GotowaniePrzepisyDo serca gofra przyłóż...

Do serca gofra przyłóż...

Do serca gofra przyłóż...
Źródło zdjęć: © sxc.hu
07.01.2010 13:00, aktualizacja: 22.06.2010 15:59

Gofrownica przyjechała do nas albo z Bułgarii, albo z ZSRR. Nie ma chyba Polaka, który by podczas wakacji nie spróbował takich słodkości.

W czasach mojego dzieciństwa gofry rodziły się wielkiej metalowej maszynie, zaopatrzonej w dziwną srebrną rurkę. Maszyna przez całe tygodnie tkwiła schowana na dnie szafy w przybrudzonym pudle. W końcu jednak lądowała na stole i zaczynało się gofrowe szaleństwo. Można było jeść, ile tylko dusza zapragnie. Do tego z maszyny odrywały się różne przypieczone kawałki ciasta, które także były wielkim przysmakiem.

Gofrownica przyjechała do nas albo z Bułgarii, albo z ZSRR. Tego już nie pamiętam. Była po prostu niezniszczalna i przetrwała w doskonałej formie aż do dzisiaj.

Największym jej plusem było to, że produkowała gofry w kształcie... serca. To co zostawało poza serduszkiem od razu znikało w ustach dzieciaków. Jedliśmy gofry ciepłe i lekko chrupiące. Posypane jedynie cukrem pudrem. W tamtych czasach nie było wymyślnych dżemów do polewania, a o nutelli, czy innym sosie nikt nawet nie marzył. Pierwszego dnia gofry były dla nas świętem.

Potem leżały przez jakiś czas na talerzu i stopniowo traciły swój powab. Robiły się suche, twarde i mało atrakcyjne. Dogorywały sobie w spokoju przez kilka dni. I tak było za każdym razem. Maszyna lądowała w szafie. My na ciastka nie mogliśmy patrzeć przez kilka tygodni, po czym znów ktoś wpadał na pomysł, by zrobić gofry. I cała zabawa zaczynała się od początku.

Ostatnio, po kilku latach zapomnienia, znów powróciłem do gofrów. Najpierw natknąłem się na nie w różnych nadmorskich i przyjeziornych budkach. Serwują je tam z kilkunastoma sosami i bitą śmietaną. Nie ma chyba Polaka, który by podczas wakacji nie spróbował takich słodkości. Potem w kilku supermarketach odkryłem gotowe gofry w paczuszkach. Choć nie należą one do najsmaczniejszych, to jednak wpadłem na pomysł, jak je ulepszyć. Po prostu wkładam je na kilka minut do zwykłego tostera. Wiem, że to mało oryginalne, ale za to bardzo smaczne. Podobnie jak kawałki chleba, gofry nabierają złocistego koloru, robią się troszkę chrupkie i przede wszystkim ciepłe. Do tego marmolada z truskawek, moreli lub brzoskwiń. Wolę takie rarytasy na śniadanie, niż francuskie tłuste croissanty.

Kto jednak liczy kalorie, niech gofrów nie dotyka. Mała 100-gramowa porcja, bez jakichkolwiek dodatków, ma prawie 300 kalorii. I jak mawia moja znajoma: „Przyjemność trwa krótko, a w biodra idzie na całe życie”. Gofry więc mogą stanowić miły przerywnik, ale na pewno nie podstawę wyżywienia. W tym wypadku nie pomoże nawet oszukiwanie się tajemniczymi i ohydnymi wersjami „light”. Jak już grzeszyć, to na całego!

Kaloryczność gofrów związana jest oczywiście ze składnikami. A przepis na nie jest prosty. Najprostsza propozycja to 160 g mąki, 1,5 łyżki cukru (może być cukier puder), szczypta soli, 50 g stopionego masła, 2 jajka i 270 ml mleka. Wszystko dokładnie miksujemy, a potem wlewamy partiami do rozgrzanej, lekko natłuszczonej gofrownicy. Do takiego ciasta u mnie w domu dodawało się też trochę tartych ziemniaków. Nie wiem jednak ile, bo przepis gdzieś zaginął, a mama nie pamięta. Tak czy inaczej dzięki ziemniakom gofry robiły się podobno nieco bardziej pulchne i chrupiące.

Podczas swoich kulinarnych podróży po różnych przepisach znalazłem też wersję „gofrów ziemniaczanych”. Podobno można je podawać na ciepło na przykład do gulaszu, zamiast placków ziemniaczanych, czy kopytek. Do gofrów ziemniaczanych używamy oprócz ziemniaków i mąki, także cebuli, jajek, mleka, kwaśnej śmietany, proszku do pieczenia, soli, pieprzu i gałki muszkatołowej. Całość pieczemy tak samo jak „słodką” wersję. Niestety do takich ciasteczek nie nadaje się na pewno konfitura z brzoskwiń, lub sos czekoladowy. Więc co to za przyjemność?

Źródło artykułu:WP Kobieta