GwiazdyDoda i Zanussi: Serce na planie

Doda i Zanussi: Serce na planie

Ich spotkanie stało się medialnym skandalem. Krzysztofa Zanussiego zafascynowały możliwości aktorskie Dody i jej osobowość. Ona nie znała jego filmów, wiedziała jednak, że takiemu reżyserowi się nie odmawia.

Doda i Zanussi: Serce na planie
Źródło zdjęć: © AKPA

30.05.2008 | aktual.: 30.05.2008 15:37

W ŻYCIU I NA EKRANIE

Ich spotkanie stało się medialnym skandalem. Krzysztofa Zanussiego zafascynowały możliwości aktorskie Dody i jej osobowość. Ona nie znała jego filmów, wiedziała jednak, że takiemu reżyserowi się nie odmawia.

Ona jest takim cameo

Krzysztof Zanussi twierdzi, że Dody nie można ignorować, bo ona – jest. Jest jak Mount Everest. Intryguje go – choćby dlatego, że pochodzi z obcego mu świata.

SUKCES: Przeciętnemu odbiorcy wiadomość o pojawieniu się w filmie Zanussiego Dody Elektrody kojarzy się z obniżeniem poprzeczki. Co pan mu powie?

Krzysztof Zanussi: To bardzo dziwne rozumowanie. Pani Doda stanowi element świata, na tyle atrakcyjny, że nie widzę powodu, bym nie miał go wykorzystać. Nie powiem oczywiście, kogo gra, ale zapewniam, że nie siebie. W światowym kinie jest popularny termin „cameo” oznaczający pojawienie się w filmie czy serialu niejako gościnnie, i na krótko, znanej osoby. I Doda jest właśnie takim cameo, ale jaka jest puenta tej postaci, tego rzecz jasna nie powiem. Widz musi przyjść do kina i sam się przekonać. Uśmiałem się ostatnio, gdy ktoś inteligentnie napisał w prasie, że Doda gra… piosenkarkę o imieniu Cameo.

Czy to znaczy, że Doda jest tu kimś w rodzaju „kwiatka do kożucha”, jakim bywa kobieta traktowana przez mężczyzn jak element dekoracyjny?

Na pewno jest kimś, kto – jak się nieładnie mówi – „ubogaca” całość widowiska. Ale to element bardzo istotny i nieprzypadkowy tego widowiska. Nie jest to tylko ozdobnik.

A zgodzi się pan, że to także niezły „element” marketingowy?

Również, ale na pewno nie jedynie, bo wtedy musiałbym się tego wstydzić. Uważam, że wykorzystywanie czegoś wyłącznie dla marketingu skutecznie obniża rangę całego dzieła. Jeśli są w nim elementy obliczone wyłącznie na sprzedaż, które są doczepione tylko po to, by całość „pociągnąć”, a nie są zintegrowane z utworem, to mnie razi. Jednak Doda, jej rola wpisana jest wyraźnie w mój film i mam nadzieję, że będzie to widoczne. I proszę mi wierzyć – ten film nie jest inny w sposobie opowiadania czy w przesłaniu od tych, jakie robiłem przez całe życie.

Co sprawiło, że pan, twórca wyrafinowanego kina, sięgnął niespodziewanie po Dodę, osobę będącą uosobieniem popkultury i wręcz kiczu?

Sięgnąłem po Dodę w obsadzie, bo ona jest. Jak odpowiedział niegdyś Edmund Hillary, zapytany, po co zdobywał Mount Everest – bo on jest, więc trzeba go brać pod uwagę.

Czy to znaczy, że pana nowy film „Serce na dłoni” będzie ukłonem w stronę tzw. masowego widza, który wielbi Dodę?

Nie jestem skłonny do ukłonów, ale liczę, że ten masowy widz sam do mnie przyjdzie. Chcę też zwrócić jego uwagę, bo go przecież szanuję. Jeżeli udział pani Doroty sprawi, że mogę bardziej tego widza zainteresować swoim projektem, to wspaniale, ale sam projekt, czy z Dodą, czy też bez niej, wyglądałby tak samo.

Udział w pana filmie musiał być dla niej nobilitacją. Jej kariera stanęła w miejscu, jak gwiazdka z nieba spadła jej ta propozycja.

I tu panią zaskoczę – może to i nobilitacja, ale w środowisku jej fanów niekoniecznie. Mało tego, niektórzy mogą to nawet uznać za zwykły obciach! I ja to świetnie rozumiem. Ona ma zaledwie 23 lata, zrobiła błyskiem oszałamiającą wręcz jak na nasze warunki karierę. Rozumiem, że taki niespodziewany przeskok do całkiem innego świata wymagał przemyślenia. Nie jestem zaskoczony tym, że trochę trwało, nim zdecydowała, że wystąpi w filmie.

A jak gwiazda piosenki poradziła sobie na planie? Grymasiła?

Absolutnie nie. Była bardzo dzielna. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że w dniu zdjęciowym mocno się pochorowała i mimo gorączki mężnie stawiła się na planie. To był jedyny dzień, w którym udało się nam dopasować terminy aktorów, więc nie było szans, by go przełożyć. Wcześniej oczywiście omawialiśmy wszystkie niuanse – ona miała na początku nieco inną, własną koncepcję tej roli, była nieufna, trochę to trwało. Ale to takie kuchenne szczegóły…

Czytając gdzieś pana wypowiedź, odniosłam wrażenie, że jest pan wręcz zafascynowany Dorotą Rabczewską. Przesadzam?

Zafascynowany nie jest właściwym słowem, powiedziałbym – zaintrygowany. Ona należy do tak kompletnie innego świata niż mój, że już samo nasze spotkanie musiało być interesujące. Jak to się zwykle dzieje w przypadku skrajnie różnych ludzi.

Co poza seksapilem i atrakcyjnością widzi w Dodzie reżyser utożsamiany z ambitnym kinem?

Na pewno uroda jest jej wielkim atutem, to faktycznie szalenie atrakcyjna dziewczyna, a przy tym ma głos, jest bardzo muzykalna, śpiewa czysto. Ale poza tym wszystkim jest coś jeszcze. Ona ma potencjał, który nie wiem czy potrafi wykorzystać, bo dotychczas tego nie robiła. Doda nieustannie balansuje na krawędzi delikatności i wulgarności, a to ciekawe połączenie dla aktorki, w ogóle dla artystki. Można z tego zbudować coś ogromnie interesującego, oczywiście pod warunkiem, że się chce.

Ja tylko tego drugiego się dopatrzyłam…

Może niezbyt uważnie pani patrzyła? Już gdy się widzi tylko samo jej zdjęcie, widać to. Ona chwilami pokazuje, że jest osobą delikatną, wrażliwą, powiedziałbym nawet niewinną. Ale wystarczy jedno drgnienie twarzy i to się zmienia w kompletne przeciwieństwo… I mamy Dodę, jaką wszyscy dobrze znamy.

Czy to znaczy, że w pana filmie zobaczymy nieznane oblicze Dody? Metamorfoza?

(śmiech) Nie chcę mówić nic więcej. Korzystam w filmie z tego, co w niej rozpoznałem. Ale w takim cameo, w tak maleńkiej rólce, to jest strasznie trudne. Można zaledwie musnąć tego wszystkiego, o czym powiedziałem. O niczym więcej nie może być mowy.

Czas najwyższy, by powiedzieć przyszłym widzom o fabule filmu. Punktem wyjścia był scenariusz Andrzeja Mularczyka?

To prawda, ale wziąłem z niego jedynie sam pomysł, zmieniło się w zasadzie wszystko. Nawet gatunek, bo zamieniłem dramat społeczny w czarną komedię. Punktem wyjścia „Serca na dłoni” jest historia wschodniego, europejskiego oligarchy, człowieka wielkiej władzy i o wielkich pieniądzach, który nagle znajduje się w sytuacji ostatecznej, gdy odkrywa, że największe nawet pieniądze już nie wystarczą. Dowiaduje się, że cierpi na ciężką chorobę serca i uratować go może tylko natychmiastowy przeszczep. Nie chcę mówić więcej, bo fabuła musi pozostać niespodzianką dla widza, dodam jedynie, że poza wszystkim ten film to taki mój maleńki rozrachunek z globalizacją.

Jak na obecność kontrowersyjnej artystki zareagowały gwiazdy, które pan zgromadził na planie?

Rzeczywiście obsada filmu jest niezwykle barwna. Poczynając od Bohdana Stupki w głównej roli, Niny Andrycz, poprzez Szymona Bobrowskiego, Macieja Zakościelnego, Agnieszkę Dygant, Krzysztofa Kowalewskiego, Borysa Szyca… Moi aktorzy przyjęli to do wiadomości i już. Za to jedna agentka pewnego aktora, nazwiska nie wymienię, dała gdzieś nieroztropny wywiad, że gdyby wiedziała, że Doda itd., toby mu odradziła udział w filmie. Ale natychmiast rozpętała wielką burzę w internecie – pojawiło się całe mnóstwo bardzo złośliwych i przykrych wypowiedzi, i to w dodatku pod adresem jej klienta. Także przy okazji zepsuła mu reputację wśród widzów. Ja wielokrotnie widywałem już, pracując za granicą, takich nadgorliwych agentów, co to zamiast pomagać swoim aktorom, wyraźnie im szkodzili. I tu mieliśmy do czynienia właśnie z takim przypadkiem. Ja sam uznałem to po prostu za nieprofesjonalne podejście.

On jest ciepły i dobry

Jest bez pamięci zachwycona Krzysztofem Zanussim. Kilka słów wielkiego gentlemana, jak go nazywa, może postawić ją na nogi, wyciągnąć z ciężkiej choroby. Dorota Rabczewska, pseudonim Doda, radzi sobie na planie jak naturszczyk, więc może zobaczymy ją w innych filmach.

SUKCES: Propozycja zagrania w filmie Krzysztofa Zanussiego spadła ci z nieba, bo podobno twoja popularność zaczęła słabnąć.

Dorota Rabczewska: Doprawdy, wiem, że tego życzyłoby mi wiele osób, bo niestety miarą sukcesu jest liczba wrogów. W wieku 24 lat mam wszystkie nagrody, które w Polsce można zdobyć, i zdaję sobie sprawę, że przychodzą nowi artyści, którzy mają swoje 5 minut, i nie mam się czym przejmować, kiedy nie odbieram nagrody, która stoi już u mnie na półce. Mimo zawiści i zazdrości niektórych dziennikarzy i choćby takiego artykułu, jak „Koniec Dody”, to i tak od wielu lat jestem w czołówce topowych artystów, a o mojej popularności świadczy fakt, że kiedy z powodu choroby odpuściłam jeden odcinek „Tańca na lodzie”, to oglądało go milion osób mniej.

Długo trwały negocjacje, nim zgodziłaś się na udział w filmie. Podobno miałaś obawy, jak przyjmie to twoja publiczność.

Bynajmniej. Nie zastanawiałam się nawet nad tym, jak zareagują moi fani, bo wiem, że lubią, kiedy biorę udział w jakichś niecodziennych przedsięwzięciach. Poza tym takiemu człowiekowi, jak pan Krzysztof, po prostu się nie odmawia. Miałam pewne obawy związane z charakterem tej roli. Doszliśmy w końcu do porozumienia i wyszły superzdjęcia.

Jakie wrażenia z planu?

