Ginekolog dr Maciej Jędrzejko ratuje kobiety. U wielu odkrywa, że przyczyną problemów jest trauma
19.11.2020 15:51, aktual.: 02.03.2022 11:11
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Ginekolog z kilkunastoletnim doświadczeniem, który patrzy na wyniki badań w zupełnie inny sposób, niż większość jego kolegów po fachu. To on często jako pierwszy odkrywa, że pacjentki są jednocześnie ofiarami gwałtów i przemocy.
"Brzydzi się swojej pochwy. Ma uczucie, że jej ciało śmierdzi, choć nos lekarza nie wskazuje na żadne nieprzyjemne zapachy. (…) Potężne zaburzenia hormonalne, trądzik oporny na leczenie, od lat brak libido, narastająca depresja. Lekarze rozpoznawali u niej u niej zespół policystycznych jajników oraz niespecyficzny przerost kory nadnerczy" - tak opisuje jedną ze swoich pacjentek dr. Maciej Jędrzejko, który jako pierwszy odkrył, że powodem dolegliwości u 27-latki jest trauma. Kobieta była wykorzystywana seksualnie przez księdza.
Klaudia Stabach, WP Kobieta: Jak pan doszedł do tego, że pana pacjentka jest ofiarą? Co zwróciło pana uwagę?
Maciej Jędrzejko, ginekolog, położnik: To nie była moja pierwsza pacjentka z tego typu przeszłością, dlatego mam już wypracowany pewien schemat działania. Dzisiaj często jest już tak, że pacjentki mówią mi o swoich zaburzeniach, a ja zaczynam coś podejrzewać. Zwykle mówię o swoich wstępnych podejrzeniach od razu na pierwszej wizycie, ale szczegółowo omawiam problem po uzyskaniu kompletu badań hormonalnych, kiedy podczas analizy wyników widzę pewne charakterystyczne przesunięcia dla zmian hormonalnych spowodowanych przeżytą traumą psychiczną.
Na podstawie badań ginekologicznych pan już wie, że trauma jest skutkiem przemocy seksualnej?
Nie, o tym mogę dowiedzieć się już tylko od pacjentki. Jednak z hormonów mogę wyczytać, że dana osoba doświadczyła ciężkich przeżyć w przeszłości. Zauważyłem, że jest kilka głównych przyczyn, które prowadzą do charakterystycznego schematu zaburzeń hormonalnych: doświadczenie przemocy - fizycznej, psychicznej, czy seksualnej oraz doświadczenie wychowywania się w trudnych warunkach – DDA (dorosłe dzieci alkoholików) i DDD ( dorosłe dzieci z rodzin dysfunkcyjnych), jak również doświadczenie życia w rozbitej rodzinie (rozwód lub śmierć rodzica w dzieciństwie).
Jaki jest pana kolejny krok, gdy dostrzeże pan te alarmujące zmiany hormonalne?
Zaczynam w delikatny i wyważony sposób wypytywać pacjentkę. Mówię, że układ hormonalny nieprawidłowo u niej pracuje i teraz musimy znaleźć przyczynę. Tłumaczę ogólne zasady neurobiologii -  w mózgu są ośrodki kierujące hormonami, dlatego jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że w jej życiu wydarzyło się coś trudnego do zniesienia czy smutnego, co rzutuje teraz na zdrowie.
Jakie są ich reakcje?
Na początku zazwyczaj jest oburzenie i zapewnianie, że wszystko u nich w porządku, że wychowywały się w dobrych, normalnych domach. Jednak ja widzę spięcie w ich oczach i wyczuwam, że nie powinien odpuszczać. Zaczynam jeszcze spokojniejszym tonem tłumaczyć, że muszę zadać kilka intymnych pytań. Muszę wszystko wiedzieć, żeby w ogóle spróbować pomóc. Podkreślam, że jeśli nie chcą, to nie muszą odpowiadać, ale bez tego będzie trudno zrobić krok do przodu.
Taka zachęta przynosi pozytywny rezultat?
Na pewno sprawia, że pacjentka zaczyna widzieć, że jest ktoś, kto może jej pomóc. Początkowo pytałem wprost np.: "Czy była pani molestowana?", ale pacjentki wtedy się blokowały, dlatego zacząłem zadawać pytania dookoła: "Zaobserwowałem, że gdy są charakterystyczne objawy hormonalne, to mogła zadziać się jedna z wielu sytuacji. Wymienię je wszystkie, a pani niech powie, czy któraś dotyczy właśnie pani".
Gdy tak podsuwam różne warianty i w końcu trafię na ten prawidłowy, to pęka tama. Pacjentce napływają łzy do oczu i zaczyna opowiadać co ją spotkało. Od tego momentu – jeśli tylko pacjentka podejmie współpracę ze mną i z psychologiem – zaczyna spektakularnie zdrowieć.
Proszę podzielić się historią, która najbardziej utkwiła panu w pamięci.
Jest ich mnóstwo, ale chyba najmocniej poruszyła mnie sytuacja, gdy pozornie niewiele zrobiłem. Przyszła do mnie pacjentka z mężem. Mężczyzna ostentacyjnie wszedł do gabinetu, rzucił mi na biurko zwitek gotówki, nie wiem ile dokładnie, ale obstawiam, że 10-12 tysięcy złotych, po czym zażądał: "Ona kur** ma zajść w ciążę!".
Zszokowany kazałem mu zabrać pieniądze i pozwolić mi porozmawiać na osobności z jego żoną. Wtedy okazało się, że cała rodzina ze strony męża wywierała na niej presję. Poniżali ją, śmiejąc się, że nie jest wartościową kobietą, bo nie potrafi zajść w ciążę. Co więcej, teść straszył, że wydziedziczy syna, jeśli nie dostanie wnuka. Jakby tego było mało, ona doświadczała przemocy jeszcze w dzieciństwie.
Jak pan jej pomógł?
Zdążyłem jedynie zacząć sugerować, że powinna rozpocząć psychoterapię, bo najpierw musi spróbować uporządkować sobie to, co ma w głowie. Kobieta zerwała się z krzesła, wykrzyczała mi w twarz, że jestem bezczelny i sam powinienem się leczyć, po czym trzasnęła drzwiami. Jednak dwa lata później znowu do nich zapukała. Tym razem z koszem kwiatów i pozytywnym nastawieniem. Nie poznałem jej. "Chciałam podziękować, bo to pan sprawił, że zdecydowałam się rozpocząć terapię. Wiele zrozumiałam, a przede wszystkim odeszłam od męża". Co więcej, ta kobieta związała się z innym mężczyzną, poczuła się szczęśliwa i urodziła dwójkę dzieci.
Brzmi jak scenariusz filmu.
Byłem świadkiem wielu podobnych historii, dlatego mnie już one nie dziwią. W tym przypadku wystarczyła tylko sugestia, jednak najczęściej muszę włożyć więcej wysiłku. Podjąłem współpracę z pięcioma psychologami. Z każdym z nich spotkałem się i przedstawiłem im swoje ogólne obserwacje. Dzięki temu, gdy wysyłam do nich moje pacjentki, to oni wiedzą już, w jaki sposób zacząć terapię, na co zwracać uwagę. Nie raz zdarzyło mi się później odebrać telefon od zaskoczonego psychologa: "Miałeś rację!".
Jest pan lekarzem z osiemnastoletnim doświadczeniem. Jak często odkrywa pan, że pacjentka potrzebuje przede wszystkim pomocy psychologa a nie pana?
Nie ma tygodnia, żebym nie miał 2-3 pacjentek z zaburzeniami hormonalnymi spowodowanymi traumatycznym przeżyciem.
Nie sądziłam, że problem jest aż tak powszechny.
Myślę, że do każdego ginekologa trafia wiele kobiet z podobnym problemem, ale nie każdy ma czas zagłębić się w psychologiczne uwarunkowania. U mnie skala wynika z tego, że zajmuję się diagnostyką niepłodności, dlatego przychodzą przede wszystkim kobiety, które nie miesiączkują, które nie mogą zajść w ciążę lub które poroniły. W związku z tym są to osoby, które decydują się na wizytę, bo wiedzą, że mają problem. Ponadto mam sporo wizyt z polecenia. Pacjentki zaczęły odsyłać do mnie swoje koleżanki, siostry itp.
Odkrycie przyczyny problemu to jeden z elementów pomocy. Jak często udaje się panu sprawić, że kobieta w końcu zachodzi w upragnioną ciążę?
Do tej pory naszemu zespołowi ginekologiczno-psychoterapeutycznemu udało się doprowadzić do około 70 ciąż pacjentek z bardzo trudnymi przypadkami. Z perspektywy dziesięciu lat to może wydawać się mało, ale muszę podkreślić, że każda z nich miała wcześniej potwierdzony brak możliwości zajścia w ciążę przez innego lekarza.
Dlaczego inni ginekolodzy nie potrafili postawić prawidłowej diagnozy?
Niestety my lekarze w większości przypadków nie znamy się na psychologii. Na studiach jest ona wykładana tylko przez jeden semestr, co uważam za poważny błąd systemowy. Nikt nawet nie pokazuje ginekologom, w jaki sposób powinni zbierać wywiad pod kątem traum, a co dopiero interpretować zaburzenia hormonalne pod tym kątem. Ta wiedza jest jeszcze nadal bardzo nowa, ale coraz więcej lekarzy przekonuje się, że warto podejmować współpracę z psychoterapeutami.
To skąd pan posiada takie umiejętności?
Odkąd pamiętam, fascynowała mnie ludzka psychika, dlatego doszkalałem się na własną rękę. W sumie to o mało nie zostałem psychiatrą, bo pracowałem przez kilka miesięcy na oddziale psychiatrycznym. Teraz też mam kontakt z tą dziedziną, bo prywatnie związałem się z kobietą, która jest z zawodu psychologiem klinicznym i seksuologiem.
Chciałbym, aby w końcu młodzi lekarze bardziej zainteresowali się schorzeniami psychosomatycznymi, bo to będzie przyszłość medycyny. To jest katastrofalny błąd, że medycyna i psychologia są rozwiedzione. Dopóki mózg jest „przyłączony” do całej reszty ciała, to często lepszym lekarstwem będzie psychoterapia, a nie tabletka.