"Do kościoła chodziłem dla dziadków"
- Córka zdecydowała, że nie przystąpi do komunii. Nie chcieliśmy jej zmuszać, ale wtedy dowiedziała się moja mama - mówi Anna. - Wpadła w potworną panikę i powiedziała wprost: jeśli jej nie poślecie, pęknie mi serce.
Do krakowskiego jezuity Jacka Mądela niejednokrotnie przychodzą po radę najstarsi członkowie rodziny, którzy bezskutecznie próbują zachęcić swoje wnuki do praktykowania wiary w Boga.
- Niektórzy stosują system kar i nagród za chodzenie do kościoła. Wiem, że robią to z troski, ale próby przekupstwa albo groźby tylko utrwalają infantylną pobożność. Nie tędy droga - komentuje jezuita.
Zobacz także: "Będę się grzechów uczyła na pamięć". Przygotowania do komunii nie zawsze wyglądają tak, jak byśmy chcieli
Babci pękłoby serce
Anna pochodzi z bardzo religijnej rodziny. Nie pamięta, by w czasie, kiedy mieszkała w domu rodzinnym, zdarzyło jej się opuścić niedzielne nabożeństwo. Sytuacja zmieniła się, gdy zamieszkała ze swoim mężem. Oboje odsunęli się od kościoła i choć swoje dzieci starają się wychować w tradycji chrześcijańskiej, pozostawiają im wybór w kwestii chodzenia na msze.
- Syn nawet to lubił, bez problemu przygotował się do komunijnego egzaminu, a sama ceremonia przyniosła mu dużo frajdy. Do dziś chodzi do kościoła z chęcią, choć jest dorastającym, zbuntowanym chłopcem - mówi Anna i dodaje, że jej 9-letnia córka ma zupełnie inne podejście. Od samego początku opornie przychodziły jej przygotowania do sakramentu, a stojąc w kościele, odliczała tylko czas do końca mszy.
- Zapytaliśmy, czy chce przystąpić do komunii. Powiedziała, że nie. Zdecydowaliśmy, że nie będziemy jej zmuszać, ale dowiedziała się moja mama - mówi Anna. - Wpadła w potworną panikę i powiedziała wprost: jeśli nie poślecie jej do komunii, pęknie mi serce.
Anna wiedziała, że dla jej mamy kwestia wiary jest bardzo ważna. Przekonała córkę, by ta przyjęła sakrament i pomogła jej w egzaminie komunijnym. - Wiem, że moja mama nie żartowała. Gdyby córka nie przyjęła komunii, jej świat by się zawalił - kwituje.
Wściekli dziadkowie
Szymon ma dziś 29 lat i bez ogródek przyznaje, że on i jego brat chodzili do kościoła tylko po to, by zadowolić dziadków.
- Gdy babcia z dziadkiem przyjeżdżali do rodziców, ci szykowali nam białe koszule, a później wszyscy razem szliśmy na mszę. Udawaliśmy, że robimy tak w każdą niedzielę - mówi Szymon.
- Często wlekliśmy się za rodzicami i dziadkami, czekając, aż wejdą do kościoła, a my stawaliśmy w przedsionku. Gdy zaczynała się msza, wialiśmy za budynek kościoła i paliliśmy papierosy - wypomina chłopak i dodaje, że po jakimś czasie dziadkowie zorientowali się, że wnuczkowie nie są do końca uczciwi.
- Babcia zaczęła wypytywać nas, o czym było nabożeństwo. Raz daliśmy się złapać, później już czytaliśmy dokładny opis mszy świętej, który był wywieszony w gablocie przed budynkiem kościoła.
Dziadek Przemka, który mieszkał wspólnie z nim i rodzicami, także miał w zwyczaju wypytywać, o czym dokładnie mówił ksiądz podczas mszy. Przemek jednak nie miał swoich sposobów na uniknięcie trudnych pytań i kilkukrotnie został przyłapany na niewiedzy. Wtedy zaczynała się afera.
- Był zły, ale nie na mnie, tylko na moją mamę. Krzyczał: "co z niego wyrośnie?!". Było mi strasznie szkoda mamy, więc chodziłem i grzecznie raportowałem dziadkowi, co mówił ksiądz - opowiada dziś już trzydziestoletni Przemek.
Pajacyk za mszę
Babcia Karoliny miała łagodniejsze sposoby, by zachęcić wnuczkę do uczestnictwa w najważniejszych uroczystościach kościelnych.
- Pamiętam, jak miałam 9 lat, a ona kazała mi chodzić na wszystkie nabożeństwa majowe. Mama mówiła, że to zależy ode mnie, ale babcia bardzo naciskała - wspomina Karolina. - Nie zgadzałam się, ale ona w końcu znalazła sposób. Przed mszami "majowymi" prasowała mi najładniejszą sukienkę, a ja ubierałam się w nią, co samo w sobie było nagrodą. Później starannie mnie czesała, a na koniec pytała, co chcę zjeść, gdy wrócę z kościoła: naleśniki, czy gofry - śmieje się Karolina i dodaje, że szła bez wahania, a "majowe" do dziś kojarzą jej się z przygotowywanymi przez babcię pysznościami.
Ola opisuje bardzo podobą sytuację. Jej dziadkowie zwykli mawiać: "Po kościele będzie pajacyk". - Po mszy zawsze zabierali mnie do McDonalda na hamburgera z frytkami. Pamiętam, że pod koniec nabożeństwa, przebierałam nogami, żeby tylko szybciej dostać ulubione jedzenie - mówi.
Choć Karolina i Ola wspominają dziecięce msze z sentymentem, od kiedy stały się dorosłe, przestały chodzić do kościoła.
Szczera rozmowa
- Motywacja do wiary musi być wewnętrzna, ponieważ dotyczy życia wewnętrznego - mówi jezuita Jacek Mądel i dodaje, że najstarsi członkowie rodziny często starają się motywować swoje wnuki w taki sposób, w jaki sami byli motywowani przez rodziców.
- Problem motywowania dzieci do chodzenia do kościoła jest szerszy, ponieważ dotyczy problemów w komunikowaniu się na temat spraw duchowych – mówi, zaznaczając jednocześnie, że takie rozmowy nie są łatwe i należy zachować w nich wielką delikatność. - Dorośli mają tendencję do tego, by traktować dzieci z góry - mówi ks. Mądel i dodaje: - 8- czy 12-latki także myślą o śmierci, o cierpieniu, o tym, co jest po drugiej stronie. Żeby przekonać ich, że modlitwa lub uczestnictwo we mszach świętych może przynieść im coś dobrego, należy najpierw poważnie podejść do ich trosk i obaw.
Jezuita swoim wiernym doradza, by raz w tygodniu postarali się przeczytać z wnukami fragment Biblii, a później o nim porozmawiali. - To może być bardzo miła rozmowa, dotycząca tego, jak, kto przeżywa modlitwę i co komu ta modlitwa daje - tłumaczy. Zdaniem jezuity, tylko szczera i równa rozmowa z dzieckiem może wywołać w nim prawdziwą motywację i ciekawość wiary.
- Musimy potraktować dziecko jak partnera do rozmowy. Jeśli będziemy traktować je niepoważnie, karać czy nagradzać to być może zacznie wierzyć, ale będzie to wiara infantylna. Gdy będzie nastolatkiem bądź dorosłym człowiekiem, zostanie w nim przekonanie, że Bóg jest dziecinny i nie warto w takiego Boga wierzyć - podsumowuje ksiądz.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl