Blisko ludziDiblings. Rodzeństwo z banku spermy

Diblings. Rodzeństwo z banku spermy

A gdyby tak mieć nie jednego przyrodniego brata, ale dwudziestu? Albo kilkanaście przyrodnich sióstr? Nagle zorganizowanie rodzinnego meczu piłki nożnej przestaje być problemem, by skompletować drużynę trzeba tylko skrzyknąć siostry i braci.

Jordan i Idit z synem
Jordan i Idit z synem
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne

23.08.2020 10:42

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Jordan Namerow i Idit Klein w 2015 zostały mamami Liora. Rodziła Idit. Ojca wybierały razem, to znaczy przeglądały profile dawców spermy w banku. Nie było łatwo, padło na wesołego człowieka, który lubi capoeirę, kocha przyrodę i świeże owoce. Jordan i Idit nazwały go Mr. Frozen. W Stanach Zjednoczonych nie ma limitów, jeden dawca spermy może zostać ojcem wielu (kilkudziesięciu) dzieci.

Oczywiście dawcy mają zapewnioną anonimowość, nie wiąże się to (jak dotąd) z koniecznością łożenia na "swoje" dzieci. W banku spermy każdemu dawcy przypisany jest unikalny numer, dzięki temu Jordan znalazła przyrodnie rodzeństwo swojego syna. – Nie żałuję i nigdy nie żałowałam, tego, że nagle Lior ma tyle przyrodniego rodzeństwa. Nie miałyśmy jakichś specjalnych oczekiwań, nie wiemy w jaką stronę potoczą się relacje naszego syna – mówi mi Jordan.

 "Diblings"

 W Ameryce stworzono nowe słowo, które oznacza przyrodnie rodzeństwo, które ma tego samego ojca biologicznego (dawcę spermy), ale wychowuje się w zupełnie odrębnych i niepowiązanych ze sobą rodzinach – "diblings".

 Jordan i Idit cieszą się z tego, że ich syn ma okazję poznać swoje przyrodnie rodzeństwo. Uczestniczyły w organizacji spotkania dla rodzin – okazało się, że Mr. Frozen jest ojcem wielu dzieci. Jak reklamują w banku spermy, plemniki od tego dawcy są bardzo dobre.

Jordan denerwowała się przed spotkaniem z innymi rodzinami, nie wiedziała czego się spodziewać. Miała poznać zupełnie obce osoby, które są rodzicami przyrodnich braci i sióstr jej syna. Była ciekawa czy dzieci będą podobne, jacy będą dorośli. Spotkanie było bardzo udane, dzieci świetnie się razem ze sobą bawiły.

– Uważamy z Idit, że to bardzo ważne, żeby Lior mógł się spotykać ze swoim przyrodnim rodzeństwem. Im wcześniej ich pozna tym lepiej. Zdecydowałyśmy się na to spotkanie, bo byłyśmy ciekawe innych rodzin, przecież nasze dzieci mają wspólną część DNA – mówi Jordan w rozmowie ze mną.

 Małgorzata Stańczyk jest psycholożką, autorką książki "Rodzeństwo. Jak wspierać relacje swoich dzieci". Nie poruszała tam tematu rozszerzonego, przyrodniego rodzeństwa, gdyż nie spotkała się z takimi rodzinami w czasie swojej praktyki. – Nie chciałabym oceniać takiego rozwiązania jako czegoś pozytywnego albo negatywnego – to decyzja rodziców tych dzieci, którzy mają do niej prawo – na wstępie zaznacza Stańczyk.

 – Wyobrażam sobie, że taka decyzja może być wynikiem troski o świadomość dziecka odnośnie do jego pochodzenia i korzeni i próbą tworzenia więzi w społeczeństwie jako większej całości. Dla mnie kluczowym pytaniem jest to, o co dorośli chcą tu się zatroszczyć – zastanawia się psycholożka.

 "Żeby czuł się częścią większej rodziny"

 Jordan zaczęła szukać przyrodniego rodzeństwa swojego syna, bo chciała, żeby miał możliwość poznania swojej, choć innej i dalekiej, rodziny. Każde działanie ma swoje konsekwencje. Tutaj wymagało delikatnego, ale jasnego opowiedzenia kilkulatkowi, że jego biologiczny ojciec jest dawcą spermy. Jordan i Idit zdecydowały się na to, gdyż od początku swojego rodzicielstwa były przekonane, że chcą szczerości i jasności co do pochodzenia i komunikacji z ich synem.

 Być może Lior ma więcej przyrodniego rodzeństwa, ale ich rodzice nie decydują się na spotkania z innymi "diblings" dlatego, że nie chcą ujawniać tego, że ojciec ich dziecka był dawcą spermy. To są bardzo skomplikowane sytuacje. Każda rodzina mierzy się z tym na swój sposób. Jordan zależało też na tym, by Lior wiedział, że ma większą rodzinę. – Na razie jest jedynakiem, choć w przypadku przyrodniego, rozszerzonego rodzeństwa nie wiadomo do końca, czy można używać takiego terminu. Wiedziałyśmy, że to ważne, żeby Lior czuł się częścią większej rodziny – wyjaśnia Jordan.

 Wielu rodziców czuje się źle z tym, że ich dziecko jest jedynakiem lub jedynaczką. Dzieci z rozszerzonym, przyrodnim rodzeństwem z jednej strony takimi jedynakami pozostają na co dzień, a "od święta" spotykają swoich przyrodnich braci i siostry. Stańczyk zauważa, że nie ma badań naukowych, które by potwierdziły, że dzieci, które mają rodzeństwo, będą miały lepsze relacje w dorosłości. – Te relacje układają się bardzo różnie i znacznie więcej czynników ma wpływ na jakość życia dziecka i dobrostan w dorosłości niż to, czy ma rodzeństwo, czy jest jedynakiem. Powiedziałabym, że oba te stany niosą ze sobą pewne korzyści i ograniczenia – wyjaśnia Stańczyk.

 Nie żałują

 – Na pewno jest to dla mnie nowa sytuacja. Pracuję z rodzicami rodzeństw, które żyją ze sobą na co dzień w jednym domu. Tutaj mamy do czynienia ze sporadycznymi spotkaniami. Rozumiem też, że tata, z założenia, nie pełni roli rodzicielskiej. Pojawienie się rodzeństwa w rodzinie wiąże się zarówno z zyskiem, jak i stratą. Starsze dziecko traci wyłączność na rodziców, traci rodzinę jaką znało. Zyskuje nową relację. Tutaj jest nieco inaczej – dzieci mają swoje rodziny i zyskują nową relację oraz świadomość, że jest gdzieś na świecie jeszcze ktoś, z kim łączą go więzy krwi – zastanawia się ekspertka.

 Jordan i Idit nie żałują swojej decyzji, jednocześnie są przekonane, że nie będą nigdy swojego syna zmuszały do kontaktów z przyrodnim rodzeństwem i w przyszłości to on zadecyduje, co dalej. – Uważałabym na to, czy dzieci pragną takiego kontaktu, czy chcą się spotykać ze swoim przyrodnim rodzeństwem w sytuacji zupełnie oddzielnego życia. W tej sytuacji patrzyłabym uważnie na to, czy ten kontakt nie jest jedynie realizacją pragnień dorosłych. Dzieci nie są od tego, by takie pragnienia realizować – niepokoi się Stańczyk.

 Nowe słowo "diblings" oznacza nowe relacje. To wszystko jest częścią życia coraz większej liczby dzieci w Stanach Zjednoczonych. Dzięki dostępowi do internetu i baz danych będzie można w łatwy sposób sprawdzić, czy ma się przyrodnie rodzeństwo. Inna kwestia, czy zechce się skorzystać z takich informacji. Nie każdy ma potrzebę budowania dużej i bardzo patchworkowej rodziny.

 Jawność w dostępie do informacji o pochodzeniu może stanowić zarówno wyzwanie dla dzieci, jak i ważny zasób. – Takie poznawanie rodzeństwa przyrodniego to budowanie tak zwanej wioski, systemu relacji i wsparcia. Ciekawi mnie czy w starszym wieku, dzieci będą chciały budować te relacje dalej – prognozuje Stańczyk.

Komentarze (75)