Henryka Bochniarz dla WP.PL: W ten sposób dzieci nam nie przybędzie
06.10.2014 12:49, aktual.: 28.10.2014 14:21
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Jaka jest sytuacja kobiet na rynku pracy? Co zrobić, żeby zachęcić je do rozwoju zawodowego? Rozmawiamy o tym z Henryką Bochniarz, ekonomistką, byłą minister przemysłu, prezydent Konfederacji Lewiatan, od lat zaangażowaną w działanie Kongresu Kobiet.
Jaka jest sytuacja kobiet na rynku pracy? Co zrobić, żeby zachęcić je do rozwoju zawodowego? Rozmawiamy o tym z Henryką Bochniarz, ekonomistką, byłą minister przemysłu, prezydent Konfederacji Lewiatan, od lat zaangażowaną w działanie Kongresu Kobiet.
Sylwia Laskowska: Czy uważa Pani, że w ostatnich latach sytuacja kobiet w biznesie uległa poprawie?
Henryka Bochniarz: Jeżeli patrzy się na statystyki, to ta poprawa jest minimalna. Wydaje mi się jednak, że jeśli chodzi o samoświadomość, to zdecydowanie idziemy do przodu. W tej kwestii ogromne zasługi należy przypisać Kongresowi Kobiet. Uważam zresztą, że jeżeli nie wprowadzi się takich systemów, jak kwoty czy parytety, to proces wyrównywania szans będzie trwał jeszcze bardzo długo. Należy dostosować się do dyrektywy unijnej, która zakłada, że w 2020 roku 40 procent w radach nadzorczych powinny stanowić kobiety. To zmusza do szukania odpowiednich osób na takie stanowiska. I one się znajdują, to nie tak, że trzeba ich szukać na siłę. Wystarczy po prostu ten proces przyspieszyć i zobaczyć tę wartość, jaką wnosi przewodnictwo kobiet.
Często spotykamy się z niepoważnym podejściem mężczyzn do kobiet na stanowiskach kierowniczych. Mówi się na przykład, że są zbyt emocjonalne.
Tak, te podwójne standardy widzieliśmy przy okazji debaty nad expose Ewy Kopacz. Osobiście znam dużo więcej emocjonalnych mężczyzn niż kobiet, więc to mija się kompletnie z prawdą. Ale niestety mamy w głowie zakodowane takie rzeczy. Ja z jednej strony się nie dziwię, bo skoro mężczyźni przez całe lata dominowali w polityce i w biznesie, to mają swój system zachowań, swoje schematy, swój język, zwyczaje. Bardzo trudno się z tym rozstać. Gdyby było odwrotnie i panował matriarchat w biznesie i polityce, a nagle przyszliby panowie i powiedzieli: „dobra, kobiety, posuńcie się trochę”, pewnie byłoby bardzo podobnie. Opór przed czymś nowym jest zrozumiały, co nie znaczy, że należy go akceptować. Dlatego uważam, że trzeba wprowadzać systemy przyspieszające, np. system kwotowy. W krajach, w których go wprowadzono, nikt nie umarł, biznes się toczy i wszystko działa nawet lepiej.
Wydaje mi się jednak, że biznes powoli upomina się o kobiety. Widoczne jest to szczególnie w branży technicznej czy firmach z sektora IT, które organizują np. warsztaty dla małych dziewczynek z programowania.
Kobiety są lepiej wykształcone od mężczyzn. Dużo częściej korzystają też z różnych form dokształcania się. Dlatego mądrzy szefowie rozumieją, że jeżeli nie sięgną po te zasoby, będą na tym tracić. Dlatego finansują programy, które mają zachęcić dziewczyny do pójścia na kierunki związane z matematyką, fizyką, informatyką itd. Myślę, że na pewno na tym wygrają. Ci, którzy za wszelką cenę trzymają się swoich stołków i posad, będą przegrywać. Od tego nie ma ucieczki. Należy im tylko współczuć, że nie wykorzystują dziś tej szansy i przewagi biznesowej.
Co sądzi Pani o systemie edukacji w Polsce? Czy jest przystosowany do nowych warunków, czy jednak konserwuje zastany ład i przekonanie, że kobiety nadają się do jednych zawodów, a mężczyźni do innych?
Wystarczy zajrzeć do naszych podręczników, żeby zobaczyć, jak jest. Mama gotuje obiad, tata siedzi przy komputerze. Bardzo często się to powtarza. I potem dziwimy się, że już małe dzieci posługują się stereotypami. Dziewczynki w różowym, chłopcy w niebieskim. Dziewczynki bawią się garnkami i wózkami, chłopcy klockami i samochodami. Dzieci obserwują, co dzieje się w domu, jak wyglądają relacje, co robi mama, a co tata. Jeżeli chcemy zmieniać te stereotypy, to trzeba zaczynać już w żłobku. Inaczej znowu będzie to bardzo długa droga. Na szczęście w tym pierwszym elementarzu pisanym na zlecenie Ministerstwa Edukacji bardzo wiele rzeczy zmieniono na lepsze. W związku z tym jest nadzieja, że sprawy pójdą w dobrym kierunku.
A propos żłobków i przedszkoli. Czy zwiększenie funduszy przeznaczonych na ich budowę zachęci Polki do rodzenia dzieci?
Mam do tego ogromny dystans, bo już bardzo dużo takich obietnic słyszeliśmy. Poczekajmy, czy zostanie to zrealizowane. Ale tak, to jedyna droga, żeby coś zmienić. W naszym schematycznym myśleniu o roli kobiety i mężczyzny, kiedy dochodzi do urlopu macierzyńskiego, to wiadomo, że pójdzie kobieta. I stąd postulaty Kongresu Kobiet, żeby wprowadzić przymusowy urlop ojcowski. W Polsce mamy bowiem wybór i wiadomo, co ludzie wybierają. Tymczasem mężczyźni nie wiedzą, ile tracą, kiedy wykluczają się z procesu wychowania. Każdy kraj, który myśli długofalowo, musi zastanowić się, jak to zmienić.
A co myśli Pani o rocznych urlopach macierzyńskich? Poprawią czy pogorszą sytuację kobiet na rynku pracy?
Myślę, że ten urlop powinno się podzielić między mężczyznę i kobietę. Bo właściwie poza tym pierwszym okresem, kiedy dziecko wymaga karmienia piersią, wszystkie inne obowiązki, pieluszki, zupki, itp., mogą wykonywać panowie. Nie jest to coś, co wymaga wyjątkowego przygotowania, a może tylko i wyłącznie dobrze im zrobić, bo szalenie otwiera głowę. Wtedy pracodawcy, którzy nie będą wiedzieli, co się zdarzy w momencie, kiedy para zdecyduje się na dziecko, nie będą myśleć schematami, że przyjmą młodą kobietę, zainwestują w nią i ona nagle odejdzie z pracy. Są zresztą pomysły, żeby urlop macierzyński trwał parę lat. Jeżeli chce się wygonić kobietę z rynku pracy, to jest to fantastyczna metoda. Największy przyrost naturalny mają kraje, w których kobieta czuje się bezpiecznie, bo wie, że po urlopie macierzyńskim będzie mogła wrócić do pracy. Trzeba wymyślić elastyczne metody, np. powoli włączać kobietę do pracy, bo nawet po roku bardzo ciężko na nowo się wdrożyć. Wiem, bo sama przez to przeszłam. Trzeba sprawić,
żeby to był jak najmniej bolesny proces.
Jak to zrobić?
Dzisiaj, przy nowoczesnych technologiach, jest to naprawdę możliwe. Na przykład można przecież wyjść w ciągu dnia na dwie godziny i nakarmić dziecko. Teraz prace, gdzie trzeba siedzieć od 8 do 16 i przykręcać śrubkę, wykonują roboty. Tam, gdzie my jesteśmy potrzebni, ważne jest pozytywne nastawienie do pracy, do klientów. Niepotrzebni są ludzie, którzy po prostu wykonują obowiązki i nic więcej ich nie obchodzi, bo oni nie sprzedadzą usługi. Tylko taki pracownik będzie efektywny, który czuje się bezpieczny, doceniony, ma perspektywy rozwoju. Przymusem nie da się tego zrobić. Rynek pracy bardzo się zmienia i trzeba patrzeć, jakie metody funkcjonują, jakie są skuteczne.
Czy zachęty rządowe są dobrym sposobem na to, żeby firmy funkcjonowały w taki sposób?
Oczywiście, to jest kwestia różnego typu nagród, wyróżnienia pracodawców, którzy zachowują się w sposób cywilizowany. Bo wtedy inni pracodawcy będą tracić pracowników, jeśli ludzie usłyszą, że można inaczej. Warto wprowadzić wszystkie formy zachęty, żeby przy zakładzie opłacało się otworzyć żłobek czy przedszkole. Dlaczego nie dawać pierwszeństwa przy zamówieniach publicznych firmom, które stosują zasadę różnorodności i w których są zatrudniane kobiety? Albo tym, gdzie właśnie rodzi się dużo dzieci? Jeżeli państwo jest tym zainteresowane, naprawdę ma masę instrumentów, które pozwalają na to, żeby takie postawy wspierać. Tylko trzeba się nad tym pochylić i konsekwentnie to stosować. A mówienie o tym, że grozi nam katastrofa demograficzna i apelowanie o patriotyzm? W ten sposób raczej dzieci nam nie przybędzie.
Rozmawiała: Sylwia Laskowska