Edward Linde-Lubaszenko i Olaf Lubaszenko
Choć wiele ich różni, mają też cechy wspólne: obaj kochają piłkę nożną i nie są w stanie utrzymać swoich związków.
23.02.2006 | aktual.: 07.03.2006 08:07
Anna Kaplińska-Struss: _Kto to jest ojciec? _O. L.: Facet, który daje drogowskazy.
E. L.: A ja dam pani definicję nie wprost. Jak mnie pytano, czego najbardziej zazdroszczę synowi, odpowiedziałem, że ojca. Bo ja ojca nie miałem.
_– Ależ skąd, miał ich Pan aż dwóch! Przez lata myślał Pan, że Pana ojcem jest rosyjski oficer Lubaszenko, a potem okazało się, że to niejaki Linde. _E. L.: Widzi pani, jak się ma dwóch, to tak naprawdę nie ma się żadnego.
_– Czyli odpowiedź na moje pytanie powinna brzmieć: „Nie wiem, kto to ojciec”. _E. L.: Tak, i w związku z tym nie mam żadnego wzorca ojcostwa. Dzięki Bogu. Bo tak to czerpię z moich nieprzebranych pokładów dobroci, tolerancji i wyrozumiałości. Zarówno Olaf, jak i moja córka Beata z drugiego małżeństwa mogą ze mną porozmawiać o wszystkim.
_– Zawsze był Pan taki dobrotliwy? _E. L.: No nie, czasami zdarzają mi się też furie. Dlatego jako ojciec zdecydowanie protestuję przeciw zakazowi używania kar cielesnych.
_– Dostawał Pan często klapsa od ojca? _O. L.: Nie. Poza sferę pyskowania konflikt pokoleń nigdy nie wykroczył.
E. L.: Poza tym pępowina była szybko przecięta, bo rozstałem się z matką Olafa, gdy on miał dwa lata. Byłem ojcem na odległość.
_– Nie chciał Pan nigdy sparować się z ojcem? _O. L.: Robiłem to, ale dyskretnie. Trzeba się bardzo natrudzić, żeby wywołać we mnie agresję.
E. L.: Na Olafa nie działało zło. Może dopiero teraz, kiedy już jest za późno, przedsięwziąłbym jakieś kroki wychowawcze.
_– A to dlaczego? Olaf się źle zachowuje? _E. L.: Nie, ale parę spraw „położyłem”. On nie miał normalnego życia, gdyż jako dziecko związał się z filmem.
_– Co to znaczy „normalne życie”? _E. L.: Nigdy go nikt nie pobił, nigdy nikt mu nosa nie rozkwasił.
_– Może dlatego ciągnie go do półświatka. O tym w każdym razie kręci filmy. _O. L.: Może. Ale niech pani tu za bardzo Freudem nie leci.
E. L.: No tak, on kompensuje sobie pewne sprawy w kinie i wypełnia lukę z dzieciństwa tymi gangsterami, cinkciarzami. Wielokrotnie opowiadałem mu o moich kolegach, których spotykałem w pociągach w kajdankach. Z tym, że ja jechałem na wykłady, a oni do więzienia. Olaf pewnie polubił te opowieści.
_– A Pan lubił się bić? _E. L.: Wychowałem się w chuligańskim środowisku. Po wojnie to wszyscy byli trochę łobuzami. Jak się widziało to, co się działo w czasie wojny, to nawet w dziecięcych zabawach pojawiała się przemoc. Bawiliśmy się inaczej niż dzisiejsze dzieci w ogródkach jordanowskich. Tamtym czasom zawdzięczam to, że nie pękam, jak ktoś startuje do mnie z pozycji siły. Założyliśmy klub sportowy lekkoatletyczny. Podprowadzaliśmy pieniądze, gdzie się dało, i kupowaliśmy sprzęt lekkoatletyczny. W parku mieliśmy ścieżki, skocznie, rzutnie. Nie mieliśmy na oszczep, to ukradłem granat ze szkoły. Technika rzucania jest podobna.
_– To dlaczego nie został pan sportowcem? _E. L.: Czasami dostaję częstoskurczu serca. Olaf to po mnie odziedziczył. Ale tym bardziej pchałem go do sportu, bo uważałem, że go to wzmocni. Najpierw zaprowadziłem go do sekcji judo, gdy miał dziewięć lat. Po pół roku poskarżył mi się, że ponieważ jest najmniejszy, to go wszyscy trzaskają o tę matę tak, że jest cały poobijany. Ale i tak długo wytrzymał. Więc kupiłem mu rower i umówiłem się z księżmi z kościoła pod wezwaniem Świętej Barbary, żeby sobie jeździł po ich ogrodzie. W końcu sam zdobył się na odwagę – pojechał na Legię i zapisał się do juniorów piłki nożnej.
O. L.: Poniekąd dzięki ojcu, który tak pchał mnie do sportu, i dzięki piłce nożnej zostałem też patriotą. Wie pani – to misterium meczu, śpiewanie hymnu. Z innych sportów uprawiam też grę w scrabble. Gram na moim laptopie bez myszki. Tak po trzech godzinach gry orientuję się, że nie mam czucia w palcu.
_– Kto to jest syn? _O. L.: To jest kłopot. A nawet ciąg kłopotów.
– Co Was różni?
O. L.: Tata jest wesoły, ja smutny.
_– Macie jakąś wspólną cechę? _O. L.: Nie. No może to, że nie założyliśmy trwałych rodzin.
E. L.: Bo, cytując Jana Nowickiego: „Mężczyzna powinien zburzyć dom, ściąć drzewo i chlasnąć syna w twarz”. Wszystko to zrobiłem.
_– Jak Pan myśli „ojciec”, to jaki obraz staje Panu przed oczami? _O. L.: Ojciec kojarzy mi się ze sztuczną choinką, która stała non stop w salonie przez 12 lat. Więc zawsze było Boże
Narodzenie.
_– Zawsze, czyli nigdy. _O. L.: No właśnie. Tata jest wygodny. U niego wszystko musi być w zasięgu ręki. Najdalej w lodówce. Zresztą dobrze go rozumiem, bo jak siadam, żeby oglądać telewizję, to ustawiam wszystko, co potrzebne, wokół.
_– W czym Olaf jest do Pana podobny? _E. L..: W poczuciu humoru. Jest mańkutem, jak ja.
_– Jakim jest synem? _E. L.: Pierwszorzędnym. Bywa wspaniały. I miewa gorsze momenty. Tak jak ja zaniedbuje rodzinę, bo ma dużo pracy.
_– Kiedy Panu zaimponował? _E. L.: Gdy zagrał tak pięknie w „Życiu Kamila Kuranta”. Gdy uprawiał sporty.
_– Recepta na udany związek z synem? _E. L.: Żeby mieć udany związek z dziećmi, trzeba związek małżeński rozwalić. Jak u wyżej cytowanego Nowickiego.
_– Obydwaj macie kłopoty z sercem. A o kłopotach sercowych, rozumianych metaforycznie, rozmawiacie czasami? _E. L.: Żaden z nas nie przyzna się do tych kłopotów. Jeśli już dochodzi do rozmowy, to zawsze tonem żartobliwym. Nasze rozmowy wyglądają jak dialogi ojca z synem u czeskiego dramaturga, Petera Zelenki: najpierw coś tam dukamy i dopiero, jak napijemy się piwa, to rozmawiamy. Ale nie są to łatwe rozmowy. Bardziej niż Olaf jestem bezpośredni i brutalny. To dlatego, że studiowałem medycynę.
_– I co, przychodzi Olaf i mówi: „Zostawiła mnie, chodź tato na piwo”? _E. L.: Czasami tak, ale raczej jednak jesteśmy skryci i onieśmieleni. Raczej dajemy sobie subtelne sygnały, że coś się z nami dzieje. Ostatecznie przecież w tych najważniejszych wyborach człowiek jest sam. Podejrzewam, że naszym prawdziwym partnerem rozmów jest Duch Święty.
O. L.: Święta racja. Ale na dobrą radę, pod postacią kieliszka, mogę u Ciebie zawsze liczyć.
_– Dobry ojciec to taki ojciec, który... _E. L.: ...niczego nie potrzebuje od swego dziecka.
_– A dobry syn? _E. L.: To samo, tylko na odwrót – nie potrzebuje niczego od swojego ojca.
O. L.: I który od czasu do czasu zadzwoni i opowie dowcip.
_– A jakim jest Pan ojcem, Panie Olafie? _O. L.: Fajnym. Jeżeli tylko jestem. Poza tym dzieci mają dziś równie mało czasu jak dorośli, więc niełatwo się spotkać...
_– A Pan jakim jest teściem? _E. L.: Słabym. Bo nie złożyło się, żebym za długo teściował. Ta rola mi nie wyszła. Wiąże się to z tym, że Olafowi nie bardzo wyszła rola męża.
_– Boleje Pan nad tym? _E. L.: W sumie nie, bo uważam małżeństwo za instytucję przestarzałą.
_– No tak, bo Pan jest poligamistą. Cztery żony, to jest coś! I we wszystkich wywiadach chlubi się Pan tą ilością małżeństw. _E. L.: A nie mówiłem jeszcze o swoich kochankach!
_– Nie jest to jednak kłopotliwe? _E. L.: Żony były kłopotliwe, bo mam duszę anarchisty. Nie lubię zobowiązań. Dlatego w teatrze też nie lubiłem urzędowego podporządkowania. Nie lubiłem etatów. Pełna wolność mi odpowiada.
_– Liberał z Pana. _E. L.: Raczej libertyn. To nie znaczy, że propaguję taką postawę albo zachęcam do takich zachowań, ale sam mam do tego prawo. A w ogóle uważam, że małżeństwo to rezultat spisku ludzi w sukienkach, bo tylko oni mają z niego korzyści.
O. L.: No właśnie, tato. Czasy są takie, że może się to skończyć w kryminale. W kontekście wyników ostatnich wyborów.
_– A może Pan jest po prostu niedojrzały? _E. L.: A może to jest dojrzałość XXI wieku? Nie uważam się za niedorozwiniętego. Moje obserwacje życia rodzinnego doprowadziły do takich wniosków. Większość rodzin, które obserwowałem, była nieciekawa.
_– To po co te śluby? _E. L.: Bo za każdym razem przedstawiano mi ofertę szczęśliwego życia. Poza tym kobiety mają na mnie tak silny wpływ, że nie umiem powiedzieć „nie”.
_– A więc kobiety są wszystkiemu winne. _E. L.: Nie, nie, nie! To ja jestem temu wszystkiemu winien, bo nie umiem nad tym zapanować. Wszystko wymyka mi się spod kontroli.
O. L.: Jeśli chodzi o niedojrzałość, to należę do innego pokolenia metrykalnie, a do innego mentalnie. Czasami mam wrażenie, że mentalnie mam grubo ponad 50 lat.
_– Pięćdziesiątka na karku? _O. L.: Pięćdziesiątka na karku, proszę Pani, to nie najlepsza rzecz. Bo trudno ją wypić.
_– Dlaczego Pan się tak szybko zestarzał? Mentalnie. _O. L.: Bo ja się zachowuję nieinteligentnie. Nie umiem sobie z życiem ułożyć relacji. Bo to jest sztuka pewna. Zacząłem źle i tak to trwa.
_– Obwinia Pan siebie, Panie Edwardzie, że Olafowi nie udaje się założyć rodziny? _E. L.: Nie, bo nie uważam, żeby to był objaw słabości. On wybrał wariant życia, w którym unika się cudzego i swojego nieszczęścia. Tak niewielki jest procent rodzin naprawdę szczęśliwych. To po co się do tego tak pchać?
O. L.: Model społeczeństwa klasy średniej jest piękny dla kogoś, kto ceni sobie wolność, ale z drugiej strony przerażający. Wolność jest piękna, pociągająca. Ale prowadzi do osamotnienia. Z drugiej strony, brak wolności jest czymś porażająco złym.
_– Pana ojciec jest wolną osobą. _O. L.: Ale to nie znaczy, że jest szczęśliwym człowiekiem. Nie wyobrażam sobie rodziny, która trwa, mimo iż wygasły uczucia. To jest najgorsza forma samotności.
_– Kiedy Panu samotność najbardziej doskwiera? _O. L.: Zdziwi się pani: na zakupach. Jakoś tak siłą rozpędu kupuje się masę rzeczy. Potem wszystko się psuje w lodówce. W mojej lodówce jest chaos. To jest miejsce, które kumuluje rozpad osobowości. Tam widać stan mojego wnętrza. Jest przepełniona i nie można nadążyć z opróżnianiem. Przy zakupach widzę, że powinienem mieć rodzinę. Smutne jest robić zakupy dla całej rodziny i musieć je samemu spożywać. Nie umiem też gotować dla siebie samego. Zawsze wychodziło okropne.
_– Dlaczego nie udaje się utrzymać związku? _O. L.: Recepta na rozwalenie związku to być sobą. Tu jest konflikt. Nierozwiązywalny. Jak konflikt w Izraelu.
_– Najbardziej romantyczna rzecz, którą Pan w życiu zrobił? _E. L.: Te moje małżeństwa to były brawurowe, romantyczne, bezsensowne gesty! A jeśli chodzi o cudowne romantyczne uniesienia, to Olaf był tym romantycznym uniesieniem. Wszystkie najlepsze uczucia się w nas wtedy skoncentrowały i Olaf jest tego owocem.
_– Wie Pan, skąd właściwie pomysł na imię Olaf? _O. L.: Wiem tylko tyle, że miałem przegwizdane ze względu na to imię. Trwało to do stanu wojennego. I nagle kolarz Olaf Ludwig wygrał Wyścig Pokoju. Wtedy dzięki temu enerdowcowi wszystko się zmieniło. Po raz pierwszy moje imię wzbudziło sympatię...
E. L.: Jeszcze napisaliśmy z żoną list do ambasady Norwegii z prośbą, żeby ojcem chrzestnym był król Olaf V. Odpowiedzieli wymijająco.
_– Wracając do Waszych kłopotów sercowych. Jakich kobiet Pan się boi? _E. L.: Tak naprawdę to wszystkich. To dlatego, że się angażuję. W Polsce, wśród kobiet, krąży prawdopodobnie o mnie takie powiedzenie – uważaj, on się zakochuje.
O. L.: Kiedyś odpowiedziałbym, że nie znoszę kobiet gadatliwych. Ale dzisiaj wszystko się przemieszało. Zrzędliwi faceci i silne kobiety. Czasami nie wiadomo, kto jest kobietą, a kto mężczyzną.
_– To powspominajmy czasy, gdy było to bardziej oczywiste. Pierwszy pocałunek? _E. L.: Po wojnie, z dziewczyną, z którą pasaliśmy kozy. Rodzice za karę sprali mnie wężem do odciągania wina i jeszcze mama w swym sadyzmie zajodynowała mi rany. Myślę, że po takich początkach powinienem być sadomasochistą.
_– A Pana pierwszy pocałunek? _O. L.: Na balandze w liceum. Miała piękne piersi. Piliśmy słodkie wino zamknięci w łazience. I to rzuciło się cieniem na moje życie erotyczne. Bo cały czas ktoś stukał do drzwi. Więc seks kojarzy mi się z lękiem. Kiedy z inną dziewczyną całowaliśmy się na dachu kamienicy, zaatakowali nas zomowcy, którzy tam podsłuchu szukali. I tak mam z tym seksem – w ostatniej chwili jakiś zomowiec zawsze wkroczy. A poza tym w moim wypadku mówienie o seksie przypomina rozmowę o ptaku dodo, który wyginął w ubiegłym stuleciu.
_– Pozostaje mi tylko Panu współczuć. _O. L.: Proszę mnie nie posądzać o działanie na szkodę spółki. Po prostu w pewnym momencie człowiek zaczyna cenić te części ciała, którym kiedyś nie oddawał należnego szacunku.
_– Co Pan ma na myśli? _O. L.: Ptaka. Ptaka dodo.
_– No, ale nie będziemy rozmawiać o czymś, co wyginęło... _O. L.: A nie wydaje się pani, że neurotyczni mężczyźni są jeszcze bardziej pociągający? Proszę spojrzeć na Woody’ego Allena. On wciąż nawija o swoich słabościach. Szczególnie erotycznych.
_– Niech Pan nie myli dziennikarza z psychoanalitykiem... _O. L.: Nie ma obaw. Nawet pani nie wie, jakim jestem wrogiem pana Freuda i wiedeńskiej szkoły psychoanalizy. Dlatego, że wydaje mi się ona zbyt uniwersalna. Nie wszystko można wytłumaczyć urazami z dzieciństwa, kompleksem matki, ojca.
_– Więc jaką szkołę psychologii Pan preferuje? _O. L.: Własną. Ale z nią jest jak z mięsem z gospodarczego uboju: nie wiadomo skąd pochodzi i może być bardzo szkodliwa.
_– 0statnia nowa koncepcja Pana szkoły? _O. L.: To, co świat współczesny uznaje za fajne, wcale takie nie jest. Pieniądze, sukces – nie są potrzebne. Widzi pani, jaki jestem nieatrakcyjny? Nie lubię sukcesu, nie lubię ludzi sukcesu.
_– Traktuję to jako kokieterię. Pan – człowiek sukcesu, nie lubi sukcesu? To schizofrenia. _O. L.: Trafiła pani! Bo ja mam alter ego. Podejrzewam nawet, że jest to kilka osób. I powiem w zaufaniu, że to nie są fajni faceci. Najchętniej zmieniłbym towarzystwo.
_– Co stoi na przeszkodzie? _O. L.: Uciec od siebie samego, to jest największa sztuka.
_– Skąd ta ciemna strona Olafa L.? _O. L.: Bo ja jestem proszę pani skrzyżowaniem księcia Myszkina i Scrooge’a z „Wigilijnej Opowieści”. Dobry i sk... zarazem. Jestem jak piorun kulisty wpuszczony do mieszkania. Umiem wszystko rozwalić. A bardzo chcę się zachowywać dobrze i uczciwie.
_– To o miłość po tych wyznaniach nawet nie będę Pana pytać. _O. L.: Z miłością jest jak ze szczepionką na ptasią grypę. Wszyscy tego potrzebują, a jest tylko dla 200 tysięcy osób.
_– Słynna scena z Szapołowską w „Dekalogu” Kieślowskiego to w końcu scena erotyczna. E. L. odradzał Panu zawód aktora? _O. L.: Prawdę mówiąc był bez wyjścia. Nic nie mówił. Był taktowny.
E. L.: Aktorstwo nie może człowieka zepsuć. Trzeba mieć w sobie wirusa zepsucia, żeby być zepsutym. Olaf go nie ma.
O. L.: Ale przyznaję, że zmęczyło mnie życie, jakie prowadziłem do tej pory. Odreagowuję czas szaleństwa. Za bardzo dałem się porwać strumieniowi pracy i zabawy, itp. Za mało czasu miałem dla siebie.
_– A Panu jak jest w serialu? _E. L.: Wspaniale. Bo gram. Wykonuję mój zawód: świadczę usługi dla ludności. Aktor za PRL-u był człowiekiem, który wypełniał jakąś pustkę duchową, która była w ludziach, i uczestniczył w „Dziejach Narodu Polskiego”. Dlatego taki Zbyszek Cybulski miał w sobie wszystko, co powinien mieć Polak: i buntownika, i romantyka. A prawda była inna: balangi w SPATiF-ie, gdzie kolega budził się w kadzi z barszczem. Aktor to człowiek, który nie ma osobowości i wypełnia ją z roli na rolę.
_– Nie wygląda mi Pan na człowieka bez osobowości. _E. L.: Bo całe życie gram rolę Edwarda Lubaszenki. To życiowa rola.
_– Dlaczego Pana syn kręci komedie? _E. L.: Bo takie filmy kręcą smutni faceci. Albo robi to z ostrożności. Nie mówi niczego na poważnie, więc nikogo nie dotknie.
Rozmawiała Anna Kaplińska-Struss