Elizabeth Siddal. Była muzą malarzy, co przypłaciła życiem
Jej nazwisko mało komu coś mówi, ale jej twarz pamięta każdy. Elizabeth Siddal miała niezwykłe życie. To właśnie ona pozowała do słynnego obrazu Johna Everetta Millais’a, pt. „Ofelia”. On zyskał nieśmiertelność, ona bronchit. Tygodnie pozowania w wannie zrujnowały jej zdrowie.
12.02.2016 | aktual.: 12.02.2016 19:59
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Jej nazwisko mało komu coś mówi, ale jej twarz pamięta każdy. Elizabeth Siddal miała niezwykłe życie. To właśnie ona pozowała do słynnego obrazu Johna Everetta Millaisa, pt. „Ofelia”. On zyskał nieśmiertelność, ona bronchit. Tygodnie pozowania w wannie zrujnowały jej zdrowie.
Nie miała łatwego startu w życie. Urodziła się 25 lipca 1829 roku w Londynie, w niezbyt zamożnej rodzinie z klasy średniej. Jej ojciec prowadził fabrykę produkującą sztućce, ale przez lata toczył spór z właścicielem hotelu w Derbyshire, do którego rościł sobie prawa własności. Na proces wydał większość rodzinnego majątku, bo sprawa ciągnęła się wyjątkowo długo. Wreszcie któregoś dnia jedna z sióstr Elizabeth wrzuciła wszystkie dokumenty do kominka i podpaliła je. Dzieci państwa Siddal dorastały w przekonaniu, że są kimś, choć ojciec niemal całkowicie pozbawił ich pieniędzy.
Elizabeth, na którą najczęściej wołano Lizzie, uczyła się w domu. Rodzice trzymali ją pod kloszem jeszcze kilka lat. Kiedy dorosła, zaczęła pracować jako modystka w jednym z londyńskich salonów. Nie grzeszyła urodą. Była bardzo wysoka i chuda, z wyjątkowo bladą cerą i rudymi włosami. Przeciwieństwo tego, co uważano w czasach wiktoriańskich za standard piękna. Był 1849 rok, Lizzie miała 20 lat. Zastanawiała się, czy kiedyś przydarzy się w jej życiu coś dobrego. Jej marzenia miały się szybko spełnić.
Do sklepu, w którym pracowała, przyszedł pewnego dnia poeta William Allingham. Lizzie nie zrobiła na nim wrażenia, ale pomyślał, że byłaby idealną modelką dla jego przyjaciela – malarza Waltera Deverella. A ten był nią oczarowany. Zrobił wiele, by przekonać do siebie jej rodziców, którzy nie przepadali za artystami.
W tamtych czasach pozowanie było traktowane jako prostytucja. Matka dziewczyny wiedziała, że ta męczy się w sklepie. Lizzie jako modystka zarabiała 24 funty rocznie. Bycie muzą malarzy miało być dla niej nadzieją na lepszą przyszłość. Deverell wprowadził ją w artystyczny światek Londynu. Niedługo później malarz przedstawił ją artystom związanym ze stowarzyszeniem Prerafaelitów, czyli malarzy inspirujących się sztuką renesansu.
Muza z wanny
Lizzie zaczęła być coraz bardziej rozpoznawalna w środowisku. Zainteresował się nią, doceniany przez krytyków, 22-letni John Everett Millais. Miał na swoim koncie kilka dobrych obrazów, ale ten najważniejszy był dopiero przed nim. Zainspirował go Szekspir, a konkretnie jedna scena z „Hamleta”. Ta, w której Ofelia popełnia samobójstwo na wieść o tym, że ukochany zabił jej ojca Poloniusza. Z rozpaczy biegnie nad strumień, zrywa kwiaty i powoli zanurza się w wodzie.
Millais chciał to odtworzyć i to w najmniejszych szczegółach. Znalazł do tego idealne miejsce. W Kingston-upon-Thames pod Londynem przez całe lato niemal z encyklopedyczną dokładnością odtwarzał poszczególne elementy tamtejszej roślinności. – Siedziałem po jedenaście godzin w garniturze, pod parasolką rzucającą cień szerokości półpensówki. Gdy dopadało mnie pragnienie, gasiłem je wodą ze źródła płynącego tuż za moim stanowiskiem. Ryzykowałem, że skończę jak Ofelia – pisał po latach.
Do idealnej całości brakowało mu tylko muzy. Została nią właśnie Elizabeth, która zupełnie nie spodziewała się, co ją czeka. Millais ustawił w plenerze wannę, w której kazał się zanurzyć swojej modelce. Jeden dzień nie wystarczył i Lizzie w wannie spędziła w sumie kilka tygodni. Marzła, choć malarz próbował podgrzewać wodę lampami naftowymi. Sesje trwały godzinami. Efekty jednak były powalające. Obraz przyniósł artyście sławę i nieśmiertelność, bo do dziś „Ofelia” widnieje w podręcznikach, jest niegasnącym źródłem inspiracji dla wielu twórców. Na wszystkim najgorzej wyszła jednak muza. Kiedy Millais przeliczał pieniądze za dzieło, ona walczyła o zdrowie. Modelka nabawiła się bronchitu, kilka tygodni spędziła z zapaleniem płuc.
- Zapłać pan chociaż za leki – awanturował się ojciec dziewczyny. Gdy zagroził mu procesem, Millais zapłacił wreszcie za jej leczenie. Tylko że Lizzie nigdy nie wróciła w pełni do zdrowia. Historycy sugerują, że cierpiała na gruźlicę, inni wskazują, że wpadła w anoreksję.
Elizabeth była jednak zdeterminowana, by dalej pracować jako modelka. Wielokrotnie pozowała Dante Gabrielowi Rossettiemu, z którym ostatecznie się związała. Uciekła z nim z rodzinnego domu i zamieszkała w niewielkiej kawalerce na obrzeżach miasta. Wydawało się, że są parą idealną. Lizzie sama zaczęła malować i pisać wiersze. Znawcy malarstwa Rossettiego uważają do dziś, że te najbardziej znaczące prace w jego dorobku, to rysunki przedstawiające jego ukochaną.
Daleko im było jednak do perfekcji. Ich rodziny wzajemnie się nienawidziły. Na ślubie pary nie pojawił się nikt z bliskich, a świadkiem był przypadkowo spotkany na ulicy mężczyzna. Do kościoła Dante musiał ją zanieść na rękach, bo nie miała siły sama tam dojść.
Już na początku ich małżeństwa Rossetti oglądał się za innymi kobietami. Gdy Lizzie dowiedziała się o jego licznych romansach, wpadła w depresję, aż lekarze przepisali jej laudanum, silnie uzależniającą nalewkę z opium. Lizzie nie mogła bez niej żyć. Gdy kilka lat później zaszła w ciążę, dziecko urodziło się martwe.
Nigdy nie poradziła sobie z tą stratą, nie odstawiła też leków. Wreszcie w 1862 roku mąż znalazł ją nieprzytomną w sypialni. Lekarzom nie udało się jej uratować. Podobno Rossetti znalazł przy niej pożegnalny list, ale spalił go, bo samobójstwo było uważane wówczas za skandal i duchowni nie pozwoliliby mu pochować żony na przykościelnym cmentarzu.
Wiadomo jednak, że zrozpaczony malarz trzymał w domu trumnę z jej ciałem jeszcze przez kilka dni. Ostatecznie włożył do środka własny dziennik z wierszami i kazał ją tak zakopać. Po pogrzebie Rossetti wiódł życie bankruta i narkomana. Wymyślił, że zostanie poetą, ale do tego potrzebne mu były wiersze pochowane razem z żoną. Londyńskie Home Secretary zgodziło się na ekshumację pod osłoną nocy, by nie wzbudzać zainteresowania mieszkańców pobliskich domów. Podobno gdy otwarto trumnę, Lizzie była wciąż piękna, jakby dalej żyła. Po nocy spędzonej na cmentarzu, Rossetti wielokrotnie zwierzał się znajomym, że nawiedza go duch żony.
md/ WP Kobieta