GwiazdyDawni celebryci na głowę bili obecnych. Pierwszy metroseksualny mężczyzna wymyślił rurki, nienawidził grubasów i zmarł na kiłę

Dawni celebryci na głowę bili obecnych. Pierwszy metroseksualny mężczyzna wymyślił rurki, nienawidził grubasów i zmarł na kiłę

Choć nie wstawiali selfie w lustrze na Instagram ani nie zarabiali przychodząc na otwarcia sklepów z kozakami, celebryci istnieli i 200 lat temu. Niektórzy sławę podpierali solidną dawką talentu, inni koneksjami, ale wszystkich łączyło jedno – obsesja na punkcie wizerunku.

Dawni celebryci na głowę bili obecnych. Pierwszy metroseksualny mężczyzna wymyślił rurki, nienawidził grubasów i zmarł na kiłę
Źródło zdjęć: © kadr z filmu
Helena Łygas

15.07.2018 | aktual.: 15.07.2018 18:03

Punkt honoru każdej współczesnej celebrytki - posiadanie własnej marki, w XIX-wieku nie wchodziło w grę. Zarabianie pieniędzy w ten sposób w kręgach arystokratycznych było w złym tonie. A szkoda, bo być może wtedy pierwszego mężczyznę metroseksualnego w historii, czekałby mniej przykry koniec. Trendów, które wymyślił Brummell było bowiem tak dużo, że spieniężenie ich z pewnością wyciągnęłaby go z długów.

W jaki sposób chłopak urodzony na obskurnym poddaszu, którego matka była posługaczką, dorabiającą jako prostytutka, stał się najlepszym kumplem przyszłego króla i człowiekiem, który stworzył wizerunek Byrona (dziś powiedzielibyśmy - wystylizował), nie jest do końca jasne. Z pewnością niemałą rolę odegrała tu Rewolucja Francuska, po której pogardzanie gorzej urodzonymi stało się, no cóż - nie na czasie.

Wiadomo, że 16-letni Brummell odziedziczył po śmierci ojca trochę pieniędzy, co pozwoliło mu iść na studia. Jego maniery, nietypowe poczucie humoru i nienaganny styl sprawiły, że obracał się nie wśród innych chłopców z ludu, ale w towarzystwie synów najlepszych brytyjskich rodzin.

O George’u Brummellu mówi się często, że jest prototypem współczesnego celebryty. W XIX-wiecznym Londynie, ówcześnie najbogatszym mieście świata, był znanym z tego, że jest znany. Jeśli pokusić się o rozłożenie na czynniki pierwsze powodów jego sławy, najbliższe prawdy byłoby stwierdzenie, że Brummell potrafił się ubrać. Brzmi znajomo.

Co za tupecik

Pod koniec XVIII wieku mężczyźni z wyższych sfer wciąż jeszcze chodzili w wysokich, jasnych perukach. Jak na ironię, Rewolucja Francuska obalając najbardziej kojarzonego dziś z białą peruką faceta na świecie, Ludwika XVI, położyła poniekąd kres i tej modzie. Nie bez udziału Brummella.

Rząd brytyjski szukając dodatkowych funduszy na walkę z Rewolucją, postanowił nałożyć horrendalny podatek na puder do peruk. Ów puder w tym samym czasie wykańczał angielskiego króla Jerzego III ze względu na nadmiar trującego arsenu.

Młody Brummell znany ze swojego zamiłowania do codziennych kąpieli, które nie były wówczas standardem nawet wśród bogaczy, nigdy nie przepadał za pudrowaniem włosów. Po wejściu w życie podatku od pudru, poszedł do swojego fryzjera z kilkoma podobiznami starożytnych Rzymian i nakazał ściąć się w taki sam sposób. Kiedy pojawił się bez peruki na salonach, wywołał konsternację. Wkrótce cały Londyn zrzucił sztuczne loki, a łysiejący mężczyźni, po raz pierwszy w historii zaczęli się wstydzić.

To był dopiero początek. Szczupły i dobrze zbudowany Brummell zaczął szyć sobie proste, bardzo obcisłe ubrania. Zawsze czarne lub ciemne, bez haftów i zdobień, których wcześniej w męskich ubraniach nie brakowało. Można powiedzieć, że to on jest ojcem chrzestnym współczesnych rurek. Jego obsesją były wypastowane na wysoki połysk buty, które podobno polerował wyłącznie francuskim szampanem.

