Facebook dla karierowiczów. Jest bardzo skuteczny, ale w Polsce wciąż mało popularny
Siedzisz w nielubianej i słabo płatnej pracy. Masz za dużo na głowie, żeby szukać czegoś nowego, aż tu nagle z nieba spadają ci trzy wymarzone oferty. Tak działają portale społecznościowe, których użytkownicy chwalą się nie zdjęciami z wakacji, ale tym, gdzie pracują.
13.08.2018 | aktual.: 13.08.2018 19:43
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Za rozglądanie się za nowym zatrudnieniem zabieramy się wedle określonego schematu. Wchodzimy na stronę z ofertami pracy, zaznaczamy odpowiednią branżę i miasto, a potem na podane adresy mailowe wysyłamy CV i list motywacyjne. Zazwyczaj podrasowane pod wymogi stanowiska, na które aplikujemy. I choć wielu Polaków jeszcze tego nie odczuło, ta metoda powoli lecz nieubłaganie odchodzi do lamusa.
I to na rzecz portalu, który niezorientowanym w temacie na pierwszy rzut oka może przypominać Facebooka. Użytkownicy mają tu swoje zdjęcie i znajomych, a także tablicę, na której wyświetlają się posty.
Tyle że nie są to filmiki z kotami i wakacyjne selfie, ale treści związane z życiem zawodowym. Chodzi o LinkedIna, ale i o jego polski odpowiednik – portal GoldenLine. Z tego pierwszego korzysta już ponad 70 proc. osób zajmujących się profesjonalnie rekrutacją. Odsetek osób, które pracy szukają, a mają tu swój profil, jest znacznie mniejszy. Brak profilu na takim portalu to nic innego, jak pozwalanie, żeby okazje przechodziły nam obok nosa.
Życie jak w Madrycie
Klaudia ma 30 lat, od dwóch lat mieszka i pracuje w Madrycie. Zarabia dobrze, spłaca własne mieszkanie. Dużo jeździ po świecie, ostatni urlop spędziła na Kubie, zwiedziła też Tajlandię i Kanadę. Czasem śmieje się, że ma po prostu niesamowitego farta, bo takich jak ona są tysiące.
Kiedy kończyła studia, nic nie wskazywało na to, że jej życie zawodowe potoczy się tak dobrze. Po filologii hiszpańskiej, jak wiele koleżanek z roku, szukała pracy w szkole. Nigdzie nie było etatów, więc dawała korepetycje. Czasem tłumaczyła jakieś dokumenty, które nie wymagały pieczątki tłumacza przysięgłego. Brała 50 złotych od strony. Niedużo, zwłaszcza, że nie miała doświadczenia i potrafiła spędzić nad jedną stroną i trzy godziny.
Potem dostała pół etatu w dwujęzycznym przedszkolu, ale po roku z macierzyńskiego wróciła dziewczyna, którą zastępowała. Znów nie miała pracy. Zaczęła poważnie zastanawiać się nad powrotem do rodzinnego miasta. Tam przynajmniej mogłaby pracować u ojca. Była na etapie roztrząsania ciągle na nowo „za” i „przeciw”, kiedy koleżanka powiedziała jej, że w jej firmie szukają osoby z hiszpańskim. Dobra umowa, pieniądze przyzwoite, tylko ta praca. Klaudia miała przez 8 godzin dziennie odbierać telefony z reklamacjami od klientów z Hiszpanii i katalogować ich uwagi.
Nie miała za dużego wyboru, więc się zgodziła. Praca nie należała do przyjemnych. Klaudia całe dnie musiała grzecznie znosić wrzaski i frustracje ludzi, którzy nie mieli pojęcia, że rozmawiają z osobą oddaloną od nich o, bagatela, dwa tysiące kilometrów.
Odpowiadało jej za to towarzystwo. Firma zatrudniała wielu obcokrajowców, którzy nie znali polskiego i czuła się trochę, jakby znów była na Erasmusie. Często wychodzili razem na miasto po pracy, wtedy chyba po raz pierwszy usłyszała o LinkedInie. Znajoma Włoszka zaręczona z Polakiem żaliła się, że ciągle ktoś pisze do niej na portalu, zapraszając do wzięcia udziału w rekrutacji, ale większość tych ofert jest w Rzymie albo w Mediolanie.
Przeczytaj także:
Zobacz także
Kiedy LinkedIn ruszał w maju 2003 roku, nikt nie podejrzewał, że zrewolucjonizuje rynek pracy. To był dobry czas dla raczkujących mediów społecznościowych wszelkiego sortu. Potem większość tych start-upów padało jak muchy, ale LinkedIn okazał się strzałem w dziesiątkę. Osiem lat temu miał 135 milionów użytkowników na całym świecie, żeby w 2014 podwoić tę liczbę z nawiązką. Na bliźnizczy GoldenLine zagląda miesięcznie 2 miliony osób, ale to serwis o zasięgu lokalnym.
Choć w polskiej wersji językowej LinkedIn jest dostępny od sześciu lat, są tacy, którzy o nim nie słyszeli. Tymczasem w Stanach doradcy zawodowi sugerują założenie profilu w serwisie uczniom liceów, którym marzą się studia na prestiżowych uczelniach.
Nie jest sekretem, że rekruterzy - i to zarówno ci zajmujący się szukaniem kandydatów na wysokie stanowiska, jak i ci, którzy decydują o przyjęciu na studia, w oparciu o wieloelementową aplikację - sprawdzają co o danej osobie powie im Google.
Dobrze byłoby, żeby oprócz zdjęć z wakacji i wygłupów z imprezy, w wynikach wyszukiwarki pokazała się też bardziej profesjonalne oblicze kandydata. Bo choć fajnie spędzić weekend z amatorką rejsów na dmuchanym flamingu, trudno wyobrazić ją sobie na stanowisku senior business partnera.
Log-in Linked-in
Klaudia zarejestrowała się na portalu bardziej z ciekawości niż z nadzieją na znalezienie pracy marzeń. Dodała do znajomych kilka osób i w zasadzie zapomniała, że ma tam konto. Potem na Facebooku napisała do niej znajomy ze studiów. Chciał zapytać o firmę, w której pracowała a mimochodem dodał, że koniecznie powinna mieć też angielską wersję CV.
Klaudii trochę chciało się śmiać z takiego stalkowania, ale w wolnej chwili uzupełniła życiorys, zaznaczając też obszary, w których ma szerokie kompetencję. Niespodziewanie dla niej samej zaczęła dostawać zaproszenia na rozmowy rekrutacyjne. Niektóre były nieciekawe, inne - nietrafione. Napisała do niej np. firma z branży IT, chyba tylko dlatego, że Klaudia zaznaczyła, że obsługuje Excela i Adobe Illustratora. Mimo wszystko zainteresowanie sprawiło, że zaczęła częściej zaglądać na nowy portal.
Trochę podglądała, czym zajmują się jej dawni znajomi, a przy okazji podpatrywała jak prowadzą swoje profile. Nie pracowała na słuchawce jeszcze nawet okrągły rok, kiedy dostała zaproszenie do wzięcia udziału w pierwszej rekrutacji, która naprawdę ją zainteresowała.
Międzynarodowa firma szukała osoby, która miałaby koordynować pobyty osób przylatujących na spotkania biznesowe do Madrytu. Zaaplikowała na stanowisko i ku swojemu zdziwieniu przeszła pierwszy etap. Na drugi poleciała do Hiszpanii. Po miesiącu dostała odpowiedź pozytywną.
- Nie miałam wtedy chłopaka, kredytu, rodziców widywałam i tak raz na kilka miesięcy. Do tego mieszkałam z dwiema innymi dziewczynami w wynajętym mieszkaniu w wielkiej płycie. Nie zastanawiałam się dwa razy, bo i co było do stracenia? - wspomina 30-latka.
Nowe stanowisko łączyło wszystkie elementy, na których jej zależało - pracę z ludźmi, ale nie takimi, dla których jesteś telefonicznym workiem treningowym, stałe użycie języków obcych, zwłaszcza ukochanego hiszpańskiego. O wysokich zarobkach i cieplejszym klimacie nie wspominając. Po półtora roku awansowała i zaczęło ją być stać na rzeczy, na które nie podejrzewała, że kiedykolwiek będzie mogła sobie pozwolić.
- To, że moja znajoma pokazała mi portal było dla mnie gwiazdką z nieba. Gdybym dalej szukała pracy na zasadzie „ widzę ogłoszenie - mogę wysłać CV” pewnie dalej siedziałabym w Mordorze na słuchawce. Nie chodziło wcale o jakieś moje wybitne zdolności, ale o łut szczęścia połączony z możliwościami, jakie daje ten portal. Owszem, znałam hiszpański, ale w momencie rekrutacji miałam raptem 3 lata doświadczenia zawodowego i to takiego, które nie wymaga jakichś kosmicznych umiejętności - podsumowuje Klaudia. Historii takich, jak jej są tysiące.
Przeczytaj także:
O tym, na co należy zwracać uwagę stawiając pierwsze kroki na portalach takich jak LinkedIn czy GoldenLine, a także dlaczego warto z nich korzystać, opowiada mi Ewa Barańska-Chodkowska, szefowa Headhunters Group, działającej od 17 lat firmy zajmującej się rekrutacją. Już na wstępie przyznaje, że wielu pracodawców prowadzi swoje rekrutacje wyłącznie online, a portale tego typu odgrywają z roku na rok coraz większą rolę.
