie rozłożyły dzieciaki z Fundacji, kiedy zaśpiewały pastorałkę „Gore gwiozda”. Ujęły mnie dziecięcą prostotą i szczerością. Z perspektywy dwóch lat można powiedzieć, że to album szczególny w karierze zespołu.
Łukasz: W ciągu trzech tygodni uzyskał status złotej płyty, dlatego w tym roku postanowiliśmy wydać specjalną edycję tego albumu, wzbogaconą bonus trackiem, zimowym singlem „Liczę na minus”. Płytę można będzie nabyć tylko w salonach sieci sklepów Empik.
Co dalej? Zdarza się pomyśleć: „Tyle już zrobiliśmy, to chyba wszystko”?
Paweł:Nie! Jeśli tak pomyślimy, to znaczy, że obudziliśmy sie w trumnie. (śmiech) Jeśli nie muzyka, przecież jest mnóstwo dziedzin, w których można pozytywnie zadziałać, o ile zdrowie pozwala.
Łukasz:Jesteśmy niespokojnymi duszami i nie w naszym stylu osiadać na laurach. Teraz promocja singla zimowego „Liczę na minus”, po niej akcja Fundacji Faktu „Serdeczny Dukat”, w styczniu wyjeżdżamy na 12. już tournée po Stanach i Kanadzie, później w kolejce czeka zamknięcie projektu „Golec uOrkiestra Symfoniczno-Etnicznie”, nie wspomnę już o tym, że w przyszłym roku będziemy mieć kilka zobowiązań w związku z tym, że zostaliśmy ambasadorami Światowych Dni Młodzieży.
Paweł:Pracujemy nad nowymi piosenkami, niestety doba jest za krótka. Nie da się zrobić wszystkiego szybko, jeśli chcemy, żeby miało jakość, o której tu dużo mówiliśmy. Tworzenie muzyki to nie taśma produkcyjna...
Edyta: Jednego planu na pewno nie uda się nam zrealizować – odpocząć. (śmiech) Jesteśmy zaprzeczeniem tekstu, który sami śpiewamy: „Kto się ceni, ten się leni”.
Kasia:A ja myślę, że dużo w was tej dziecięcej ciekawości nowych dźwięków, harmonii, brzmień. Ona jest na tyle silna, że wciąż macie ochotę tworzyć coś nowego i stawiać czoło nowym wyzwaniom. I tego wam życzę, choć czasami wolałabym mieć więcej męża w domu.
Rozmawiała Katarzyna Paluch