Dama, czyli historia Marii Kaczyńskiej
Po wprowadzeniu się do Pałacu Prezydenckiego była często obiektem drwin i niewybrednych komentarzy. Jednak z czasem zdobyła ogromną sympatię, a Polacy docenili jej elegancki, ale nie wyniosły styl, inteligencję, humor oraz niezależność wygłaszanych opinii.
Maria Helena Mackiewicz przyszła na świat 21 sierpnia 1942 r. w Machowie, niewielkiej miejscowości na Wileńszczyźnie. Ojciec przyszłej pierwszej damy, Czesław Mackiewicz, przez całą wojnę walczył w szeregach Armii Krajowej. Jeden z jego braci był żołnierzem II Korpusu generała Andersa, z którym zdobywał m.in. klasztor na Monte Cassino, drugi został zamordowany przez sowieckich oprawców w Charkowie w 1940 r. 70 lat później Maria wsiadała na pokład prezydenckiego samolotu lecącego do Smoleńska, by także jemu oddać hołd w czasie uroczystości zorganizowanych w rocznicę zbrodni katyńskiej.
Nowy start dla rodziny
Po II wojnie światowej rodzina Mackiewiczów, jak wielu innych Polaków z dawnych kresów, musiała opuścić rodzinne strony i szukać nowego miejsca do życia. Początkowo Maria mieszkała w Bydgoszczy, potem w Człuchowie na Pomorzu. - Oboje z młodszym bratem Konradem byliśmy dziećmi bardzo wątłymi. Ja miałam wrodzoną wadę serca, on był niejadkiem. Domowy zaprzyjaźniony lekarz zalecił zmianę klimatu i tak wyjechaliśmy z mamą na długie wakacje do Rabki, uzdrowiska dla dzieci. Już w Rabce mama zadecydowała, że zostajemy na stałe – opowiadała w rozmowie z „Wysokimi Obcasami”.
Problemy ze zdrowiem
W 1955 r. 13-letnia Maria przeszła poważną operację serca, którą przeprowadził prof. Leon Manteuffel-Szoege, twórca polskiej szkoły chirurgii. W Rabce ukończyła szkołę podstawową i liceum ogólnokształcące, ale miała już dość widoku górskich pejzaży. W 1961 r. postanowiła wyjechać do Trójmiasta, by studiować transport morski w Wyższej Szkole Ekonomicznej w Sopocie.
- Morze zawsze kojarzyło mi się z wolnością. Otwarta przestrzeń, dająca możliwość podróżowania. Przed maturą odkryłam, że można studiować transport morski. Taki kierunek, który ma w sobie i turystykę, i żeglugę, i gospodarkę, i handel. Wydawało mi się, że jak skończę te studia, to będę podróżowała – opowiadała po latach.
Rozczochrany Leszek
Ukończyła studia w 1966 r., z tytułem magistra nauk ekonomicznych. Dzięki znajomości języków obcych (świetnie władała angielskim i francuskim, potrafiła porozumieć się w hiszpańskim i rosyjskim) otrzymała posadę w pracowni badań koniunkturalnych Instytutu Morskiego w Gdańsku, gdzie przeprowadzała badania perspektyw rozwoju rynków frachtowych na Dalekim Wschodzie.
W 1976 r. znajoma poznała ją z młodym asystentem na wydziale prawa Uniwersytetu Gdańskiego, Lechem Kaczyńskim. - Mama postanowiła pomóc tacie w wynajęciu pokoju w willi, w której mieszkała. Tata na spotkanie z właścicielami domu przyszedł rozczochrany, bo strasznie wiało, a miał wtedy bardzo bujne kręcone włosy. Kiedy mama go zobaczyła, to podobno niewiele się zastanawiając, chwyciła za grzebień i poprawiła mu fryzurę – wspomina córka Kaczyńskich, Marta w książce „Moi rodzice”.
„Ojciec miał wyrzuty sumienia”
Mieszkający obok siebie młodzi ludzie szybko znaleźli wspólny język. Mieli coraz lepsze relacje, parząc wspólnie herbatę czy pożyczając sobie cukier. Po pewnym czasie zakochali się w sobie.
Pobrali się 27 kwietnia 1978 r. w Warszawie, ale ślub kościelny wzięli dopiero pięć lat później, podczas chrztu Marty w sopockim kościele św. Bernarda. - Ojciec miał wyrzuty sumienia, że stało się to tak późno. W latach 70. w swoich rozważaniach tata znajdował się znacznie dalej od Kościoła niż w późniejszym okresie – wspominała córka prezydenckiej pary.
W podwójnej roli
Rodzina żyła w bardzo skromnych warunkach, w 36-metrowym mieszkaniu ze ślepą kuchnią i mikroskopijną łazienką na dziesiątym piętrze. - Marzyłam wtedy o takim lokum, jakie mieli sąsiedzi – trzy pokoje... Czasem przychodziły takie dni, że nie wytrzymywałam. Aby nie zostać w domu sama z malutką córką, przeprowadziłam się do rodziców mojej koleżanki. Tworzyliśmy razem namiastkę rodziny. Mieszkałam u nich do czasu, aż mąż wrócił z internowania – wspominała Maria Kaczyńska.
Lech był wówczas działaczem „Solidarności”, po wybuchu stanu wojennego osadzonym w ośrodku odosobnienia w Strzebielinku. Jego żona zrezygnowała wtedy z pracy i skoncentrowała się na wychowywaniu córki, wspierając skromny domowy budżet wykonywaniem tłumaczeń na zlecenie i udzielaniem korepetycji.
Dom był na jej głowie
Jak opowiadała po latach, wszystkie sprawy domowe miała na swojej głowie. Była rodzinnym kierowcą, dbała o garderobę męża i wyręczała go w teoretycznie męskich obowiązkach – to ona zmieniała żarówki i wbijała gwoździe. Trzymała również kasę. - Co miesiąc tata oddawał mamie zarobioną pensję, a jak potrzebował, to mówił: Babusiku, daj mi coś, bo potrzebuję – opowiada Marta Kaczyńska.
Córka prezydenckiej pary nie pamięta, żeby rodzice kiedykolwiek się kłócili. -Pamiętam, że tacie zdarzyło się kilka razy zdenerwować i wyjść z domu na spacer. Po powrocie mówił do mamy: Przepraszam cię, Maluszku i było po wszystkim. (…) Czasami tata się denerwował, gdy mama za długo się szykowała przed wyjściem. Nie lubiła się spieszyć. I raz tata ze zdenerwowania rzucił na podłogę swój płaszcz, co w sumie było dość zabawne, i chwilę później wszyscy się z tego śmialiśmy. Rodzicom nie zdarzało się do siebie nie odzywać – twierdzi Marta Kaczyńska.
Śniadanie w Pałacu Prezydenckim
Maria zawsze stała u boku męża, ale niewątpliwe przed najtrudniejszym zadaniem stanęła 23 października 2005 r., gdy okazało się, że Lech Kaczyński wygrał wybory prezydenckie. Musiała zmierzyć się z porównaniami do poprzedniczki, Jolanty Kwaśniewskiej, które uchodziła za ikonę stylu i kompetentną pierwszą damę.
Początkowo stała się obiektem drwin, a media wyśmiewały się z publicznego okazywania sobie czułości przez prezydencką parę i cytowały Lecha Kaczyńskiego, który przed kamerami zwracał się do żony słowami „Maluszku”. Ona bez skrępowania poprawiała mu kołnierzyk albo krawat.
„Proszę nie nakruszyć”
Wielkim hitem internetu okazało się zdjęcie pierwszej damy, która wchodzi na pokład prezydenckiego samolotu z reklamówką. W jednym z programów satyrycznych prowadzący naśmiewał się, że w torbie najprawdopodobniej były kanapki dla głodnego Lecha Kaczyńskiego. Wtedy pierwsza dama zademonstrowała swoje poczucie humoru, wysyłając dziennikarzowi reklamówkę z kanapkami i dołączoną kartką: „Proszę nie nakruszyć”.
Podobnie luźny styl wprowadziła też do Pałacu Prezydenckiego. Kaczyńscy zrezygnowali z wystawnych śniadań, które im początkowo serwowano. Maria wolała przygotowywać je samodzielnie. Poprosiła tylko obsługę, by w lodówce zawsze był twaróg, masło, trochę wędliny i pomidory. Starała się, by było jak najbardziej kameralnie i domowo.
Znajomi z Powiśla opowiadali: „Pani prezydentowa przez wiele tygodni po przeprowadzce przyjeżdżała do starego mieszkania także po to, by ugotować mężowi ulubioną kapustę. Nie chciała, by zapach bigosu roznosił się po reprezentacyjnych pomieszczeniach pałacu”.
„Ty czarownico!”
Maria Kaczyńska chętnie obejmowała patronatami honorowymi różne inicjatywy związane z sytuacją niepełnosprawnych czy kulturą, angażowała się również w liczne kampanie społeczne. Aukcję „Przyjaciele dla Dymnej” zasiliła srebrnym naszyjnikiem z bursztynową różą. Na aukcję na rzecz rodzinnych domów dziecka organizowaną przez Program III Polskiego Radia przekazała kaczkę witrażową ze swej kolekcji oraz czapkę uszankę, którą Lech Kaczyński otrzymał podczas wizyty na Ukrainie.
Szybko zasłynęła tym, że wypowiada własne zdanie, nawet wbrew poglądom środowiska politycznego męża. Popierała metodę in vitro, a 8 marca 2007 r. podpisała się pod apelem kobiet mediów do parlamentarzystów o pozostawienie bez zmian zapisu konstytucji w kwestii ochrony życia, co wywołało gwałtowną krytykę ojca Tadeusza Rydzyka. „Ty czarownico! Ja ci dam! Jak zabijać ludzi, to sama się podstaw pierwsza” – grzmiał założyciel Radia Maryja podczas ujawnionego przez media spotkania ze studentami Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej.
Popularna pierwsza dama
O rosnącej popularności Kaczyńskiej świadczył sondaż z lipca 2007 r. Okazało się, że gdyby wystartowała wówczas w wyborach prezydenckich, weszłaby do drugiej tury.
Na trzy dni przed katastrofą smoleńską Maria Kaczyńska udzieliła wywiadu Marcinowi Dzierżanowskiemu, który ukazał się w książce „Smoleńsk. Zapis śmierci”. Przyznała wówczas: „Żadni specjaliści od wizerunku niczego mi nie podpowiadali. Zawsze mówiłam to, co myślę, nawet jeśli bywałam za to krytykowana. Ale kiedy wypowiadałam się o in vitro, popierałam kompromis w sprawie aborcji, czy broniłam Rospudy – nie kalkulowałam czy na tym wygram, czy nie. Może właśnie za tę autentyczność ludzie mnie zaakceptowali?”