Nieprzyzwoicie obcisłe spodnie i surduty nosił z białymi koszulami. Żeby utrzymać ich śnieżny odcień w opalanym węglem Londynie, zmieniał je kilka razy dziennie. No i przede wszystkim - jako pierwszy zaczął nosić pod szyją fular, protoplastę współczesnego krawata. Wcześniej kawałek materiału nie był bynajmniej kojarzony z elegancją, ale z armią. W skład chorwackich mundurów wchodziły chusty wiązane pod szyją. Służyły nie do ozdoby, ale do ocierania potu z twarz, a w razie potrzeby były używane jako bandaże.

George zyskał przydomek „Beau”, z francuskiego „piękny”, i to mimo że piękny wcale nie był. Kiedy odbywał służbę wojskową, w twarz kopnął go koń. Pamiątką po tym wypadku był zdeformowany nos. Jego sława najelegantszego londyńczyka rosła z dnia na dzień. Wkrótce w jego domu o poranku pojawiało się stadko znajomych, którym bliżej było jednak do współczesnych grouppies.

Brummell poświęcał na kąpiel, układanie włosów i dobieranie stroju ponad trzy godziny, a żeby się nie nudzić, zawsze wybierał kilku gości. Przybyli towarzyszyli mu w tym procesie i mogli podglądać sekrety dbania o urodę pierwszego dandysa. Dzisiaj Brummell pewnie transmitowałby swoje kąpiele na YouTubie, pokazując jakich produktów używa i radząc, jak najlepiej podkręcać włosy.

Obraz
© Wikimedia Commons CC0

Próżny jak Byron, tłusty jak król

Nowy styl męski wyprzedził minimalizm w modzie kobiecej, zaproponowany dopiero przez Coco Chanel, niemal o sto lat. Wymagał jednak wyrzeczeń wcale nie mniejszych niż gorsety, ściśle oplatające kobiece talie. Żeby dobrze wyglądać w dopasowanym surducie, nie można było mieć nawet zaczątków brzucha, atutem były też smukłe nogi.

Lord Byron, przyjaciel Brummella i jeden z pierwszych miłośników nowego stylu, był nie tylko znanym poetą, ale też mężczyzną tyle przystojnym, co próżnym.

Łakomstwo łączyło się w jego przypadku ze skłonnością do tycia. Trudno wyglądać na posępnego romantyka, kiedy surdut się nie dopina, a kark z tygodnia na tydzień obrasta tłuszczem. Byron, żeby sprostać modzie, na przemian objadał się i głodził. Prawdopodobnie chorował na anoreksję, być może także na bulimię.

Inny przyjaciel z młodości, wówczas już król Jerzy IV, w przeciwieństwie do Byrona nie przejmował się swoją tuszą. Zaś Beau Brummell nigdy nie krył niechęć do ludzi grubych. Niegdyś w towarzystwie Jerzego na sucho uchodziło mu naprawdę wiele, ale potem panowie oddalili się od siebie.

Podczas balu maskowego, na który obaj byli zaproszeni, Jerzy IV podszedł przywitać się z jedynym ze znajomych. Złożyło się, że akurat obok stał Brummell. Król ostentacyjnie olał dawnego kumpla, który drażnił go swoją fircykowatością i rosnącymi długami. Wkurzony Brummell korzystając z konwencji balu maskowego zapytał złośliwie znajomego: „A kim jest twój tłusty przyjaciel?”.

To był początek końca. Beau Brummell miał na pieńku z samym królem, więc nie był już mile widziany. Bez pomocy bogatych przyjaciół, prędko został zmuszony do ucieczki przed wierzycielami do Francji. Tracił kolejne posady, a potem wywołał kolejny skandal. Z nudów usiłował uwieść nastoletnią córkę hrabiny, którą miał uczyć angielskiego. Zmarł w szpitalu dla ubogich na kiłę. Brudny, samotny i daleki od klasycznej elegancji, której był akuszerem.

Przeczytaj także:

Anonimowa aktorka

Pragnienie sławy to najbardziej wstydliwe ze wszystkich pragnień. Przede wszystkim dlatego, że jego motywy są szemrane. Jesteśmy w stanie przypisać szlachetne pobudki nawet czemuś tak mało wzniosłemu, jak chęć zbicia majątku. Dzięki niemu można w końcu pomóc rodzinie, obdarować przyjaciół czy rozwijać pasje.

Trudniej usprawiedliwić motywacje stojące za marzeniami o rozpoznawalności. Pierwsze skojarzenie skręcają w stronę próżności, powierzchowności, przerostu ego. Czasem, jak w przypadku zupełnie dziś zapomnianej Florence Lawrence, sława nie jest wynikiem starań samej zainteresowanej.

Kanadyjka jest pierwszą w historii gwiazdą srebrnego ekranu. Przed nią aktorki filmowe nie były znane widzom z nazwiska ani nawet kojarzone z twarzy. Bez sławy w tej branży nie było też pieniędzy. Od chwili, gdy Lawrence zaczynała, jako jedna z kilkudziesięciu dziewczyn grających w amerykańskich filmach niemych, do chwili, w której stała się znana, minęło zaledwie kilka lat. W tym czasie jej gaża wzrosła 25-krotnie.

Florence urodziła się w 1886 roku. Jej ojciec budował bryczki i powozy. Matka była Irlandką, która na Nowy Kontynent przypłynęła uciekając przed klęską głodu. Okazjonalnie śpiewała w wodewilach, a potem założyła teatr objazdowy. Pod pseudonimem Baby Flo występowała w nim i mała Florence.

Miała 20 lat, Gdy postanowiła porzucić życie na walizkach i spróbować swoich sił w raczkującym filmie. Kusiła ją przede wszystkim stała pensja, na którą w teatrze objazdowym nie było, co liczyć. Pierwszy film w którym zagrała, trwał 11 minut i był o parze, która kradnie samochód.

Obraz
© Wikimedia Commons CC0

Na początku XX wieku aktorzy nie byli uwzględniani w napisach końcowych, w przeciwieństwie do reszty ekipy filmowej. Powód był cyniczny – dzięki temu wytwórnie mogły utrzymać głodowe stawki.

Anonimowi odtwórcy byli też łatwo zastępowalni, ponieważ publiczność ich nie rozróżniała. No chyba, że po kostiumach. Jakość obrazu była zbyt niska: twarze wyglądały podobnie, rysy były raczej sugerowane niż sugestywne.

Lawrence miała szczęście. Zaczynała w czasach, w których X muza przeżywała gwałtowny rozwój techniczny, jakość poprawiała się z roku na rok.

Z Baby Flow w Biograph Girl

Z dzisiejszej perspektywy pięknością raczej byśmy jej nie nazwali. I może z tego powodu widownia zaczęła rozpoznawać właśnie ją. Do tego w przeciwieństwie do wielu ówczesnych aktorek, miała jako-taki warsztat wyniesionyz teatru objazdowego matki. Większość dziewczyn występujących w pierwszych filmach o grze nie wiedziała nic. Jednym z ważniejszych kryteriów, żeby pojawić się na ekranie, były duże oczy.

Widzowie nadali Florence przydomek "Biograph Girl", od nazwy wytwórni dla której pracowała. Do Biograph Studios zaczęły przychodzić tony listów, w których wyznawano aktorce miłość, proponowano małżeństwo, ale zdecydowanie najczęściej – pytano jak się nazywa.

Studio nie miało zamiaru zrobić z Lawrence gwiazdy, mimo to zapobiegliwie podniesiono jej gażę. Kilka miesięcy później jeden z reżyserów wpadł na pomysł zrobienia użytku z rozpoznawalności Biograph Girl. Puścił plotkę, że aktorka została potrącona przez samochód w Nowym Jorku i zmarła na miejscu. Ochoczo podchwyciły ją tabloidy, których nie brakowało i sto lat temu. Ludzie rzucili się na dopiero, co wchodzący do kina film z udziałem Florence. Szlochali podczas projekcji nad losem tragicznie zmarłej.

