Emigracja, anoreksja i wolność, czyli życie na zesłaniu Dagmary Domińczyk
Historia jej życia mogłaby zostać zekranizowana. Byłby to dramat obyczajowy z historią Polski w tle, opowiadający o tym, jak w 1983 roku 6-letnia Dagmara Domińczyk z powodu opozycyjnej działalności ojca opuszcza kraj z paszportem w jedną stronę. Ląduje z rodziną w Stanach Zjednoczonych nie znając języka. O tym, jak udało jej się zagrać w wielu amerykańskich produkcjach, a także w polskim filmie „Jack Strong”, wygrać z anoreksją, napisać książkę i poślubić znanego aktora.
09.04.2014 | aktual.: 10.04.2014 09:54
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Historia jej życia mogłaby zostać zekranizowana. Byłby to dramat obyczajowy z historią Polski w tle. Opowiadałby o tym, jak w 1983 roku 6-letnia Dagmara Domińczyk z powodu opozycyjnej działalności ojca opuszcza kraj z paszportem w jedną stronę. Ląduje z rodziną w Stanach Zjednoczonych nie znając języka. O tym, jak udało jej się zagrać w wielu amerykańskich filmach ("Hrabia Monte Christo", "Kinsey"), a także w polskiej produkcji „Jack Strong”, wygrać z anoreksją, napisać książkę i poślubić znanego aktora.
- Zagrała pani w filmie „Jack Strong”, ale historia pani życia również zasługuje na zekranizowanie. Tata był opozycyjnym działaczem, brał udział w strajku w Stoczni Gdańskiej, a w 1983 roku dostał paszport w jedną stronę do Stanów Zjednoczonych i wyjechaliście…
- Historia moich rodziców rzeczywiście jest fascynująca. Kiedyś chciałabym ją opowiedzieć. Pragnęłam napisać scenariusz o ojcu, o „Solidarności”, tylko to będzie trudne, ponieważ jestem szczera, a szczerość może zaboleć. To ich prywatne życie. Namawiam za to ojca, by napisał i wydał autobiografię. Wiem, że gdy przez jedenaście miesięcy siedział w więzieniu, pisał pamiętniki. Kiedyś znalazłam jego zapiski.
Na razie ja napisałam książkę pt. „Kołysanka polskich dziewcząt” na podstawie moich wspomnień z dzieciństwa. Chodzi mi po głowie pomysł, by wydać prequel tej książki o rodzicach opisanych w niej bohaterek – trzech przyjaciółek. A może kiedyś napiszemy z ojcem scenariusz…
- Jak pani rodzina była przyjmowana w Ameryce, gdy zostaliście tam wręcz zesłani za opozycyjną działalność ojca? Czy przyjęto was gorzko czy docenione polityczne zaangażowanie Mirosława Domińczyka?
- Miałam wtedy prawie 7 lat. Najgorsze było to, że przyjechaliśmy bez znajomości języka angielskiego. Musieliśmy przeskoczyć mur. Byłam dumna z tego, że ojciec był działaczem, że siedział za to w więzieniu. Opowiadałam o tym wszystkim dookoła. Zawsze przedstawiałam się: „jestem Dagmara i pochodzę z Polski”. Zdarzały się momenty, gdy czułam się obco. Rodzice byli zupełnie sami, ojciec miał 30 lat, mama była młodsza, mieli dwie małe córeczki.
Odczuwaliśmy totalną stratę. Zdałam sobie sprawę, że albo dam sobie radę albo utonę. Nie mogłam zwrócić się o pomoc do rodziców przy odrabianiu lekcji. Wszystko robiłam sama. Wtedy wymyśliłam, że chciałabym pokazać rodzicom, że nasz przyjazd do Stanów Zjednoczonych, nasze nowe życie było czegoś warte. Chciałam osiągnąć sukces, choć wtedy jeszcze nie wiedziałam, na jakim polu. Zanim w moim życiu pojawiło się aktorstwo, zawsze uwielbiałam czytać i pisać, próbowałam różnych form. Przyrzekłam sobie, że pokażę ojcu i mamie, że coś osiągniemy w tym kraju.
- I udało się na wielu polach. Gra pani w filmach, wydała na polskim i amerykańskim rynku książkę pt. „Kołysanka polskich dziewcząt”.
- Zawsze byłam brzydkim i nieśmiałym kaczątkiem. Dopóki nie nauczyłam się dobrze mówić po angielsku, siedziałam skulona w szkole, nie wiedząc, co się dzieje. Później pisałam historyjki, czytałam je w klasie na głos. Mieszkaliśmy naprzeciwko małej biblioteki, do której chodziłam codziennie po szkole. Życie emigranckie w tych latach było dosyć skromne, nie było nas stać na wyprawy do kina, teatru, czy nawet podróże po Ameryce. Siedzieliśmy na podwórku. A książki pozwalały mi na podróżowanie w wyobraźni, poznanie całego świata. Uratowały mnie, dały mi pewność siebie i świadomość, że też mam w sobie historię, którą chciałabym się podzielić.
- Ta opowieść dojrzewała bardzo długo…
- Niedawno miałam wieczór autorski w księgarni, który prowadził mój mąż (Patrick Wilson, aktor – przyp. red.) i rozmawialiśmy właśnie o tym, że ta opowieść kiełkowała we mnie długie lata. Zawsze miałam na horyzoncie moją Polskę, moją ojczyznę. W domu mówiliśmy po polsku, jedliśmy tradycyjne dania, chodziliśmy do polskiego kościoła. Chociaż fizycznie byliśmy daleko od kraju, myślami byliśmy bardzo blisko. Czułam te korzenie na co dzień.
- Z drugiej strony to pozbawienie korzeni w 1983 roku i osadzenie w obcym kraju bez znajomości języka musiało być bolesne dla całej rodziny.
- To było trudne doświadczenie, szczególnie dla moich rodziców. Ja miałam różne możliwości i szanse, a ich priorytetem było zarobienie na chleb. Tata do 1991 roku podróżował do Londynu, Paryża, Amsterdamu, gdzie działał w „Solidarności”. Nie było go w domu miesiącami. Mama zostawała sama ze mną i młodszą siostrą. Nie mogła nauczyć się poprawnie języka. Sprzątała w domach. Miała dosyć trudne życie, ale była świadoma tego, że musi nam tu być dobrze. Na pewno zostawiła swoje marzenia i ambicje w Polsce.
Z drugiej strony czuła się wolna. Gdy marzenia moje i moich sióstr zaczęły się spełniać, to dawało jej radość, była z nas dumna. Ostatnio telewizja przeprowadzała wywiad ze mną i z moją mamą. Padło pytanie, czy gdyby mogła cofnąć czas, postąpiłaby inaczej. Ona od razu powiedziała, że opuściłaby dom i rodzinę i niczego nie żałuje. Bardzo mnie to wzruszyło.
- W 1983 nie mieliście żadnego wyboru…
- Ojciec siedział 11 miesięcy w więzieniu. Rząd dawał paszporty w jedną stronę i dużo osób chętnie wyjeżdżało z Polski, a on był idealistą, twardzielem i chciał zostać do końca. Mamie było ciężko i chciała wyjechać. Nie miała pracy, ale ratunkiem były paczki z kościoła. Ja miałam 6 lat, a moja siostra 2 lata. Bała się, bo przyszłość nie rysowała się w jasnych barwach.
Wtedy nikt nie wiedział, że Polska za parę lat osiągnie niepodległość. Prosiła więc ojca „weź paszport w jedną stronę”. On w końcu uległ jej namowom, tylko że z ciężkim sercem. Usłyszał zapewnienie, że jeśli wróci, to od razu trafi do więzienia. Pretekstem miało być to, że w młodości zdezerterował z wojska. Wyjechali ze świadomością, że nigdy nie wrócą. Nie wiem, co zrobiłabym na miejscu mojej mamy…
- Jak spędziliście 4 czerwca 1989 roku? Świętowaliście, płakaliście ze szczęścia?
- Byliśmy w Ameryce, ale było to słodko-gorzkie świętowanie, ponieważ ojciec, który przez tyle lat walczył, nie mógł spotkać się z przyjaciółmi, działaczami. W 1991 lub 1992 roku miał okazję wrócić do ojczyzny i wziąć udział w nowym rządzie, ale mama znowu zaczęła mu klarować sytuację: „jesteśmy tu osiem lat, dziewczynki chodzą do szkoły, to już jest nasze życie, zostańmy”. I zostaliśmy.
Wtedy ojciec przeszedł depresję. Postać ojca Anki z książki jest po części fikcyjna, a po części oparta na przeżyciach taty. Zaczął szukać pracy, nie mówił idealną angielszczyzną, określał siebie mianem analfabety. Pracował jako taksówkarz, dozorca w budynku na Manhattanie. Nie wiedział, co ze sobą zrobić, gdy nie musiał już walczyć. Zagubił się. 10 lat temu rodzice się rozeszli i on wrócił do Polski.
- W książce odmalowuje pani obraz z dzieciństwa, który sugestywnie przemawia do osób, które urodziły się w latach siedemdziesiątych.
- Od 12 do 20 roku życia co roku w wakacje leciałam z siostrami do Polski. Rodzice ciężko pracowali, by kupić nam te bilety. Polska była dla mnie wtedy rajem. Byłam daleko od rodziców, którzy mieli ciężkie życie. W lipcu i sierpniu zapominałam o tym, jak nam ciężko. Mama dawała babci 200-300 dolarów na całe wakacje i żyłam jak księżniczka, milionerka. Wtedy chleb kosztował ok. 10 tys. zł. Czułam się niezależna, wolna. To było trochę nierealistyczne, bo nie wiedziałam, co znaczy mieszkać w Szydłówku (dzielnica Kielc, skąd pochodzi Dagmara Domińczyk – przyp. red.) na co dzień.
- A czy jest szansa, że ta książka zostanie sfilmowana?
- Wiele osób mówi mi, że byłby z niej świetny film, serial na HBO. Najpierw musiałabym sama na jej podstawie napisać scenariusz. Ona jest zbyt osobista, bym mogła oddać ją w obce ręce. Wiem, co się może zdarzyć, jeśli sprzedaje się prawa do swojej książki. Musiałabym też być albo producentką albo reżyserką. Na razie cieszę się, że książka się ukazała. Gdy dowiedziałam się, że będzie opublikowana również w Polsce, miałam tremę.
- Jedna z bohaterek „Kołysanki dla polskich dziewcząt” jest aktorką polskiego pochodzenia, która mieszka w Ameryce. Jej agent mówi, że musi schudnąć, bo nie dostanie ciekawej roli. Czy doświadczyła pani takich sytuacji?
- Miałam takie momenty, gdy przytyłam i zwracano mi uwagę. Jak byłam na ostatnim roku studiów teatralnych, przez rok zmagałam się z anoreksją. Jeżeli jesteś aktorką w Stanach Zjednoczonych, najważniejsze jest to, jak wyglądasz. Pewność siebie dla kobiety - aktorki jest związana z wyglądem. Też walczyłam przez całą moją karierę. Teraz już wiem, że albo się komuś podobam albo nie. Jak w każdej dziedzinie znajdują się też dupki.