Pan Krzysztof jest naprawdę nietuzinkowym i niesamowicie mądrym człowiekiem. Nie lubię ludziom kadzić, ale muszę to powiedzieć. Pan Krzysztof roztacza wokół siebie taką atmosferę ciepła i dobra, że aż chce się z nim przebywać. Doceniam to szczególnie, bo dość mam ludzi bezwzględnych, którzy myślą tylko o tym, żeby komuś się nie powiodło, są nieszczerzy i okropni. Pan Zanussi jest wielkim gentlemanem, ma ogromną klasę. Od początku, od pierwszego spotkania, miałam poczucie, że muszę wystąpić w jego filmie, muszę z nim trochę poprzebywać. I wiele się nauczyć.

Jak się wobec ciebie zachowywał?

Kilka tygodni temu złapałam silną grypę i musiałam odwołać koncert i występ w „Tańcu na lodzie”. Miałam 38,5 st. C gorączki, trzęsły mi się kolana, widziałam potrójnie i czułam się, jakbym wypiła trzy litry wódy. Zbliżał się dzień zdjęć, leżałam chora, ale wiedziałam, że muszę zagrać jak najlepiej i wyglądać jak najlepiej, żeby przyszłe pokolenia nie myślały, że wsadziłam przed występem głowę do ula. Chciałam odwołać występ w filmie, wiedząc, że nagonka prasowa będzie straszna; będą pisali: „Zanussi zrezygnował z Dody” itp. Ale czułam się tak fatalnie, że nie miałam wyjścia. Leżałam w domu w łóżku zajechana jak koń po westernie, kiedy stał się cud. Pan Krzysztof do mnie przyszedł i dosłownie czterema słowami postawił mnie na nogi. Powiedział spokojnym, ciepłym głosem, że jest mu strasznie przykro i rozumie, że nie mogę zagrać. Spojrzałam na niego i pomyślałam, że nie mogę go zawieść. Jakieś nowe siły we mnie wstąpiły. Spięłam tyłek i już za godzinie byłam na planie.

Krzysztof Zanussi jest także pod twoim wielkim wrażeniem. I docenia nie tylko twoje walory zewnętrzne. Czym go tak ujęłaś?

Nie mam pojęcia. Ja wierzę, że odpowiedni ludzie trafiają na siebie w odpowiednim czasie.

Interesowałaś się kiedyś kinem moralnego niepokoju? Znasz filmy Zanussiego?

Nie, absolutnie. To nie ten rocznik. Nie będę owijać w bawełnę, ale mnie interesuje zupełnie coś innego. Muszę oglądać filmy pana Krzysztofa, żeby się z nim porozumieć? Zamiast tego mogę z nim porozmawiać, wymienić się spostrzeżeniami.

Z aktorami na planie nie miałaś spięć?

Odgrywając moją rolę, nie musiałam wchodzić w interakcje z innymi aktorami. Natomiast w pewnym momencie większość z nich pojawiła się na planie. No i nic się nie wydarzyło. Ja robiłam swoje i już. Fatalnie się czułam, więc starałam się skupić tylko na swojej roli, aby wykonać ją jak najlepiej.

Pytam nie bez przyczyny, bo aktorzy mieli obawy, że poobrażasz wszystkich.

Owszem. A później byli w ciężkim szoku, że mity, które powstały na mój temat, że jestem jakąś dziewuchą, która przychodzi i drze się na wszystkich, nie mają nic wspólnego z prawdą.

To nie tylko mity, bo choćby ostatnio na rozdaniu nagród „Świry 2008” w Katowicach nieźle narozrabiałaś. Komuś z kabaretu na bankiecie po imprezie naplułaś pod nogi. Panu Krzysztofowi by się to nie spodobało.

Jacy ludzie są przewrażliwieni! Masakra… Splunęłam, to splunęłam, miałam na to ochotę. Przykro mi, że ktoś źle to zinterpretował. Na szczęście szybko zadzwoniłam do członków kabaretu i wyjaśniłam wszystko, bo nie lubię takich chorych sytuacji. Bardzo ich szanuję i nic do nich nie mam. Teraz wszystko jest OK.