Gorzej, że to wszystko trzeba było odkręcić, jeśli złotodajna_ Biograph Girl _miała grać dalej. Wytwórnia wykupiła reklam w największych gazetach w kraju. W rubrykach umieszczono zdjęcie Lawrence opatrzone tytułem "Obalamy kłamstwo" i dymkiem, w którym aktorka deklaruje, że czuje się świetnie i pracuje właśnie nad filmem "Złamana obietnica". Fani byli zachwyceni. Zamiast oburzać się nad medialnym kłamstwem, uczcili jej "powrót do życia" kolejną wizytą w kinie.

Wytwórnia nie mogła dłużej ukrywać personaliów gwiazdy. W 1910 roku w St. Louis, w stanie Missouri zorganizowano po raz pierwszy premię filmu z udziałem grających w nim aktorów. Florence Lawrence została przedstawiona przybyłym z imienia i z nazwiska. Ponoć emocje były tak wielkie, że zgromadzeni zdarli z aktorki ubranie.

Kariera pierwszej gwiazdy srebrnego ekranu załamała się kilka lat później, kiedy Florence uległa wypadkowi na planie. Zainscenizowany pożar wymknął się spod kontroli – jej włosy stanęły w płomieniach, doznała ciężkich poparzeń i urazu kręgosłupa. Nigdy nie udało się jej wrócić na szczyt, jej kapitałem było jednak znane nazwisko. W latach 20. założyła Hollywood Cosmetics. Prawdopodobnie pierwszą markę w historii, której kołem zamachowym była sława właścicielki.

Chociaż od pierwszego filmu z udziałem Florence Lawrence minęło 112 lat, historia jej sławy w zasadzie nie różni się od tych współczesnych. Mamy tajemniczą dziewczynę, sensacyjne, choć nieprawdziwe informacje ukazujące się w mediach, do tego ustawki z prasą i długofalowe odcinanie kuponów od rozpoznawalnej twarzy i nazwiska.

Los panien Spencer

Maniaczką własnego wizerunku była, podobnie jak Beau Brummell, Georgiana Cavendish. Pierwsza celebrytka w historii, na której krocie zarabiała prasa. Koleżanka z imprez Marii Antoniny, z którą łączyła ją szaleńcza miłość do mody i przesady, a do tego cioteczna praprapraprababka Księżnej Diany, potrzebowała wielu godzin, żeby wyjść z domu.

Taki już los trendsetterek. Całą Anglię interesowało, w co ubrała się dziś Księżna Devonshire i jaką miała fryzurę. Zresztą, powiedzieć o włosach Georgiany „fryzura”, to nie powiedzieć nic. Jej upięciom bliżej było do instalacji artystycznych. Fryzjerzy raz aranżowali jej na głowie gaj, nie żałując wypchanych ptaków tropikalnych, innym razem wielomasztowiec pokonujący spienione fale włosów, a wszystkie te szaleństwa skrupulatnie opisywała prasa.

Jej styl był małpowany jak kraj długi i szeroki, wykręcając o 180 stopni kanon dobrze ubranej przedstawicielki wyższych sfer, która miała nieustannie zadziwiać strojem. Georgiana nie tolerowała bycia "jedną z", musiała brylować.

Obraz
© Wikimedia Commons CC0

Stadko owiec pasących się wśród upudrowanych pukli, to wciąż za mało, żeby zostać najbardziej znaną kobietą w kraju. W parze z ekstrawagancją wizualną szło w jej przypadku zamiłowanie do skandali. Na przełomie XVIII i XIX wieku małżeńskie skoki w bok nie były rzadkością, ale w dobrym tonie było utrzymywanie ich w tajemnicy. Tymczasem Georgiana Cavendish przez lata żyła w trójkącie miłosnym, zupełnie się z tym nie kryjąc.

Do posiadłości męża, księcia Devonshire, sprowadziła swoją najlepszą przyjaciółkę, śliczną Lady Elizabeth Foster, która niebawem została kochanką księcia. Dzięki temu Georgiana mogła spokojnie zająć się własnymi romansami. W szczególności tym najważniejszym – z Charlsem Greyem, późniejszym premierem Wielkiej Brytanii, ojcem jej nieślubnej córki (to od jego nazwiska nazwano herbatę Earl Grey). Kiedy związek się rozpadł, a Charles wziął ślub, Georgina zaprzyjaźniła się z jego młodą żoną, jak wcześniej z Elizabeth, kochanką swojego męża.

