Dociera tam, gdzie boją się dotrzeć mężczyźni. Anita Demianowicz fotografuje się w strojach ludowych w najodleglejszych zakątkach świata
By zrobić jedno dobre zdjęcie, potrafi wspiąć się na szczyt wulkanu albo zaryzykować, że zostanie napadnięta. Niestraszny jej nawet trzaskający mróz. Anita Demianowicz, podróżniczka, fotografka i blogerka, od czterech lat realizuje projekt podróżniczo-fotograficzny "Stroje ludowe i regionalne świata". Śmieje się, że zdjęcia robią jej statyw i samowyzwalacz. – Chciałam stworzyć inny, baśniowy świat – mówi.
02.08.2020 12:10
Anita podróżuje od lat, ale najintensywniej od ośmiu. – Kiedy pierwszy raz wyjeżdżałam do Ameryki Środkowej, sama, na pięć miesięcy, zabrałam ze sobą lustrzankę, której wcześniej prawie w ogóle nie używałam. I zafascynowała mnie fotografia krajobrazowa – tłumaczy.
Po kilku latach fotografowania natury pojawił się jednak niedosyt. – Zaczęło mi w tym krajobrazie brakować pierwiastka ludzkiego, który szczególnie znaczący jest przy zdjęciach z gór, gdzie postać ludzka pełni rolę punktu odniesienia i ukazuje majestat natury. Ponieważ najczęściej podróżuję solo, zaczęłam w kadrze umieszczać samą siebie jako punkt odniesienia. I znów po jakimś czasie poczułam pewien niedosyt – opowiada Anita. To właśnie wtedy wpadła na pomysł, by do zdjęć krajobrazowych dorzucić coś charakterystycznego dla danego kraju. Wymyśliła, że będą to stroje regionalne.
Zdaniem Anity w podróżach dobrze jest mieć cel. A jej projekt wymusza na niej, by w każdym kraju znaleźć strój oraz niepowtarzalne miejsce do sfotografowania. – To mnie napędza – przyznaje podróżniczka. – Poprzez swoje zdjęcia oddaję hołd pięknu danego kraju i jego kulturze. Chciałam też stworzyć nieco inny, niecodzienny i trochę baśniowy świat, który będzie cieszył oko.
Fotka na tle tapety
Poszukiwania stroju Anita zwykle rozpoczyna od wysłania maila do organizacji turystycznej czy ambasady, które często stroje ludowe mają w swoich zasobach. – Ambasady nie zawsze okazywały się jednak pomocne. Organizacje turystyczne również, chociaż czasem przynajmniej kontaktowały mnie z osobami, które mogły mi pomóc. Tak było z Niemcami, Włochami czy Francją. Gdy jednak nie pomagała organizacja, szukałam na własną rękę – tłumaczy Anita.
W niektórych krajach funkcjonują wypożyczalnie strojów regionalnych, ale koszt takiego wypożyczenia to niekiedy 50 euro. – W Panamie chcieli jeszcze więcej, więc zrezygnowałam z fotografowania się w tym kraju. Szkocji nie chciałam odpuścić ze względu na fantastyczne krajobrazy. Wypożyczenie stroju było tam możliwe, ale można było sfotografować się tylko… na tle tapety, co kompletnie nie współgrało z projektem. Dlatego kupiłam narzutkę w szkocką kratę, której kobiety używają przy tradycyjnych strojach, i tak wybrnęłam z tej sytuacji – wspomina Anita.
Zdecydowała, że najlepiej będzie, jeśli sama dotrze do osób, które dysponują strojami ludowymi. Udało jej się w Kostaryce. – Akurat trwały obchody jakiegoś święta w mieście Liberia. Po ulicach spacerowała masa dziewczyn w regionalnych strojach. Zaczepiłam jedną z nich i zapytałam, czy nie pożyczyłaby mi stroju. W zamian zaoferowałam jej sesję fotograficzną – opowiada Anita. – W Norwegii przez przypadek poznałam Polaka. Realizowałam tam projekt fotograficzny o Walkirii. Gdy zobaczył mnie w stroju córki Odyna z gigantycznym rogiem, który wiozłam z Polski, stwierdził, że takiej wariatce z pasją trzeba pomóc i zorganizował mi strój od swoich koleżanek-Norweżek.
Tamtą sesję Anita zapamiętała jako najtrudniejszą. – W Norwegii byłam zimą. Paradowanie w sukience na mrozie nie było najwygodniejsze. Oczywiście przypłaciłam to chorobą i antybiotykami. Dodatkowo pierwszego dnia, gdy pojawiła się zorza, z wrażenia rozbiłam aparat i nowy obiektyw. Całe szczęście byłam w grupie fotografów i szeroki obiektyw mogłam od nich potem pożyczać przez cały wyjazd.
Szukanie swojego miejsca na Ziemi
Przygotowywanie się do niektórych sesji Anita zapamięta do końca życia – jak pobyt w Gwatemali. Zdjęcie chciała wykonać na szczycie wulkanu, bo tamtejsze wulkany szczególnie ją fascynują, a do Gwatemali jeździ od lat. – Wybrałam się na wulkan Acatenango. Zafundowałam sobie dwudniowy trekking, który daje niepowtarzalną szansę podziwiania erupcji wulkanu nocą. Musiałam wspiąć się na wulkan o wysokości prawie 4 tysięcy metrów, dźwigając plecak ważący 20 kg – był w nim namiot, śpiwór, jedzenie, kilka litrów wody i oczywiście strój – wylicza podróżniczka. Zdjęcia w stroju robiła o wschodzie słońca na szczycie wulkanu. – Nie było tam najcieplej. Wszyscy w kurtkach i czapkach, tylko ja boso w majańskim stroju. Ale było warto. To jedno z tych niesamowitych przeżyć w moim życiu – zapewnia Demianowicz.
Bywały też sytuacje mrożące krew w żyłach: – Do Puerta del Diablo, Wrót Diabła w Salwadorze, czyli szczeliny pomiędzy dwoma skałami, musiałam dotrzeć ze znajomym Salwadorczykiem, bo bez własnego samochodu i jeszcze o świcie dotarcie tam jest niemożliwe. Gdy dojechaliśmy na miejsce, było ciemno. Zebrałam sprzęt i raźnym krokiem pomaszerowałam w stronę wrót. Mój znajomy sprzęt foto zostawił w samochodzie. Przez chwilę nawet zastanowiłam się nad tym, dlaczego nie idzie. Dopiero pod wieczór znajomy napisał mi, że nie chciał mi mówić tego wcześniej, ale był sparaliżowany strachem, że mamy tam iść w ciemnościach. Obawiał się, że nas napadną, ukradną sprzęt i zrobią nam krzywdę.
Ciekawe jest to, że Anita fotografuje się sama. – Kto robi mi zdjęcia? Statyw i samowyzwalacz – żartuje. – Musiałam się tego nauczyć, bo potem wracałam z wyjazdu i nie miałam ani jednego zdjęcia ze sobą w roli głównej. To dodatkowa trudność, która jednak dodaje smaczku całemu projektowi. O ile byłoby łatwiej, gdyby jeździł ze mną fotograf albo modelka! Ale dla mnie łatwiej nie znaczy lepiej. Trudności na drodze dają więcej satysfakcji na końcu.
Projekt "Stroje ludowe i regionalne świata" wciąż trwa. Zdjęć jest już kilkanaście. Do Anity piszą dziewczyny z zagranicy, że mogą jej wypożyczyć stroje ludowe z Armenii, Gruzji czy Islandii. – Nic, tylko jechać – cieszy się podróżniczka.
Czy znalazła już swoje miejsce na Ziemi? – Po kolejnych 7 miesiącach w Ameryce Środkowej, którą zawsze uważałam za swoje miejsce, i po 5 miesiącach życia w kwarantannie w Salwadorze, bardzo tęsknię za Polską. Na każdym kroku. W tej chwili myślę, że to jednak ona jest moim miejscem na Ziemi, choć przez całe życie sądziłam zupełnie inaczej – twierdzi Anita.