GwiazdyDbaj i trwaj…

Dbaj i trwaj…

Dbaj i trwaj…
Źródło zdjęć: © AKPA
20.02.2008 14:59, aktualizacja: 03.03.2008 14:40

Ilona Felicjańska namówiła gwiazdy do udziału w kampanii „Chronię życie przed rakiem szyjki macicy”.

Ilona Felicjańska namówiła gwiazdy do udziału w kampanii „Chronię życie przed rakiem szyjki macicy”. Tylko „Sukces” prezentuje wszystkie zdjęcia z limitowanego kalendarza, wydanego z tej okazji przez Fundację Niezapominajka.

Gwiazdy w kalendarzu założonej przez panią Fundacji wystąpiły za darmo. Czy trudno jest namówić gwiazdy do działalności charytatywnej?

Nie, w tym roku nawet myślałam, że będę miała więcej gwiazd niż miesięcy. I powstał pomysł, żeby zrobić kalendarz do lutego następnego roku. Przez trzy lata działania Niezapominajki rzadko spotkałam się z odmową jakiejś gwiazdy. Czasem komuś akurat tego typu działanie nie pasuje do kreowanego wizerunku.

Spotyka się pani z zarzutem, że promuje pani siebie przy pomocy Fundacji?

Tak, ale nie przejmuję się tym. Krytykę słyszę od tych, którzy sami nic nie robią. A jeśli nawet promuję samą siebie, to robię to z premedytacją, bo im bardziej ja będę znana, tym łatwiej będzie mi zdobywać pieniądze dla Fundacji. Pierwsza akcja Niezapominajki przyniosła zaledwie siedem tysięcy złotych. Teraz idzie to już w dziesiątki tysięcy, które głównie są przeznaczane na zakup sprzętu medycznego dla Szpitala Onkologicznego i rehabilitację chorych dzieci. Nie żyję z pieniędzy Fundacji, zarabiam na organizowaniu pokazów i imprez dla firm!

Podjęła pani wyzwanie losu i zaczęła sama zarabiać, kiedy mąż stracił swoją firmę?

Tak się złożyło, ale to przypadek. Ja o swojej firmie rozmyślałam od dawna, jeszcze przed urodzeniem drugiego syna. Przeczuwałam, że nie spełnię się tylko jako żona i matka. Mój czas na wybiegach nieubłaganie się kończył. Postanowiłam wykorzystać swoje doświadczenie i znajomości z ludźmi ze świata mody i biznesu, żeby stworzyć coś własnego. Od początku też wiedziałam, że chcę pomagać innym i że pokazy mody dają takie możliwości.

Skąd ta potrzeba pomagania innym? Wyniosła ją pani z domu rodzinnego?

Z domu wyniosłam pewne zasady, że trzeba być dobrym, uczciwym, szanować innych ludzi. Chęć pomagania pojawiła się we mnie samej. Nigdy nie zastanawiałam się, skąd. Po mamie odziedziczyłam pracowitość i temperament. Ale poczucie wartości musiałam budować sobie sama. Moja mama należała do tych, które nie chwalą, żeby nie rozpuścić dziecka.

Teraz potrafi pani z nią o tym rozmawiać?

Raz spróbowałam, ale zobaczyłam, że moja mama nie rozumie, o czym ja mówię, i że jest jej przykro, bo przecież bardzo mnie kocha, życie by za mnie oddała. I wielokrotnie bardzo mnie wspierała. Jak już przeprowadziłam się do Warszawy, to kredytów nabrała, żeby córce kupić pralkę, lodówkę i ekspres do kawy. Po tej nieudanej rozmowie uświadomiłam sobie, że mojej mamy też nikt nie chwalił. Wychowała się w wielodzietnej rodzinie. Dziadek sporo pił. Tak naprawdę rację miał jeden z psychologów, który powiedział mi kiedyś: „Twoja mama jest najlepszą mamą, jaką umie być”.

Domyślam się, że pani chwali swoich synów.

Chwalę. Ale mam kłopot z wyrażaniem pochwał słowami. Łatwiej mi to przychodzi w działaniu. Zwłaszcza w relacji z mężem. On często mnie chwali. Oczarował panią pochwałami?

Raczej tym, że interesowało go moje wnętrze, a nie tylko wygląd. To naprawdę bywa problemem dla ładnej kobiety, pokazywanej w mediach, że już nie wie, czy ktoś spotyka się z nią dla niej samej, czy żeby mieć u boku atrakcyjną ozdobę. Z Andrzejem nie miałam takich wątpliwości. Zresztą on na jedno z pierwszych spotkań przyniósł grę Master Mind, w której trzeba wykazać się inteligencją i wyobraźnią. Dopiero po długim czasie przyznał się, że to był rodzaj testu. Na szczęście udało mi się z nim wygrać.

Jakim jest ojcem?

Za dobrym. Często ustępuje dla świętego spokoju. Ja tłumaczę, żeby tak nie robił, bo chłopcy wejdą nam na głowę. Dużo czytam o wychowaniu dzieci, oglądam „Supernianię” i widzę własne błędy. Uczę się, żeby zostawiać mu przestrzeń na bycie ojcem, bo jak klasyczna matka Polka mam tendencję do robienia wszystkiego sama. Chociaż z drugiej strony, dopiero mając dzieci, nauczyłam się prosić o pomoc. Bo po prostu czasem już nie dawałam sobie rady. Teraz cieszę się, jak widzę, że Andrzej uczy się bycia ojcem. Rośnie sterta nieprzeczytanych artykułów potrzebnych mu w pracy, ale cykl „Wyborczej” – „Powrót taty” – czyta z dużym zainteresowaniem. Dla mnie to ważne, bo sama wiem, jak brak ojca powoduje zamieszanie w psychice. Tato, którego ja pamiętam, to postać siedząca w fotelu przed telewizorem.

Trzeba było urosnąć wysoką, zostać najpiękniejszą i stanąć w świetle reflektorów, żeby wreszcie zauważył córkę?

Coś w tym jest. Jak chodziłam na wybiegu w pięknych strojach i wszystkie spojrzenia były skierowane na mnie, to rzeczywiście miałam poczucie, że nadrabiam coś straconego, czego nie znałam. Ale ojciec nawet wtedy mnie nie zauważył.

Tęskni pani za pokazami?

Już nie. Ale rzeczywiście kiedyś nie wyobrażałam sobie życia bez pokazów, bez tej adrenaliny, która uwalnia się, kiedy masz te swoje trzydzieści sekund i musisz zrobić coś, żeby zapamiętali właśnie ciebie. Odkąd mam swoją firmę i Fundację, czuję się spełniona zawodowo i adrenalina mi rośnie za każdym razem, kiedy uda się zdobyć kolejne fundusze na sprzęt medyczny albo leczenie jakiegoś dziecka.

Jako dziecko chciała pani zostać modelką?

Nawet nie marzyłam, że mogłabym marzyć. Wychowywałam się na wsi i moim wtedy największym marzeniem było zostanie kwiaciarką. Biegałam po okolicznych łąkach, gubiłam się na nich ciągle, a cały dom był obstawiony słoikami z bukietami. Jak się przenieśliśmy do Bełchatowa, to poszłam do Liceum Ekonomicznego z zamiarem zostania księgową. Całkiem poważnie to traktowałam.

Jak pani wspomina tamte czasy?

Jako jeden z trudniejszych okresów życia. Wiadomo, okres dorastania dla większości jest trudny. Ja bardzo chciałam być niewidoczna, a ciągle byłam widoczna za bardzo. Za wysoka, może za ładna, wystrojona, bo mama zawsze starała się, żebym była dobrze ubrana. Nie wahałam się mówić, co myślę. Często słyszałam na swój temat krzywdzące opinie, które wtedy naprawdę mnie dotykały. Na przykład, że się nie uczę albo że zmieniam chłopaków jak rękawiczki, podczas gdy ja żadnego nie miałam i na studniówkę do poloneza musiałam pożyczyć chłopaka od koleżanki. Kiedyś moja ulubiona pani od niemieckiego powiedziała mi: „Nie przejmuj się, jak tak o tobie gadają, to znaczy, że jesteś zauważalna, wyróżniasz się, pewnie jesteś lepsza od innych”. Wtedy nie umiałam skorzystać z tej rady, ale dziś chętnie ją sobie przypominam.

A wiedza ekonomiczna przydaje się w prowadzeniu firmy?

Dwa lata miałam biuro w domu, w taksówcei w kawiarni. Już wystarczy. W walentynki 2007 roku zarejestrowałam Fundację Niezapominajka. Mam dwoje bardzo oddanych współpracowników, którzy traktują tę pracę z takim samym zaangażowaniem, jak ja. Czyli, jeśli nie chcą nas wpuścić oknem, to próbujemy kominem. Ta praca uczy pokory, trzeba przyzwyczaić się do słowa „nie” i nie odbierać odmowy osobiście. Zdaję sobie sprawę, że jestem na początku drogi, ciągle się uczę. Moje następne plany to problemy dzieci z porażeniem mózgowym, bo najwięcej listów dostaję od ich rodziców. One potrzebują kilka razy w roku pojechać na turnus rehabilitacyjny, który kosztuje ponad trzy tysiące złotych. Poza pieniędzmi potrzebna jest również działalność edukacyjna, tak jak w przypadku raka szyjki macicy i tego kalendarza, którego ideą jest, żeby rodzina przypominała zabieganej kobiecie o potrzebie zrobienia kontrolnych badań cytologicznych.

Przez te trzy lata całkiem sporo udało się pani zrobić. Co jest pani metodą na sukces?

Rozmowa. Najpierw uczyłam się tego w domu z Andrzejem, bo nie miałam takiego nawyku. Wychowałam się w rodzinie, gdzie królował sposób na domyślanie się, co kto czuje i potrzebuje. To zresztą świetnie wyćwiczyło moją intuicję, która bardzo pomaga w prowadzeniu firmy. Wsłuchuję się w swój wewnętrzny głos i nie robię nic wbrew jego radom.

Wydanie internetowe

Źródło artykułu:WP Kobieta