Księżna miała też przydatną w celebryckim światku, niezależnie od czasów, umiejętność skupiania wokół siebie odpowiednio wpływowych ludzi. Nie zaniedbywała też kontaktów z bardziej rozrywkowymi przedstawicielami socjety, którzy służyli jej tylko i aż do tego, żeby uświetniać imprezy swoimi wygłupami.

Podobnie jak dzisiejsze celebrytki budziła podziw, ale i zazdrość. Opinii o jej urodzie można było przeczytać tak wiele jak, nie przymierzając, komentarzy pod nowymi zdjęciami Natalii Siwiec. Wśród co zawistniejszych dominował pogląd, że Georgina "tak naprawdę" jest brzydka, ale nadrabia dziewczęcą figurą i odciągającymi uwagę od twarzy kapeluszami. Równie często określano ją mianem najpiękniejszej kobiety Starego Kontynentu, której nie jest się w stanie oprzeć żaden mężczyzna, a i kobiety mają do niej słabość. Wspomniana Elizabeth Foster, kochanka męża Georginy, kiedy umierała jako ostatnia z tego miłosnego tria, w ręku ściskała medalion z puklem włosów przyjaciółki, a przy łóżku miała pamiątki po niej.

Film z Keirą Knightly z 2008 roku "Księżna" opowiada właśnie o Georginie i nie jest to bynajmniej jedyna fabuła, której bohaterką została. Pierwszy film o tej XVIII-wiecznej celebrytce nakręcono już w latach 30. W jej historii najbardziej współczesny jest bodajże wątek skrajnych uczuć, które budziła.

Zupełnie tak, jak współczesne gwiazdy Georgina dla jednych była harpią i maszkarą, a dla innych boginią seksu o uroczym usposobieniu.

Celebryta życia

- Celebryci byli zawsze, bo od zawsze byli ludzie odznaczający się potrzebą, ale i umiejętnością brylowania. Ludzie, na których inni chcą patrzeć, o których chcą czytać i mówić. Dzisiaj, żeby określić kogoś mianem „celebryta” musi być on rozpoznawalny w szerokich kręgach, ale przed mediami masowymi celebryci byli lokalni. Proszę zauważyć, że nawet w większych grupach znajomych zawsze jest osoba, o której więcej się mówi, której przybycie na spotkanie zwraca większą uwagę. To przecież to samo zjawisko w skali mikro, nie chodzi tu przecież o talent wokalny czy aktorski. Jest też szereg postaci historycznych, które można by rozpatrywać w kategoriach celebryckich. Choćby Kleopatra - doskonale znamy szczegóły z jej życia uczuciowego, nawet jeśli nie interesujemy się historią. Wiemy też jaki miała styl, choć słowo styl należy tu oczywiście wziąć w cudzysłów. Są osoby, które frapują nas do dziś bardziej, bardziej od innych, o podobnych dokonaniach - komentuje doktor Katarzyna Gajlewicz-Korab, medioznawczyni z Uniwersytetu Warszawskiego.

Andy Warhol powiedział kiedyś, że w przyszłości każdy będzie sławny przez 15 minut. Być może miał na myśli, że czeka nas tak duże zaburzenie hierarchii tego, co ważne i interesujące, że sławę będą mogli zdobyć ludzie przeciętni. Równie prawdopodobne wydaje się, że Warhol swoim zwyczajem rzucił przypadkowe stwierdzenie, żeby wywołać konsternację.

Zdanie uznawane za trafną diagnozę przyszłości, nie jest w istocie szczególnie odkrywcze. Kariery budowane na umiejętności zestawiania ze sobą ciuchów, zmianach partnerówl, nowych fryzurach i rozpuszczaniu plotek istniały od zawsze. Zmieniła się tylko skala popularności. Georgiana, Florence i Beau Brummell dziś walczyliby o kręgi piekielnej popularności online. Być może bez skutku, bo dziś warholowskie 15 minut sławy zaczyna się od 15 minut wstydu.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Komentarze (25)