Erotyzujący Janusz L. Wiśniewski
Janusz L. Wiśniewski opowiada o tym, czym jest dla niego kobiecość i co to znaczy być mężczyzną. Zdradza również, jak radzi sobie z fenomenem popularności "Samotności w sieci".
07.09.2006 | aktual.: 27.06.2010 01:19
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Janusz L. Wiśniewski opowiada o tym, czym jest dla niego kobiecość i co to znaczy być mężczyzną. Zdradza również, jak radzi sobie z fenomenem popularności "Samotności w sieci".
W moich pierwszych wyobrażeniach kobiecość - wtedy oczywiście nie identyfikowałem tego z tym słowem - kojarzyła mi się z długimi rzęsami, nieśmiałością, rumieńcem na twarzy i kolorowym piórnikiem w tornistrze. A także z płaczem.
Zawsze zdumiewała mnie i imponowała mi w pewnym sensie odwaga dziewcząt - koleżanek z klasy - w okazywaniu swoich uczuć. Wydawało mi się to już wtedy fascynujące: ta odwaga w okazywaniu emocji. To jest przecież bardzo kobiece, prawda? Tylko kobieta wierzy, że 2 i 2 zmieni się w 5, jeśli będzie wystarczająco długo płakać.
Moje pierwsze wyobrażenie o erotyce zaniepokoiło mnie. Ukradkiem spoglądałem na rosnące, chyba w ósmej klasie, piersi koleżanek i im bardziej te piersi rosły, tym bardziej wydawało mi się, że stają się dla mnie niedostępne. Wtedy nie było MTV i reklam bielizny na ulicach, a cielesność kojarzona z erotyką były ograniczone do "wyuzdanych" i mrocznych filmów Bergmana od "18 lat". Erotyka była dla mnie czymś, co bardziej kojarzy mi się z wierszami niż ze stanikiem. I tak było długo.
W wieku 15 lat zacząłem naukę w "męskiej" szkole, w Technikum Rybołówstwa Morskiego w Kołobrzegu. Nie było tam żadnych dziewcząt. Ich nieobecność spowodowała, nie tylko we mnie, że idealizowaliśmy kobiety.
Miałem 17 lat, gdy wydawało mi się, że dotknąłem pierwszy raz ustami piersi kobiety. Miała na sobie wtedy gruby wełniany granatowy sweter ubrany na białą plisowaną bluzkę i stanik. Jej sweter pachniał proszkiem IXI i od jej skóry dzieliły moje wargi trzy warstwy tekstylii. Ale dla mnie było to ogromne przeżycie. Pisała do mnie potem piękne listy z jej imieniem wypisanym na odbiciu szminki z jej ust. W Post Scriptum były zawsze wiersze Jasnorzewskiej. Niektóre umiem na pamięć do dzisiaj (ale nie dla niej ich się nauczyłem).
Zostawiła mnie po kilku miesiącach dla innego. Najbardziej żałuję, że w rozpaczy spaliłem te listy. Od tego czasu lubię, gdy kobieta ma na sobie gruby sweter. To też jest już jakaś lekcja (uśmiech).
Być mężczyzną
Pierwszy raz mężczyzną poczułem się 28 czerwca 1983 roku. I to było bardzo zmysłowe. Tego dnia urodziła się moja córka Joanna. I nie ma w tym żadnej przesady ani kokieterii. Męskość ma dla mnie bardzo mało wspólnego z pożądaniem i całym związanym z tym scenariuszem. W mitologii greckiej wyznacznikiem męskości jest ojcostwo. W kulturach prymitywnych obchodzony uroczyście tzw. akt inicjacji to najczęściej akt uznania zdolności do ojcostwa, a nie do spółkowania. Napływanie i zatrzymywania krwi w ciele jamistym prącia (erekcja) jest spowodowane obecnością we krwi prostej substancji chemicznej (znanej pod nazwa GMP) i nie ma nic wspólnego z męskością. Clitoris u kobiet także powiększa się pod wpływem tej substancji. Przyzna Pani, że clitoris ma mało wspólnego z męskością. Męskości nie można z pewnością przekładać na (bio)chemię.
Ten pierwszy raz...
Kult "pierwszego razu" jest przesadzony. O wiele ważniejszy jest ostatni raz. Nie powiem zatem nic o moim pierwszym zbliżeniu. Nie powiedziałem o tym ani mojej żonie, ani księdzu, ani mojemu psychoterapeucie. Nie powiedziałbym też tego... (śmiech)
Rozkosz jest funkcją czasu trwania tęsknoty. Junkie, który po wyjściu z więzienia wstrzykuje sobie pierwszą porcję heroiny, przeżywa absolutną rozkosz utożsamianą - jak pokazują badania amerykańskich socjologów - z orgazmem. Nie znaczy to wcale, że będzie się modlił do swojej strzykawki. A jeśli już, to tylko do czasu następnej przepustki.
Według badań niemieckich socjologów ponad 70% prostytutek przeżywa "rozkosz" przynajmniej raz w ciągu dnia swojej pracy. Rozkosz nie jest dla mnie determinantą fenomenu miłości.
Magiczny dotyk
Najważniejszy jest dotyk. Pragnienie dotyku jest jednym z naczelnych pragnień wszystkich naczelnych. I to od dawna, jak pokazują prace historyków ewolucji. Homo sapiens nie wyróżnia się w tym wypadku niczym szczególnym. Oprócz może tego, że pisze o tym wiersze lub komponuje na cześć dotyku opery. W moich książkach, nie tylko w "Samotności w Sieci", ale także w nie mającymi z Internetem nic wspólnego "Zespołami napięć" oddaleni od siebie bohaterowie najbardziej pragną się dotykać. Lubię dotykać mokre kobiece włosy. To prawda. Wilgotność jest dla mnie erogenna.
Wyobrażam sobie, że mężczyzna spełniony nie ma już żadnych marzeń. To jest dla mnie stan hibernacji. Ja będę miał marzenia na minutę przed śmiercią. I nawet wtedy będę wierzył, że się spełnią.
Fenomen "Samotności w sieci"
Fenomen "Samotności..." wprowadza mnie w nieustanne zdumienie. Nieraz niepokoi, nieraz onieśmiela. Opisałem miłość, która miała "zaprzeć mi dech", a zaparła go wielu ludziom. W większości kobietom. Nawet nie wiem, jak mam się z tego tłumaczyć. Ja przecież nie jestem pisarzem. Ja jestem informatykiem i chemikiem. Jestem przekonany, że nikogo nie rozbudziłem. Najwyżej obudziłem uśpione, ale istniejące.
Erotyka jest jedną z faz miłości od "zawsze". Pisali o tym klasycy greccy i pisał o tym Freud. Bardzo pięknie pisał także o tym w swoich wierszach ksiądz prof. Tischner. Oczywiście, że postrzegam świat "erotycznie". Pomijając całą magię erotyki jako chemik potrafię narysować struktury chemiczne na receptorach komórek odpowiedzialne za ten erotyzujący stan. Ci, którzy go się go wyrzekają albo kłamią, albo mają wadę genetyczną. Bo receptory mają z pewnością. Te receptory mają nawet jednokomórkowe hymeny.
Sztuka uwodzenia
Uwodzenie jest spektaklem. Dla niektórych jest dramatem, dla innych operą pełną didaskalii, dla jeszcze innych krótkim wideoklipem. Tych ostatnich jest teraz w tym zagonionym świecie coraz więcej.
Ostatni i jedyny raz jako aktor brałem udział w "Zemście" Fredry. Grałem wtedy mularza. I to tego, który w tekście Fredry nic nie mówi. Po prostu jest na scenie. To był spektakl reżyserowany przez polonistkę mojej szkoły podstawowej w Toruniu. To było w 60-tych latach minionego stulecia. Nawet w tej drobnej roli wypadłem bardzo słabo. Od wtedy wiem, że aktorem być nie mogę.
Uwiedzenie mnie nie jest trudne. Tak przypuszczam. Ale nikt mnie nie chce uwodzić.