Blisko ludziGdy dom dziecka przestaje być domem. "Mieszkanie treningowe" jak czyściec życia

Gdy dom dziecka przestaje być domem. "Mieszkanie treningowe" jak czyściec życia

Gdy ich rówieśnicy planują huczne osiemnastki, oni zaczynają pakować walizkę. To czas, gdy muszą opuścić dom dziecka (bo w końcu dzieckiem już nie są) i rozpocząć życie na własną rękę. Bagaż jest ciężki, bo z miejsca pełnego samotności i bólu wchodzą w nowy, nieznany świat. By ułatwić im to zadanie stworzono "mieszkania treningowe", które mają być swoistym czyśćcem pomiędzy domem dziecka a prawdziwą dorosłością. Bez nich najprawdopodobniej staliby się własnymi rodzicami, powielając lub eskalując ich życiowe błędy, bez nich trafiliby na ulicę.

Gdy dom dziecka przestaje być domem. "Mieszkanie treningowe" jak czyściec życia
Źródło zdjęć: © 123RF.COM
Aneta Wawrzyńczak

14.11.2017 | aktual.: 14.11.2017 16:45

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

MACIEK: - Pewnie bym wrócił w rodzinne strony, może skończył jak jedna z moich mordeczek. Najbardziej ogarnięty ziomek z naszej paczki, a teraz śpi pod dworcem.
Maciek swoją młodość (tę bardzo wczesną, nastoletnią, w końcu ma teraz dopiero 22 lata) może podsumować zdaniem: Trochę za mało oleju w głowie, za mało lat, a za dużo alkoholu i wpływu kolegów. Można i opisać ją jeszcze krócej - słowem, które widnieje w jego papierach sądowych i które było kluczem do dwóch młodzieżowych ośrodków wychowawczych: demoralizacja. Złożyły się na to różne czynniki, przede wszystkim wagary. - I to sporo, w pierwszej liceum może z miesiąc pochodziłem do szkoły, później porzuciłem wszystkie plany i aspiracje. Trochę się zaczęło picia, trochę narkotyków… i tak się potoczyło - mówi.

Ojca Maciek nie pamięta, rodzice rozwiedli się, gdy miał 4 lata. Z opowieści dalszej rodziny i sąsiadów wie, że był alkoholikiem, za często w domu nie bywał, a jak już mu się zdarzyło, to "mniejsze i większe kłótnie wszczynał” oraz "rzeczy z domu wynosił”.

Z perspektywy czasu Maciek docenia, że mama musiała sama sobie dawać radę, chociaż ciężko jej było, życia sobie nie ułożyła, za co pretensji do niej nie ma, tylko trochę żalu do losu, bo "jak ktoś ma pełną rodzinę, to pewne wzorce bierze od mamy, a pewne od taty”, on natomiast "ze sfery męskiej wszystkiego sam się musiał nauczyć”.

- Do pewnego momentu mama bardzo dobrze sobie radziła z moim wychowaniem. Później albo trochę odpuściła, albo nie wiedziała, jak pewnym sytuacjom zaradzić - opowiada.

"Pewne sytuacje” to eufemizm wagarów, kłamstw Maćka, że jest w szkole, codziennego wysiadywania na podwórku do 2-3 w nocy, alkoholowych, a później i narkotykowych melanży, przydzielonego przez sąd kuratora, braku promocji do następnej klasy i wyrzucenia ze szkoły, wreszcie - skierowania do Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego celem resocjalizacji.

- Miałem w głębokim poważaniu wszystkie zasady. Jak nie szanuję własnego życia, to trudno, żebym szanował czyjekolwiek zdanie, prośby, pomoc, prawda? - mówi Maciek.