- Przede wszystkim są doskonałą formą zawodowej autopromocji. Gdy wysyłamy CV w odpowiedzi na konkretne oferty, często nie wiemy do końca z kim korespondujemy, a co za tym idzie nie nabywamy nowych kontaktów zawodowych. Na LinkedInie działają nie tylko pracodawcy, ale i firmy headhunterskie. Nasza firma specjalizuje się w rekrutacjach na stanowiska związane z szeroko pojętym marketingiem i sprzedażą. Gdy natrafia na kandydata, który niekoniecznie pasuje do aktualnie prowadzonego naboru, ale jego profil jest ciekawy, nawiązujemy z nim kontakt. W przyszłości, jeśli będziemy prowadzili rekrutację na stanowisko bardziej pasujące do jego kompetencji, korzystamy z tego kontaktu. Ludzie często zamykają sobie drogę awansu zawodowego, bo nie mają świadomości, że jest on możliwy. Mają pracę, która im odpowiada i dopóki będzie im opowiadała, nie szukają nowej. Dobrze prowadzone profile na LinkedIn czy GoldenLine jasno prezentują profil kandydata i jego specjalizację – objaśnia Ewa Barańska-Chodkowska.
Jeśli chodzi o praktyczną stronę korzystania z portali tego typu, radzi zadbać w pierwszej kolejności o spójność wszystkich informacji zawodowych, które upubliczniamy. Jeśli rekruter czy potencjalny pracodawca zauważy, że daty w naszych Curriculum Vitae się nie pokrywają, albo opisy obowiązków zawodowych są inne, często skreśla takiego kandydata, jako osobę niewiarygodną.
CV interaktywne
LinkedIn ma tę nieprzecenialną przewagę nad klasycznym CV, że jest interaktywny. Jeśli więc bierzemy udział w konferencji, zrealizowaliśmy projekt, z którego jesteśmy zadowoleni lub też ukończyliśmy kurs, nawet nie do końca związany z tym, czym zajmujemy się na co dzień, warto pochwalić się tymi aktywnościami online. Ewa Barańska-Chodkowska doradza też bezwzględnie uzupełnić profil o profesjonalne zdjęcie. Przy czym profesjonalnie nie oznacza bynajmniej "jak do dowodu".
- Najlepiej przejrzeć profile innych ludzi i zwrócić uwagę na to, które zdjęcia najbardziej się nam podobają. Nie trzeba być ekspertem od rekrutacji, żeby dość do wniosku, że najlepiej wypadają osoby uśmiechnięte, ubrane elegancko, ale bez zadęcia, które na fotografii wyglądają swobodnie. Zdjęcie ma nas wyróżnić na tle innych osób. To banalna rada, ale najlepiej po prostu być na nim sobą. Może i LinkedIn to serwis skupiony wokół szukania pracy i życia zawodowego, ale mimo wszystko to także portal społecznościowy. Często tłumaczę klientom, że to jak wyglądamy jest nie mniej ważne niż to, co komunikujemy werbalnie czy za pomocą CV – dodaje właścicielka Headhunters Group.
Na portalach tego typu możemy też łatwo znaleźć osoby z branży, które podziwiamy, ale których nie znamy osobiście. Co ciekawe na LinkedInie zaproszenie do znajomych nieznanej, ale za to związanej podobnym profilem zawodowym osoby nie jest żadnym faux pas, pozwala natomiast budować sieć szerokich kontaktów, które łatwo rozwijać. Jeśli wchodzimy w interakcje online z taką osobą, na konferencji możemy do niej podejść, jak do starego znajomego.
Nie jest jednak do końca tak różowo. Zakładając profil na portalu tego typu, musimy mieć świadomość, że potencjalnie zyskujemy znacznie większą liczbę konkurentów niż w przypadku tradycyjnie ogłaszanych rekrutacji. Przykładowo, jeśli znajdziemy ogłoszenie w gazecie, mamy świadomość, że jej nakład, podobnie jak liczba osób, które je przeczyta jest ograniczona, a co za tym idzie, na starcie mamy pewną przewagę. W tym sensie LinkedIn i Golden Line ułatwiają życie nie tyle pracownikom, co pracodawcom i rekruterom. Do tego są takie branże, które rekrutacje prowadzą raczej tradycyjnymi metodami lub za pośrednictwem innych kanałów. Często też headhunterzy wysyłają zaproszenia do rekrutacji masowo i jeśli sam zainteresowany nie zauważy, że nie pasuje profilem zawodowym do proponowanego środowiska zmarnuje tylko czas i nerwy aplikując.
LinkedIn i Golden Line pełnią funkcję postmodernistycznych wizytówek, które cały czas pracują na swojego właściciela, zamiast strzępić rogi w cudzej kieszeni. Znacznie rozszerzają możliwości sieci kontaktów, które mogą się przydać w najmniej spodziewanym momencie.
Mają jeszcze jedną zaletę – cały czas jesteśmy w trybie poszukiwania pracy i bezwysiłkowo możemy pójść za głównym przykazaniem każdego szanującego się kołcza. Szukamy nowych możliwości, a raczej dajemy szanse nowym możliwościom, żeby znalazły nas same. Tak czy siak - założenie profilu nikomu jeszcze nie zaszkodziło.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl