Blisko ludziEwa i Tomasz Cichoccy: "Jesteśmy jak ogień i woda"

Ewa i Tomasz Cichoccy: "Jesteśmy jak ogień i woda"

Ewa i Tomasz Cichoccy: "Jesteśmy jak ogień i woda"
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
26.05.2013 15:18, aktualizacja: 04.06.2013 12:37

Tomasz Cichocki - człowiek, który samotnie opłynął świat dookoła. Mówią o nim, że jest "rekinem w ludzkiej skórze", z wodą czuje się bardziej zespolony niż z lądem. Przez 312 dni walczył z pogodą, żywiołem i własnymi ograniczeniami. Udało się i otrzymał min. najwyższe wyróżnienie przyznawane żeglarzom: Srebrny Sekstant. Ten wyczyn nie byłby jednak możliwy, gdyby nie świadomość, że w domu cierpliwie czeka na niego ukochana kobieta.

Tomasz Cichocki - człowiek, który samotnie opłynął świat dookoła. Mówią o nim, że jest "rekinem w ludzkiej skórze", z wodą czuje się bardziej zespolony niż z lądem. Przez 312 dni walczył z pogodą, żywiołem i własnymi ograniczeniami. Udało się i otrzymał min. najwyższe wyróżnienie przyznawane żeglarzom: Srebrny Sekstant. Ten wyczyn nie byłby jednak możliwy, gdyby nie świadomość, że w domu cierpliwie czeka na niego ukochana kobieta. Ewa Cichocka podchodzi do pasji męża z pełnym zrozumieniem, a nawet podziwem. Czy trudno jest być partnerką ciągle nieobecnego mężczyzny? Co tak naprawdę cementuje związek na lata? Czy po takiej przerwie kocha się mocniej? O tym wszystkim rozmawiamy z Ewą i Tomaszem - niezwykłym małżeństwem.

Jak wygląda przygotowanie do tak trudnej podróży i codzienna rutyna w czasie wyprawy dookoła świata?
Przygotowania do wyprawy trwały 8 lat. Trzeba było zaplanować wyżywienie i wszystkie inne produkty niezbędne do życia na cały rok. Tu nie było miejsca na pomyłkę. Jeżeli o czymś zapomniałem, było to dla mnie niedostępne przez 312 dni. Dlatego budowałem tę listę produktów i wyposażenia bardzo długo. Trudno mówić o rutynie podczas takiego rejsu. Każdego dnia ocean jest inny, każdego dnia nas czymś zaskakuje i pokazuje swoje nieznane oblicze. Dlatego jest taki piękny i pożądany. Tak długi rejs wymaga oczywiście wejścia w tak zwane tryby morskie, czyli zupełnie nowy system snu i czuwania. Śpi się w interwałach 20-minutowych. Potem 40 minut czynności i znowu sen. I tak przez tydzień, miesiąc i rok… Życie na morzu rządzi się innym prawami niż na lądzie.

To musi być trudne, nie widzieć przez ponad 300 dni żony, bliskich i przyjaciół. Co pomagało znieść tęsknotę?

Początkowo mieliśmy systematyczny kontakt telefoniczny. Dzwoniłem do domu codziennie o 20.00 czasu polskiego. Oczywiście uprzedzałem bliskich, że może się tak zdarzyć, że nie zadzwonię, bo akurat będzie bardzo silny sztorm, ale praktycznie taka sytuacja się nie zdarzyła. Dlatego po wywrotce i zerwaniu kontaktu telefonicznego umierałem ze strachu o moich bliskich, bo nie mogłem się z nimi skontaktować i przekazać im informacji, że żyję. Pomagała mi wiara, że moja żona bardzo dokładnie wiedziała, jak ważny jest dla mnie ten rejs i że nie przerwę go za wszelka cenę. I tak też się stało. Przez 312 dni Ewa nie zwątpiła w to, że ze mną jest wszystko w porządku. Ja natomiast, żeby przetrwać musiałem wyobrażać sobie, że ta mała łódka to jest cały mój dom i że tak będzie już do końca życia. To pozwalało mi koncentrować się na codziennych niezbędnych czynnościach i trzymać się „w kupie”.

Czy trudno było namówić żonę, by "wypuściła" Pana na tak długi rejs? Co z kolei Panią przekonało, by zgodzić się na tę wyprawę męża?

T: Z rodziną tak naprawdę było najtrudniej. Musiałem długo przekonywać i używać różnych argumentów. Musiałem godzinami tłumaczyć „ po co”, chociaż sam nie do końca wszystko rozumiałem. Zdaję sobie sprawę, że jest to egoistyczne, niestety.

E: Na początku nie było łatwo. Przez wiele lat byłam tak naprawdę przeciwna temu pomysłowi, nie traktowałam go poważnie. Myślałam, że to tylko mrzonka, kaprys. Kiedy jednak mąż twardo obstawał przy swoim, uzyskał moja zgodę pod warunkiem, że powstanie po tym rejsie książka. Warunek, jak wiemy, został spełniony.

Jak Pani znosiła rozłąkę i co było w tym czasie najtrudniejsze?

Najtrudniejsze były wieczory, kiedy kładłam się spać, zawsze wracała myśl, że Tomek cały czas płynie, dzień i noc, my śpimy, jemy, pracujemy, odpoczywamy, a on cały czas płynie... Zmęczony, niewyspany, głodny, ale cały czas w gotowości do działania i reagowania na wpływ sił natury. Pomagała mi myśl, że Tomek jest świetnym żeglarzem. Wielokrotnie byłam świadkiem trudnych sytuacji na morzu, w których świetnie sobie poradził. Na konferencji w Sopocie powiedział: „mam świetny sprzęt, super łódkę, zawieść mogę tylko ja”. Już wtedy pomyślałam sobie, że Tomek będzie tym elementem rejsu, który na pewno nie zawiedzie. I tak też się stało. W czasie rejsu był Pan sam, ale czy czuł się Pan samotny? A może jest Pan typem samotnika, który lubi ten stan?
Przez 312 dni rejsu ani razu nie poczułem się samotny. To była samotność z wyboru, na własne życzenie. Oczywiście brakowało mi bliskich, ale wiedziałem, że do nich wrócę, że czekają na mnie, że pamiętają. Co do typu, to rzeczywiście jestem samotnikiem, wolę książkę czy film niż spotkania towarzyskie.

W jednym z wywiadów powiedział Pan, że bliscy zgodzili się, bo "wiedzieli, że gdybym nie popłynął, byłbym nieszczęśliwym człowiekiem." Czy to pływanie Pana uszczęśliwia?

Tak, bardzo, jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, nie potrafię bez tego żyć. W tym sensie jestem bardzo blisko natury i ma uzasadnienie stwierdzenie, że jestem rekinem w ludzkiej skórze. Jestem chyba bardziej zespolony z wodą niż z lądem. Moja rodzina widziała, jak bardzo jest to dla mnie ważne. Bez możliwości realizacji mojej pasji byłbym nie do zniesienia dla wszystkich, unieszczęśliwiłbym i bliskich, i siebie.

W jednej z rozmów powiedziała pani o mężu: "On się po to urodził, żeby opłynąć świat dookoła". Wydaje się, że jest Pani pogodzona z pasją męża. Czy były momenty, że doprowadzała ona Panią do "szewskiej pasji"?

Nie, nigdy z tego powodu. Są poważniejsze sytuacje w życiu, które mogą do tego prowadzić, ale nigdy nie prawdziwa pasja. To godne podziwu, kiedy ludzie potrafią oddać się jakiemuś działaniu bez reszty, dla których życie poza wartością ma też jakość i ona jest bardzo istotna.

Czy podziela Pani sposób na życie męża? Lubi Pani żeglować? A może mają Państwo inną wspólną pasję?

Lubię pływać z Tomkiem, bo wtedy czuję się bezpiecznie. Woda nigdy nie była moim żywiołem. To Tomek nauczył mnie pływać wpław, kiedy miałam 20 lat. To dzięki niemu poznałam i polubiłam ten rodzaj rekreacji. Tylko w tych kategoriach postrzegam pływanie: czysto rekreacyjnie, przy małej fali, najchętniej w ciepłym morzu i opalając się na pokładzie, żadnej ekstremy. Wspólne pasje? Jesteśmy jak ogień i woda. Czytamy inne książki, oglądamy inne filmy, oboje lubimy jeździć samochodem, ale każde z nas inaczej. Mamy natomiast podobne temperamenty, więc kłócimy się jak przysłowiowa włoska rodzina.

Co jest najważniejsze w związku, co cementuje małżeństwo na tyle lat mimo tego, że często są Państwo osobno?

Chyba właśnie dlatego tak dobrze się dogadujemy, że często się nie widzimy. Nasz znajomy zapytał mnie po rejsie czy teraz kocha się mocniej. Odpowiedziałam bez namysłu: „tak”. To uczucie ma inną jakość, jest pełniejsze, dojrzalsze, bardziej wyrozumiałe. Rozmawialiśmy o tym po rejsie i oboje przewartościowaliśmy wiele rzeczy, nie skupiamy się teraz na szczegółach, nieistotnych detalach, życie jest zbyt krótkie. Doceniajmy każdą chwilę…

pho/ags, kobieta.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta