Goździk w ustach
Małe, kremowe naczynie w kuchni przypominało „dawne, dobre czasy”. Od razu było wiadomo, że pochodzi „sprzed wojny”. Przykryte było niewielką pokrywką z okrągłym uszkiem. Królowały na nim delikatne, różowe kwiatki z ciemnymi środkami. Pod nimi zaś widniał dumny, czarny napis: „goździki”
Małe, kremowe naczynie w kuchni przypominało „dawne, dobre czasy”. Od razu było wiadomo, że pochodzi „sprzed wojny”. Wszelkie historyczne zawieruchy przeżyło prawie bez szwanku. Przykryte było niewielką pokrywką z okrągłym uszkiem. Królowały na nim delikatne, różowe kwiatki z ciemnymi środkami. Pod nimi zaś widniał dumny, czarny napis: „goździki”. Jako dziecko za każdym razem dziwiłem się, że w środku nie ma żadnych metalowych „gwoździków”, tylko suche, twarde patyczki. Jedno mnie niezmiennie fascynowało: zapach!
Pomimo, że czasami naczynie stało puste, to jednak intensywny i egzotyczny zapach stale się w nim utrzymywał. Same goździki wydawały mi się nieciekawe i mało użyteczne. W domu używało się ich jedynie do śliwek i gruszek w occie. W zalewie zawsze pływało kilka goździków. Takie marynowane owoce w czasie rozmaitych świąt i rodzinnych imprez podawało się do zimnych mięs lub pasztetów. Dzięki temu mięsiwo nabierało bardzo zdecydowanego smaku.
Potem, w jakiejś starej książce kucharskiej wyczytałem, że z olejku goździkowego i gęstego syropu połączonego ze spirytusem powstaje całkiem niezły likier goździkowy. Dawna polska kuchnia podobno pachniała goździkami i to z dosyć błahego powodu. Olejek goździkowy ma bowiem właściwości antyseptyczne, tak więc w czasach gdy nie znano lodówek, goździki stosowane były powszechnie jako środek konserwujący w marynatach, na przykład do dziczyzny.
Do tej pory wiele korzennych, goździkowych elementów zachowało się kuchni holenderskiej. Ten fakt nie powinien dziwić. To bowiem Holendrzy w czasach swojej kolonialnej świetności zmonopolizowali handel tą przyprawą. Sprowadzali ją przede wszystkim z należących do Indonezji Wysp Korzennych w Archipelagu Malajskim. Holenderski monopol przełamali dopiero Francuzi zakładając w XVIII wieku plantacje na Madagaskarze. Nie obyło się przy tym bez ofiar, bitew, kłamstw, podstępów i wykradania sadzonek. Teraz wokół goździków zrobiło się nieco spokojniej. Uprawia się je bowiem na wielu wyspach Oceanii, na Półwyspie Malajskim, na Sri Lance, na wschodnich wybrzeżach Afryki i w Zanzibarze. Podobno zgodnie z tanzańskim prawem za przemycanie goździków z Zanzibaru i Pemby do dziś grozi kara śmierci, a złote goździki ozdabiają flagę państwową Zanzibaru.
Goździkowe drzewo żyje około 150 lat. Zbiera się z niego delikatne pączki kwiatowe, które po wysuszeniu zamieniają się w znaną nam aromatyczną przyprawę. Zbiór nie należy do zbyt prostych. Pączki zbiera się ręcznie, jeszcze przed rozkwitem, gdy kwiat jest całkiem zamknięty. Po otwarciu płatków ulatnia się bowiem duża część aromatu.
Kuchnia polska wykorzystuje goździki głównie w postaci dodatku do marynat, likierów i wódek. Bez goździków trudno sobie też wyobrazić pierniki, czy na przykład grzane czerwone wino lub piwo. Dodawać je można do kompotów, sosów, marynat grzybowych, a także pieczeni. Wraz z cebulą i listkiem laurowym doskonale nadają się do czerwonej kapusty.
W wielu krajach goździkami nabija się w zimie pomarańcze. Amerykanie wbijają goździki w pieczoną szynkę, zaś Niemcy używają ich jako dodatku do charakterystycznego korzennego chleba. Goździki są bardzo popularne w kuchni śródziemnomorskiej. Z południowej Francji pochodzi min. doskonała potrawka cielęca z marchewką, cebulą, porem, śmietaną, anyżem, kardamonem i goździkami.
Na koniec warto przypomnieć jeszcze jedną użyteczną właściwość poczciwych goździków. Otóż skutecznie odświeżają one oddech. Podobno najlepiej usuwają nieprzyjemny zapach czosnku. Wystarczy rozgryźć trzy goździki i efekt murowany. Warto o tym pamiętać szczególnie, gdy randka wypada nam zaraz po kolacji we włoskiej restauracji.