Swój pierwszy pobyt w MOW-ie wspomina bez większych emocji. - Wstaje się o 7, jest śniadanie, później szkoła, która jest na parterze, od 14 do 22 trzeba się czymś zająć. Przez pierwszy miesiąc się obijałem, właściwie sam, miałem tyle szczęścia, że tego samego dnia trafił ze mną inny chłopak, to sobie czasem pogadaliśmy. Bo z resztą to nie było opcji, rozmowa z kostką brukową jest bardziej owocna niż zagadanie do kogoś, kto już tam dłużej siedzi. To jest mega hermetyczne środowisko, gdzie każdy obcy jest traktowany jak intruz.

W międzyczasie Maciek zorientował się, że jedyną konstruktywną rzeczą, którą można robić, to przejść się do biblioteki, wziąć jakąś książkę, siedzieć i czytać. W miarę upływu czasu można też ustawiać się na "solóweczki".

- Jak wychowawcy nie ma w pobliżu, to się idzie na bardach, w sensie do kibla, żeby pokazać, co potrafisz, parę razy można dostać po mordzie, parę razy dać po mordzie. W ośrodku zazwyczaj musisz pokazać, że masz głęboko w d*pie wszystkie prawa tak na 100 procent.

Po dwóch niepowrotach z przepustek (pierwszą z 5 dni Maciek sobie sam wydłużył do ponad 3 tygodni, drugą - z 2 tygodni do 6, a obie skończyły się doprowadzeniem go do ośrodka przez policję), jego mama wystarała się o miejsce dla niego w MOW-ie księży Orionistów w Aninie pod Warszawą.

- Przeżyłem szok, przyjeżdżam tam, a wszyscy mi po kolei mówią: "siema”, współlokator z pokoju od razu zagaduje: "skąd jesteś, co robisz, na ile zostajesz?”. Później się okazało, że tam wszyscy byli tacy wygadani. Zliczyłem plusy i minusy, stwierdziłem, że zostaję.
Wśród plusów nowego ośrodka Maciek wymienia też: dodatkowe kursy, "ukulturalnianie się” (regularne wyjścia do kina i teatru), nadrabianie zaległości, naukę samodzielności ("samemu trzeba było latać na pocztę, do urzędu, jak się popracowało w wakacje, to rozliczać PIT-y”). Wreszcie - szansę na tak zwane usamodzielnienie się, którą dostał, gdy stuknęła mu osiemnastka.

- Rokowałem, walczyłem o siebie. Trudno jest o kogoś walczyć, jeśli ten ktoś sam tego nie chce - mówi Maciek. I podaje przykład kolegi: - Był uzależniony od narkotyków, szlugi w domestosie maczał, wszystko robił, żeby mieć fazę. Dostał ultimatum: wyjście z ośrodka, bo miał już skończone 18 lat albo terapia. Trzymałem za niego kciuki, nie był głupi, fajnie się z nim gadało. Kilka razy wracał i rezygnował. Ostatnia informacja, jaką o nim mam, to że jest bezdomny.

Od kilku miesięcy Maciek mieszka sam, w mieszkaniu treningowym Fundacji Habitat for Humanity Poland. Uczy się w nim samodzielności, choć w porównaniu z innymi chłopakami z ośrodka można powiedzieć, że ją tylko (i aż) szlifuje.

- Ja zanim zacząłem się demoralizować, to miałem swoje obowiązki, sprzątałem, w weekendy gotowałem. Ale w ośrodku byli ludzie, którzy sobie herbaty nie umieli zrobić. Do pewnego momentu się z tego śmiałem, jak można nie umieć włączyć czajnika? A później zacząłem się zastanawiać, przez co oni musieli przejść w życiu, że tego nie wiedzą, nie umieją - wyjaśnia. I dodaje: - Wszystkie ośrodki powinny być takie, żeby uczyć ludzi samodzielnego funkcjonowania na świecie.

AGATA: - Albo bym koczowała po znajomych i działkach, albo wróciłabym do ojca. To nie byłoby dobre rozwiązanie, ale nie miałabym wyjścia.

Agata, lat 18, doświadczenie na tym polu ma nawet większe, bo w sprzątaniu, gotowaniu, praniu i szeroko pojętym ogarnianiu rodziny i domu zaczęła wprawiać się jako 9-latka. Na początku cedzi słowa: "ojciec pił” (pauza), "dużo” (znów pauza), "codziennie” (jak wyżej), "cały czas”. - Kilka miesięcy temu nie wytrzymałam i się wyprowadziłam do mamy - wyjaśnia. Tej samej mamy, która ponad osiem lat wcześniej zostawiła ją i młodsze rodzeństwo. - Odeszła, bo ojciec kazał jej siadać obok niego i pić, stała się takim samym alkoholikiem jak on - mówi. - Jak nas zostawiła, to cały dom spadł na moją głowę. Nie powiem, że to nie było ciężkie, miałam 9 lat. Ale najbardziej boli mnie, że nie pomyślała o najmłodszym bracie, nie miał wtedy nawet 5 lat, pojechał do babci na wieś, przez dwa lata się słowem nie odzywał, taka to była dla niego trauma. Czy pytałam ją, dlaczego nas zostawiła? Oczywiście. Powiedziała, że chciała zostawić nam mieszkanie. Ale co ma jedno do drugiego? Czynszu ojciec nie płacił, jest nakaz eksmisji, więc mieszkania i tak nie ma. A własnych dzieci nie zostawia się na pastwę losu.

U mamy Agata zabawiła raptem kwartał. Wyjaśnia: - Sytuacja się skomplikowała, musiałam się wyprowadzić. Poszłam mieszkać na działki, mama mnie tam wysłała. Bez wody, bez prądu, bez gazu. I z dziurawym dachem. Po jakichś dwóch tygodniach poprosiłam o pomoc znajomych, żebym mogła przenocować dzień czy dwa, bo napadało tak, że miałam na podłodze kilka centymetrów wody.

Znajomi Agatę przygarnęli na dwa tygodnie. W międzyczasie od "cioci Eli” z Towarzystwa Przyjaciół Dzieci, gdzie już jako nastolatka uczęszczała do świetlicy wychowawczej i gdzie robi kurs na manikurzystkę, dowiedziała się o Fundacji po DRUGIE.

- Dwa tygodnie oczekiwałam, okazało się, że jest dla mnie miejsce w mieszkaniu treningowym - wyjaśnia. I przyznaje, że zanim przekroczyła jego próg i rozpakowała manatki, bardzo się bała. Nie samodzielności i gospodarowania, w tym już miała przecież wprawę.

- Nie wiedziałam, na kogo trafię. Ludzi się właśnie bałam, bo wielu mnie skrzywdziło w życiu. Bałam się, że to się znów powtórzy. Przykład? Wielu znajomych się ode mnie odwracało, zmieniali numer telefonu, blokowali mnie na Facebooku. Czemu? Zawsze staram się być w porządku, nigdy niczego nie ukradłam, nigdy nikogo nie uderzyłam. Ale najczęściej działo się tak, gdy się dowiadywali, przez co przeszłam.

Od kilku miesięcy Agata dzieli więc trzypokojowe mieszkanie z czterema dziewczynami.

- Dostaję alimenty od matki, będę starała się też od ojca, plus niecałe 200 złotych z praktyk. Jestem z tego w stanie się sama utrzymać. Koszty mieszkania muszę ponosić, ale nieduże, tyle co opłaty za media. Jedzenie? Jedne sobie gotują, inne nie gotują, lodówka jest w każdym razie zawsze pełna. Zakupy robimy same, przyjeżdżają też raz w tygodniu warzywa i owoce. Zaraz składam papiery o mieszkanie socjalne, chciałabym pójść do liceum zaocznego, no i do pracy - planuje. – Zadawałam i wciąż zadaję sobie pytania, dlaczego ja, dlaczego inni mają normalne rodziny? Nie ma odpowiedzi. Widocznie tak już ma być.

PIOTREK: - Dalej bym nocował w autobusach, po noclegowniach dla bezdomnych…
Piotrek, 21 lat, połowę życia spędził w domu dziecka. - Trafiłem tam, gdy miałem 7 lat. Taty w ogóle nie znałem, nigdy go nie widziałem na oczy. Mama piła, nie pamiętam, żeby pracowała, raczej rzadko. W domu była przemoc fizyczna, dziadek stosował, bo u niego mieszkaliśmy, nieraz była wzywana policja. Pewnie dlatego, gdy trafiłem do domu dziecka, wysłali mnie do szpitala psychiatrycznego, tam oduczyli mnie bycia człowiekiem, który najpierw robi, a później myśli. Bo nieraz byłem agresywny, reagowałem od razu, ciśnienie mi rosło, a później były wyrzuty sumienia.

O Fundacji po DRUGIE dowiedział się od wychowawczyni z domu dziecka.

- Zadzwoniłem, kazali mi przyjść, od razu podpisaliśmy umowę, zapytali, czy nie jestem głodny, dali mi kanapki. Za dwa dni dostałem decyzję: mogę się wprowadzać. Akurat byłem w takiej kryzysowej sytuacji, że nic innego mi nie pozostawało - wyjaśnia. Kryzysowa sytuacja to w jego przypadku "jakieś noclegownie dla bezdomnych, autobusy, takie spanie po różnych miejscach”, jeśli miał pracę, to kryzys był akurat trochę mniejszy, nocowało się wtedy w hotelu pracowniczym.

- Bo gdy skończyłem 18 lat, musiałem opuścić dom dziecka. Akurat mama się pokazała, wzięła mnie do siebie, ale jej tylko o pieniądze chodziło, żeby dostać te, co mi przysługiwały na usamodzielnienie. Ale mnie w ogóle nie akceptowała, zależało jej tylko na tym, żeby się napić, naćpać, jak wracałem z pracy późno do domu, nasłała na mnie policję, że ją nachodzę. Uciekłem stamtąd.

Po dwóch latach tułaczki Piotrek trafił do mieszkania treningowego, gdzie spędził jakiś rok. Obecnie pracuje, uczy się zaocznie, od kilku miesięcy ma mieszkanie socjalne, "ciasne, ale własne”, w tym mieszkaniu jest również kot, bywa też jego dziewczyna. Na zagospodarowanie lokalu dostał 3900 złotych. - Nie do ręki, miałem wybierać sprzęt, a WCPR (Warszawskie Centrum Pomocy Rodzinie) po kontroli płaciło. Kupiłem narożnik, drogi jest taki narożnik, ale bardzo wygodny, a łóżko jest najważniejsze moim zdaniem w domu. Kupiłem też pralkę, lodówkę, odkurzacz, komodę - wylicza.

Poza mieszkaniem i pracą bywa też w fundacji, gdzie jako wolontariusz służy radą i wsparciem obecnym uczestnikom programu mieszkań treningowych, oraz w domu dziecka, gdzie pomaga siostrom (bo to zakonny dom) przy maluchach. - Mam chęć pomocy, bo wiem, jak to jest. Czasami brakuje mi rodziców, żeby móc się przytulić do mamy, żeby od ojca w dupę dostać (śmiech). Gdy spotykam osoby, które mają inną historię, to pytam, jak to jest mieć rodzinę, mamę, tatę w domu. Różne odpowiedzi słyszę, czasami - że lepiej jest nie mieć w ogóle. Ale wiele osób mówi, że dobrze jest mieć. Łza mi się wtedy w oku kręci.

Ze wzruszeniem Piotrek mówi też o fundacji. - Pani Agnieszka bardzo mi pomogła, akceptuję ją praktycznie jako mamę. Bez takich ludzi dzieciaki z domów dziecka i placówek resocjalizacyjnych sobie same nie poradzą, nie ma szans. Ja akurat miałem szczęście.

Cerowanie systemu
Całą trójkę zaliczyć można do "grupy młodych Polaków, dla których osiągnięcie pełnoletniości wiąże się z koniecznością usamodzielnienia”, a jest to moment dramatyczny, ponieważ oznacza wejście w samodzielne życie bez wsparcia własnej rodziny, co sprawia, że "są bardziej narażeni na bezdomność bezrobocie, wejście w konflikt z prawem oraz problemy rozwojowe i zdrowotne” (raport NIK z 22.12.2014 pt. "Pomoc w usamodzielnieniu się pełnoletnich wychowanków pieczy zastępczej”). Teoretycznie "dla nich to państwo musi podjąć wysiłek zapewnienia odpowiedniego wsparcia w wejściu w dorosłe życie”, bo im "zgodnie z prawem (…) przysługuje pomoc na kontynuowanie nauki, usamodzielnienie, zagospodarowanie, a także pomoc w uzyskaniu odpowiednich warunków mieszkaniowych i zatrudnienia”. W praktyce wygląda to jednak tak, że rozwiązania sprowadzają się głównie do doraźnej pomocy finansowej, utrzymywanej na minimalnym poziomie.

Dziurę, której nie wypełnia państwo, cerują organizacje pozarządowe, takie jak Fundacja po DRUGIE i Fundacja Habitat for Humanity Poland. Obie bardzo młodym dorosłym oferują pomoc w postaci mieszkań treningowych: w przypadku Habitat for Humanity Poland są to wyremontowane w ramach programu "Trampolina” (z pomocą wolontariuszy z całego świata, a także samych podopiecznych) lokale na poddaszu kamienicy na warszawskiej Pradze, Fundacja po DRUGIE z kolei wynajmuje trzypokojowe mieszkania na wolnym rynku.

- Sytuacja osób opuszczających tak zwaną pieczę zastępczą jest bardzo trudna. Uzyskują jednorazową pomoc na usamodzielnienie oraz 500 złotych na kontynuowanie edukacji, ale jest to kwota zdecydowanie niewystarczająca dla osoby, która ma się usamodzielnić i nie posiada żadnej bazy w postaci rodziny, na którą mogłaby liczyć, sieci kontaktów społecznych, wreszcie w postaci mieszkania czy dobrego zatrudnienia - mówi dr Barbara Audycka, rzeczniczka Habitat Poland. Bez pomocy z zewnątrz bardzo często wracają do swoich środowisk. Mieszkania jest więc uznawane za pewną kotwicę stabilności. - Opracowaliśmy trening mieszkaniowy dla wszystkich naszych mieszkańców, oparty o pracę grupową i podejmowanie różnych zadań. Zaskakujące było bowiem dla nas to, że ci młodzi ludzie często nie byli w stanie zrobić zakupów czy ugotować podstawowych potraw. To są podstawy, które wynosimy z obserwacji naszych rodziców - a oni tego nie mają - opowiada Audycka.

- Przerabialiśmy w tych mieszkaniach wszystkie możliwe nieszczęścia, jakie tylko można sobie wyobrazić, ale mamy coraz więcej sukcesów, kilku mieszkańców wyprowadziło się do lokali socjalnych, usamodzielniło, podejmują pracę zarobkową, sami utrzymuję mieszkania - opowiada Agnieszka Sikora, prezeska Fundacji po DRUGIE. Czy to się opłaca? Pracownicy fundacji przekonują, że jak najbardziej. - Ratujemy młodego człowieka przed złym życiem, upadkiem, może nawet śmiercią. Społeczeństwu też się to opłaca, jeżeli młodym ludziom stworzymy warunki, dzięki którym będą się mogli rozwijać prawidłowo, pójdą do pracy, założą już trochę inne rodziny niż te, z których wyszli. Może nie będziemy musieli pakować ich do więzień czy zapewniać im przez całe życie zasiłków - podsumowuje.

Imiona bohaterów zostały zmienione

Komentarze (9)