Rzemieślnicy drugiego rzutu. Kilkanaście lat edukacji wyrzucili w błoto i to nie przez "korpo"
Kończysz studia i dostajesz pracę. Już w okolicach 30. jesteś tak wyeksploatowany intelektualnie, że marzysz, żeby utrzymywać się wyplatając kosze z wikliny. I nie jest to jeszcze nawet wypalenie zawodowe. Millenialsi srogo zawiedli się pracą umysłową.
12.07.2018 | aktual.: 18.07.2018 15:59
Alicja Sajewicz przez lata pracowała w mediach. Radio, telewizja, agencja reklamowa, dom mediowy, potem znowu radio. To nie tak, że nie lubiła tej pracy, wręcz przeciwnie. Czasem tylko miała dziwnie przyjemne sny, w których projektowała torebki.
- W mediach godziny pracy są stałe tylko w teorii. Często przychodzisz na 8 i wychodzisz o 20, a do tego przez cały tydzień jesteś podpięta do strumienia informacji, z którego nie możesz się wyłączyć. Przez lata zupełnie mi to nie przeszkadzało. Perspektywę zmieniło macierzyństwo. Kiedy patrzysz na zegarek i widzisz godzinę 19.00, znaczy to dla ciebie tyle, że zanim przebijesz się przez miasto do domu, twoje dzieci będą już spały. Powadzenie własnej audycji ci tego nie wynagrodzi. Zamiast satysfakcji zaczynasz czuć gulę w gardle, w której jest wszystko – złość, irytacja, wyrzuty sumienia, w końcu smutek i konstatacja, że nie chcesz tak żyć – opowiada Alicja.
Sny o torebkach i eter
Wychowała się w domu, gdzie rzeczy się naprawiało, samodzielnie dekorowało. W liceum i na studiach sama robiła kolczyki i przerabiała ubrania. Z perspektywy czasu widzi, że w dziennikarstwie cały czas brakowało jej właśnie tego namacalnego efektu wysiłku. Słowa leciały w eter i nie zostawał po nich ślad. Skórzane torebki i dodatki z metką Wenska szyje już od ładnych paru lat, ale fakt, że z jej pracy rodzi się konkretna rzecz, nie przestał jej fascynować, a nawet na swój sposób wzruszać.
- W pracy manualnej mamy do czynienia z jednej strony z procesem twórczym, a z drugiej – z pewnym wytworem, lub też – mówiąc górnolotnie – z dziełem. Otrzymujemy namacalny efekt działań, a to bardzo satysfakcjonujący. Praca manualna stymuluje na wielu różnych poziomach – fizycznym, wizualnym, także intelektualnym. Nie bez kozery i w terapii osób dorosłych często stosuje się zajęcia plastyczne rodem z przedszkola – wyjaśnia zamiłowanie do tego typu zajęć Przemysław Staroń, psycholog i kulturoznawca z Uniwersytetu SWPS.
Alicja czasem śmieję się, że skóra do niej mówi. Kiedy ma w dłoniach jej pięknie wygarbowany kawałek i znakomite narzędzia, jest jak w transie, nie czuje oporu materii. Po wyjściu z przydomowej pracowni dziwi się, że przesiedziała w niej tyle godzin. Wyposażyła ją za pieniądze ze sprzedaży samochodu. Zrobiła to tuż po kursie kaletniczym. Od tamtej pory czuje ogromną ulgę. Szyjąc torebki, Alicja nie ma nad głową deadline'ów, nie wstaje o 5.00 rano, nie traci codziennie trzech godzin na dojazd i powrót z pracy i nie sprawdza non stop skrzynki mailowej, choć prowadzenie firmy wymaga od niej więcej odpowiedzialności niż poprzednie stanowiska.
- W pracy intelektualnej masz czasem wrażenie, że wyczerpujesz zasoby psychiczne. Maksymalnie się koncentrujesz, żeby wymyśleć 20 propozycji tematów na kolegium, z których powstanie jeden, albo opracowujesz 30 sloganów reklamowych i wszystkie zostają odrzucone przez klienta. Łatwiej dbać o higienę psychiczną w przypadku pracy manualnej. Dopóki nie zajęłam się rzemiosłem, wiecznie dopasowywałam to, jak chcę żyć do pracy. Teraz jest na odwrót – dopasowuję to czym się zajmuję, do tego, jak żyję – opowiada Alicja.
Zdaniem Przemysława Staronia w pracy intelektualnej łatwo o frustrację przede wszystkim dlatego, że często ramy wykonywanych przez nas zadań nie są wystarczająco jasno dookreślone. Nawet jeśli mamy jakieś procedury, wiemy jaki ma być efekt wysiłku po 8 godzinach pracy, a jaki po miesiącu, to ścieżki dochodzenia do niego, mogą być bardzo różne. Często nie jesteśmy pewni czy "algorytm", który wybraliśmy jest właściwy, męczymy się więc psychicznie i to nawet, jeśli lubimy swoją pracę, a szef i współpracownicy są w porządku.
Nożownik z papierami architekta
Piotr Jędras z wykształcenia jest architektem. W zawodzie przepracował trochę ponad dwa lata. Zmiana, w jego przypadku, to nie była ucieczka, raczej postawienie na rokujące hobby. Niedawno obchodził 30. urodziny, a jego ręcznie robione noże zyskały już sporą renomę i to nie tylko w Polsce. Żeby docenić Kłosy, bo tak nazywa się marka Piotra, nie trzeba być fanatykiem gadżetów kuchennych ani designu. Zachwycają wizualnie, a ponoć i w użyciu. Korzystają z nich znani blogerzy kulinarni, zwycięzcy kulinarnych talent show, warszawscy restauratorzy.
Niektóre etapy pracy w warsztacie wymagają precyzji i koncentracji, ale jeśli daną czynność robi się wielokrotnie, można przejść na pewien stopień automatyzmu i pozwolić głowie odpocząć. To stan przyjemnego wyciszenia, który trudno osiągnąć, kiedy gania się po mieście czy wielopiętrowym biurowcu. Raczej całkiem przyjemna uważność - słynny "mindfullness", na którego kursy zatrudnieni w korporacjach rówieśnicy Piotra, wydają krocie.
- Niektóre prace fizyczne nie różnią się znacząco od uprawiania sportu. Odpowiednio długi wysiłek fizyczny przekłada się zaś na endorfiny. Praca intelektualna wcale nie jest mniej obciążająca dla organizmu. Mózg podczas uczenia się, czy wykonywania kreatywnych zadań jest w stanie spalić tyle kalorii, ile organizm spala przez kilka godzin szybkiego chodu na bieżni. Proszę jednak zauważyć, że jeśli pracujemy intelektualnie, przeważnie się nie ruszamy, a zatem nie musi się to przekładać na wzmożone wydzielanie endorfin – objaśnia Staroń.
Całkowita eliminacja stresu w pracy to mrzonka, ale u Piotra pojawia się on sporadycznie. Bardzo rzadko podczas samych działań w warsztacie, zdarza się raczej w sytuacjach, w których opóźniają się dostawy materiałów albo zaczynają gonić terminy.
Warsztat, mimo że głośny – wycisza. Jest tylko człowiek, materia i dany moment. Zdaniem Piotra można spojrzeć na to doświadczenie jak na formę medytacji.
– Nie będę opowiadał bajek, nie zawsze jest różowo – to jednak też praca z której żyję. Zdarza się, że jest nudno i dzień się dłuży. Na przykład gdy ma się zamówienie na kilkadziesiąt identycznych noży do steków, a potem przez miesiąc robi się codziennie dokładnie to samo. Do tego zakres ruchów, choćby podczas szlifowania, jest mocno ograniczony. Czasem trzeba robić przerwy i przeskakiwać do innych czynności, tak żeby ręce mogły odpocząć. Chociaż z tym jest coraz lepiej, ciało się przyzwyczaja. – opowiada 30-latek.
Ludzie czasem pytali Piotrka, czy nie żal mu czasu i pieniędzy poświęconych na studia. Ale dla niego był to przecież czas, żeby rozejrzeć się, rozwinąć i mieć możliwość bardziej świadomego zdecydowania o tym, co dalej.
- Nowe pokolenie wykształconych rzemieślników wnosi na rynek dużo świeżości, zwłaszcza jeśli chodzi o myślenie o produkcie, wytwórstwie, nowych technologiach. Nie chodzi już wyłącznie o użyteczność i tradycję. Dla osób takich jak ja, rzemiosło to w pełni świadomy wybór i pasja, a nie zbieg okoliczności – opowiada Piotrek.
Jeszcze nie tak dawno temu rzemieślnikiem często zostawało się z przypadku, ot po prostu szkoła ucząca fachu była niedaleko domu. Nie chodzi tu bynajmniej o klasyfikowanie ludzi wedle wykształcenia. Równie przypadkową decyzją bywa wybór studiów. Ktoś idzie na historię, bo w szkole całkiem ją lubił, a poza tym nie do końca wie, na czym miałoby polegać studiowanie takiej socjologii czy antropologii.
Złudna wyższa edukacja
Przemysław Staroń uważa, że powrót do rzemiosła, czy rezygnacja z pracy biurowej na rzecz pracy fizycznej, będzie coraz popularniejszym zjawiskiem. Jego zdaniem trendu nie da się wyjaśnić w oderwaniu od kontekstu historycznego i społecznego. Frustracja pracą intelektualną ma głębszą genezę niż prosta łatka "korporacyjnego stresu".
– W latach 90. skończyła się prawdziwość popularnego w PRL-u przeświadczenia, że "czy się stoi czy się leży, 1000 złotych się należy". Dość szybko zwróciliśmy się w stronę bałwochwalczej wręcz wiary w wyższą edukację, zaś praca fizyczna stała się zajęciem wstydliwym. Najbardziej ucierpiało na tym pokolenie Y, wychowywane w przekonaniu, że wyższa edukacja jest gwarancją sukcesu finansowego i spełnienia zawodowego. Millenialsi poszli na studia i srogo się zawiedli. Okazało się, że skończenie trzech fakultetów i biegła znajomość języków, na dzisiejszym rynku pracy nie jest warta nawet umowy o pracę. Często znacznie lepiej zarabiają osoby wykonujące prace fizyczne i to nawet niekoniecznie te, które wyjechały za granicę. Młodzi wykształceni zaczynają się frustrować i jest to w krajach wysokorozwiniętych zjawisko coraz powszechniejsze – tłumaczy psycholog i kulturoznawca.
Człowiek zniesie każde "jak", jeśli wie jakie jest "po co". Słowem warunki są drugorzędne, o ile wiemy, że efekt pracy będzie satysfakcjonujący. W pracy umysłowej w XXI wieku, na ów efekt mamy bardzo ograniczony wpływ. No chyba, że kogoś kręci pomnażanie zysków olbrzymiej firmy, w której jest łatwozastępowalnym trybikiem.
Pakujemy kilkanaście lat i masę energii w odhaczanie kolejnych etapów edukacji, żeby stwierdzić, że praca wymagająca wyższego wykształcenia w dzisiejszych czasach niejednokrotnie jest bardziej pozbawiona sensu niż niechlubne "machanie łopatą". Ono ma przynajmniej swój początek, koniec i doprecyzowany cel.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl