Dwulatki na linii frontu
Jeszcze nie zakończyła się walka rodziców z Ministerstwem Edukacji Narodowej o sześciolatki, które zdaniem tych pierwszych nie powinny być zmuszane do pójścia do szkoły, a już szykuje się kolejna bitwa. Kto wie, czy nie bardziej zażarta. W czyjejś chorej głowie powstał pomysł, aby do przedszkola posłać dwulatki.
22.04.2013 15:37
Jeszcze nie zakończyła się walka rodziców z Ministerstwem Edukacji Narodowej o sześciolatki, które zdaniem tych pierwszych nie powinny być zmuszane do pójścia do szkoły, a już szykuje się kolejna bitwa. Kto wie, czy nie bardziej zażarta. W czyjejś chorej głowie powstał pomysł, aby do przedszkola posłać dwulatki. Tak, te maluchy, co to często jeszcze chodzą z pieluchą i ani me, ani be, ani „ja chcę siku”. Zastanawiam się czasami, czy w tym chaotycznym i biurokratycznym tworze zwanym ministerstwem komuś na tych dzieciach w ogóle zależy? I czy ci ludzie w ogóle mają kontakt z rzeczywistością?
Teoretycznie 2,5-letnie dzieci już teraz mogą zostać przyjęte do przedszkola, ale jak jest w rzeczywistości – wiadomo. Przecież nawet dla „pełnoletnich” trzylatków miejsc brakuje, rodzice kombinują, jak tu malucha wcisnąć – nie biorą ślubów albo rozwodzą się (bo rodzice samotnie wychowujący mają pierwszeństwo), albo błagają dyrektorkę placówki na kolanach, albo już od narodzin malucha wydeptują ścieżki w przedszkolach prywatnych (chociaż i tutaj gwarancji na miejsce nie ma).
Jednak logika autorów tego chorego pomysłu jest prosta – sześciolatki już wkrótce będą chodzić do szkoły obowiązkowo, pięciolatki trafią do przyszkolnych zerówek, w przedszkolach będzie więc luz. A jest to najwyraźniej zjawisko niemile widziane w placówkach edukacyjnych, dlatego szybciutko, rachu-ciachu, wciśnięte tam zostaną maluchy, które powinny być w żłobkach, ale nie są, bo przecież miejsc w żłobkach brakuje. A teraz nie będzie brakować! O, jakie to sprytne!
Nie wiem tylko, co wymyślą teraz w związku ze żłobkami. Może zacząć przyjmować tam dzieci od pierwszego miesiąca życia? No bo przecież żłobki dostępne od ręki, bez list oczekujących zapełnionych na najbliższą dekadę to jakiś stan patologiczny i nie sądzę, aby długo był tolerowany. Żarty żartami, ale tak naprawdę ma człowiek ochotę przywalić czołem w ścianę. Cały ten chory, absurdalny pomysł nie proponuje żadnych nowych rozwiązań, ale ponowny chaos, tylko w trochę zmodyfikowanej formie.
Wprawdzie według wstępnych doniesień dwulatki nie będą objęte obowiązkową opieką przedszkolną, zaistnieje tylko taka możliwość. Jeśli dyrektor placówki się zgodzi, taki maluch może do przedszkola trafić. Ale czy w związku z tym planuje się utworzyć specjalne grupy dla najmłodszych, czy może dorzuci się tych najmniejszych przedszkolaków do grupy maluchów, gdzie są dzieci w wieku od 2,5 do 3,5 lat? Nie wiadomo. Czy w związku z tym przedszkola zostaną rozbudowane? Czy zostanie zmieniony program nauczania i dostosowany do tych najmłodszych dzieci? I czy jest pewność, że wskutek dołączenia do grupy wciąż jeszcze mocno niezaradnych dwulatków nie ucierpią trzylatki?
Chcąc nie chcąc, cała uwaga wychowawców skupi się na tych najmniejszych i najmniej zaradnych dzieciach. A na tym etapie różnice w rozwoju – umiejętnościach, samodzielności – są kolosalne, tych kilka miesięcy może stanowić przepaść, która znacznie utrudni osobie prowadzącej grupie pracę, a może i uniemożliwi osiągnięcie niektórych celów.
Na razie wiadomo, że gminy mają być dofinansowane, a „te środki pomogą gminom zapewnić miejsce dla większej liczby dzieci”. Czyli damy kasę i w cudowny sposób miejsca się rozmnożą? To już nawet nie kreatywność, nie wiara w cuda, bo jakoś to będzie (w końcu to tylko dzieci), to po prostu czysta głupota. Tu odejmiemy, tu dodamy i jakoś ich wszystkich upchniemy.
W tej chwili zdaje się, że ten projekt jest w fazie konsultacji. I mam nadzieję, że tam pozostanie. Jeśli to jedyny pomysł Ministerstwa na rozwiązanie braku miejsca w żłobkach, to ja bardzo Państwu dziękuję za wszelkie reformy i ustawy. Wolę aktualną beznadzieję.