"Emily w Paryżu" oczami Francuzki. Wyśmiała serial z Lily Collins
"Emily w Paryżu" to najnowszy hit Netflixa. Opowiada o perypetiach młodej Amerykanki w stolicy Francji i… bawi Francuzów do łez, bo nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Dziennikarka portalu BuzzFeed wypunktowała produkcję, która cieszy się ogromną popularnością w serwisie streamingowym.
13.10.2020 09:01
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Marie Telling jest Francuzką z krwi i kości – i podobnie jak tytułowa Emily (Lily Collins, córka Phila Collinsa - red.), mieszka w Paryżu. Na tym podobieństwa się kończą. Dziennikarka z ciekawością, ale i trwogą, obejrzała pierwszy sezon netflixowej produkcji i tłumaczy, co jest z nią nie tak.
"Emily w Paryżu" oczami Francuzki
Telling zaczyna od tego, że według twórców serialu "Emily w Paryżu" prezydent Francji Emmanuel Macron to "ciacho". Francuzka bynajmniej nie uważa go za przystojniaka. "Oczywiście, nie będę oceniać czyjegoś gustu, ale zanim powiecie, że Macron jest do schrupania, zobaczcie wideo, na którym daje się ponieść emocjom" – pisze paryżanka.
Dziennikarka zauważa też, że twórcy nie zrobili porządnego researchu przed rozpoczęciem zdjęć i paryskie lokum głównej bohaterki określili "chambre de bonne". "Tak nazywamy stare, maleńkie mieszkania pokojówek w paryskich budynkach, które później zostały zamienione na pracownie – klitki (zwykle dla studentów)" – tłumaczy Marie. Tymczasem Emily, jej zdaniem, ma spore, piękne mieszkanie z kilkoma oknami i dobrze wyposażoną kuchnią.
Kolejna rzecz, która wprawiła Telling w osłupienie, to stereotypowe przedstawienie Paryża. Główna bohaterka pokazywana jest wyłącznie w urokliwych lokalizacjach miasta i krzyczy do telefonu, że jest ono wypełnione "miłością i pięknem". Marie sprowadza tu nas wszystkich na ziemię, bo owszem Paryż potrafi zauroczyć, ale i obrzydzić. "Może mówię tak dlatego, że właśnie spędziłam 40 minut w zatłoczonym metrze, pocąc się pod maską, aby wrócić do malutkiego mieszkania, w którym przez cienkie jak papier ściany słyszę sąsiadkę krzyczącą na dziecko. Zatem w tej chwili nie czuję miłości i piękna Paryża" – ironizuje dziennikarka.
Francuzka śmieje się z serialu Netflixa
Kobietę ubawiło też zakończenie 1. odcinka (uwaga, spoiler!), gdy sfrustrowana Emily chce się rozluźnić za pomocą wibratora, a kończy na tym, że wysadza korki w całej dzielnicy. Marie przekonuje, że nic takiego nie wydarzyłoby się w rzeczywistości. "Nasz system zasilania jest przystosowany do obsługi wszelkiego rodzaju urządzeń" – ocenia złośliwie pomysł scenarzystów.
To, co jeszcze wyprowadziło z równowagi dziennikarkę, to przedstawienie Francuzów jako leni, którym nie chce zaczynać się pracy o czasie. Emily przychodzi do biura o 8:30, ale dopiero dwie godziny później zjawia się ktoś jeszcze i dziwi się dziewczynie, że jest punktualna. Marie Telling "To może być szokiem, ale tak naprawdę pracujemy i oczekuje się, że zaczniemy punktualnie" – podkreśla.
W swoim tekście wyśmiewa jeszcze nazywanie Emily "wieśniaczką" przez kolegów z biura, bo to zwyczajnie niegrzeczne, podobnie jak przekonywanie, że każdy Francuz jest gburem i nienawidzi Amerykanów. Marie bawi też noszenie przez bohaterkę beretów, których "prawdziwa Francuzka nie zakłada".
Wisienką na torcie jest natomiast przekonywanie widzów, że każda dziewczyna, która przenosi się do Paryża, automatycznie zbiera tysiące lajków za głupie selfie czy myślenie, że Francuzi zdradzają partnerów i to jeszcze za ich aprobatą.