Wracając do filmu. Twój udział zapewnia oglądalność. Nie myślałaś, że Zanussi traktuje cię instrumentalnie?

On mnie? A może ja jego? (śmiech) Wiesz co, ale wybaczam ci – w tym całym hermetycznym środowisku dziennikarzy często popełniacie tego typu błędy myślowe.

Po występie na planie poczułaś się aktorką?

Cały czas spotykam kogoś ze środowiska filmowego, kto mówi, że talent aktorski bije mi z oczu, ale ja tego nie czuję. Nie potrafię wielokrotnie powtarzać scen, które odtwarzają jakieś emocje. Twórcy teledysków, z którymi pracowałam, wiedzą, że jak robię coś, czego oni chcą, to muszą to kręcić od razu.

Czyli jesteś naturszczykiem.

Dokładnie. Choć czasami zastanawiam się, czy nie spróbować gry w filmie, podjąć próbę. Jestem kimś, kto ma wiele twarzy. Mogę przywdziewać wiele masek i szybko je zmieniać.

Wykorzystasz to kiedyś na scenie? Madonna zmienia się co sezon i dzięki temu podtrzymuje od lat swoją popularność.

Nie, akurat w tym przypaku ona jest kompletnym zaprzeczeniem mojej osoby. Rzeczywiście zmienia się przy okazji promocji każdej płyty, przybiera image, który albo ludzie kupują, albo nie. Ja jestem, jaka jestem, w takim wieku, że nie muszę jeszcze tego robić. Po tym jak wystąpiłam na okładce „Pani” w jesionce, ubrana jak pani w średnim wieku, wielu ludzi zaczęło doradzać mi zmiany. Ja jednak uważam, że konsekwentnie trzeba drążyć ludziom w głowach, moje życie nie jest ruchem marketingowym, a wszystko, co w nim następuje, jest zupełnie spontaniczne i naturalne.

Jak się ubrałaś na spotkanie z Zanussim?

Jakoś na maksa odjazdowo. Dżinsy obcisłe, kozaki za kolana, wysokie obcasy, kurtka skórzana. Innych ciuchów w szafie nie mam, sorry.

Załóżmy, że pan Krzysztof chciałby cię lepiej poznać i zapyta, jakie kino lubisz.

Nie lubię komedii, a zwłaszcza komedii romantycznych. W ogóle babskie kino mnie odrzuca. Chętnie oglądam filmy oparte na prawdziwych historiach, uwielbiam też ostre horrory, takie jak „Piła”, i thrillery psychologiczne, takie jak „Milczenie owiec” czy „Hannibal”. Lubię, kiedy pojawia się jakiś morderca, który ma plan morderstwa i całą związaną z tym akcję. Lubię filmy historyczne i kostiumowe. Bardzo podobała mi się „Troja”, „Gladiator”, „Apocalypto” Gibsona zaparło mi dech w piersiach

Zanussiego zainteresowałoby, co czytasz. Na pewno zaczytywałaś się w Paulu Coelho.

Oczywiście! „Alchemika” przeczytałam w wieku 15 lat i poczułam, że napisał coś, co zawsze chciałam napisać. Teraz czytam przygodową powieść historyczną.

Interesujesz się historią? Prawie w ogóle. Choć w liceum miałam dobre oceny, szczególnie jak przyniosłam mojemu nauczycielowi kilka numerów „CKM”, w których pozowałam. (śmiech)

Po tym jak prawie zaprzyjaźniłaś się z panem Krzysztofem, to chyba nie pozowałabyś dla męskich magazynów?

A przepraszam, dlaczego? Oczywiście, że bym pozowała. Jestem istotą bardzo seksualną i uwielbiam rozbierane sesje, bo to mnie strasznie nakręca. Doda tak łatwo się nie zmieni.

Źródło artykułu:Magazyn Sukces
Komentarze (0)