#herstory. Kochana i nienawidzona: Sara Murphy. Muza Picassa, Hemingwaya i Fitzgeralda
Co łączy powieści największych amerykańskich pisarzy: „Czuła jest noc” Fitzgeralda, „Śniegi Kilimandżaro” Hemingwaya z serią portretów Pabla Picassa? Ich bohaterką jest jedna kobieta – przyjaciółka i muza, Sara Murphy. Obiekt pożądania, podziwu, ale również zawiści.
19.10.2016 | aktual.: 27.10.2016 12:32
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
„Pewnego razu żył sobie książę i księżniczka – napisał o małżeństwie Sary i Geralda Murphy Donald Ogden Stewart. – Oboje bogaci, on przystojny, ona piękna, z trójką złotych dzieciaków. Kochali się, uwielbiali własne towarzystwo i mieli dar czynienia życia niezwykle przyjemnym dla tych, którzy zostali ich przyjaciółmi”.
A przyjaciół było sporo i to nie byle jakich. Znajdowali się wśród nich, oprócz wspomnianego już Picassa, Hemingwaya i Fitzgeralda, Igor Stravinsky, John Dos Passos, Jean Cocteau, Cole Porter i Eduardo Velasquez. Mimo że wielu zaprzyjaźnionych artystów wspierali również finansowo, nie uniknęli krytyki z ich ust. Nie uniknęli także tragedii życiowych, choć zdawało się, że los wyposażył ich we wszystko, o czym przeciętny śmiertelnik może pomarzyć.
Sara Sherman Wiborg przyszła na świat w Cincinnati w rodzinie milionerów. Dzieciństwo spędzała w luksusowej posiadłości z 30 pokojami w East Hampton, na wizytach u arystokratycznych znajomych i podróżach po Europie. „Żyła jak element przyczepiony do bagażu matki” – napisała o niej Amanda Vaill w biografii "Wszyscy byli tacy młodzi". I choć młoda panna Wiborg weszła w swoją rolę z gracją, prawdziwe szczęście znalazła dopiero w przyjaźni z nieco dziwnym i odstającym od osób ze śmietanki towarzyskiej, młodszym o pięć lat, Geraldem Murphym.
Murphy, syn bogatego przedsiębiorcy, źle się czuł na spotkaniach elitarnych klubów, na które ciągnął go ze sobą ojciec, a mimo wybitnej inteligencji trzy razy oblał egzaminy do Yale. Kwestionował konwenanse i szydził ze snobizmu. Tym wszystkim z miejsca zdobył serce ślicznej i równie przewrotnej panny Wiborg.
Żaden z przyszłych teściów nie pochwalał tego związku. Ojciec Sary prawdopodobnie dlatego, że liczył na mariaż córki z jakimś księciem, ojciec Geralda, ponieważ przywykł już do kwestionowania decyzji syna w każdej kwestii.
A jednak para wkrótce wzięła ślub i rozpoczęła wspólne, bardzo udane życie. Szybko dorobili się również trójki dzieci: córeczki i dwóch synów. Gdy w 1921 roku przeprowadzili się z Nowego Jorku do Paryża, wydawało się, że nie ma na świecie szczęśliwszej rodziny.
- Paryska bohema od razu ich pokochała. Byli stylowi, gościnni i bardzo hojni – mówi Amanda Vaill. - Joyce, Miro, Picasso, Man Ray, Stravinsky, Hemingway, Beckett, Brancusi, Leger, Balanchine, Fitzgerald, Isadora Duncan, w Paryżu byli wszyscy.
Gerald Murphy, choć zawsze skromnie wypowiadał się o własnym talencie, był zafascynowany Picassem. Podczas oglądania jednej z jego wystaw powiedział Sarze: „Jeśli to jest malarstwo, to właśnie tak chcę malować”.
Młodzi Amerykanie wkrótce przenieślisię na riwierę francuską, gdzie rozpoczęła się ich wieloletnia przygoda z największymi artystami tego okresu.
- Któregoś dnia poszli na plażę, a tam po prostu siedział Pablo Picasso ze swoją młodziutką żoną, baletnicą, Olgą – mówi Laura Sara Donnelly, wnuczka Murphych.- Zaprosili ich do siebie.
W słynnej Villa America, którą kupili państwo Murphy bywali wszyscy.
- Codziennie chodzili na plażę, urządzali pikniki, zapraszali przyjaciół, świetnie się bawili – opowiada Donnelly.
Pisarka Liza Klaussmann ma nieco inne spojrzenie na wystawne życie bohemy: "Nie pracowali. Całymi dniami przesiadywali na plaży, bawili się, kłócili, malowali i upijali. Czasem myślę, że uważali się za zbyt cennych. Takie zachowanie było nieprzyzwoite".
Zdjęcia z tego okresu kipią ekstrawagancją i hedonizmem: Picasso w kapeluszu z Olgą w baletowej pozie na plaży, Sara z Geraldem tańczący na piasku, Sara na kocu w długim sznurze pereł, spoglądająca zalotnie w obiektyw. „Jej strój kąpielowy odsłaniał ramiona, a jej plecy, rumiane, pomarańczowo-brązowe, udekorowane sznurem kremowych pereł, lśniły w słońcu” – napisał później o swojej muzie Scott F. Fitzgerald i uwiecznił w postaci Nicole Diver. Równie zafascynowany Sarą był Pablo Picasso.
- Była ciepła, opiekuńcza, ale również bardzo bezpośrednia, przez co wydawała mu się bardzo seksowna – mówi wnuczka Sary. – Powtarzał, że nigdy nie spotkał kogoś takiego, jak ona.
W sumie Picasso namalował jej pięć portretów, a ich znajomość stała się bardzo zażyła.
- Czy mieli romans? – zastanawia się Donnelly. – Tego już chyba nigdy się nie dowiemy.
Nawet jeśli tak, prawdopodobnie nie zrobiłoby na Geraldzie wielkiego wrażenia. Nie tylko ze względu na fakt, że sam podziwiał malarza. Wielu biografów uważa, że był homoseksualistą, co stanowiło dla niego źródło cierpienia. Nie ulega jednak wątpliwości, że to żona była najważniejszą osobą w jego życiu i nigdy nie planował jej opuścić.
Mimo fascynacji małżeństwem Murphych i pomocy finansowej, jaką od nich otrzymał, Fitzgerald okazał się mało lojalnym przyjacielem. Nie krył swojej zazdrości o ich powodzenie życiowe, a Geralda niesłusznie nazywał dyletantem w dziedzinie sztuki.
W sielankowe życie Murphych rzeczywistość, która nie zważa ani na bogactwo, ani urodę, ani pochodzenie czy talenty, wkroczyła w 1929, gdy u najmłodszego syna, Patricka stwierdzono gruźlicę. Sara zarzuciła organizowanie przyjęć na plaży, a Gerald odłożył swoje pędzle i inklinacje malarskie. Opuścili również Francję i oboje poświęcili się choremu dziecku. W 1935 jak grom z jasnego nieba spadł na nich kolejny cios: starszy syn, Baoth, zawsze zdrowy i energiczny chłopiec, zmarł na zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych. Rok później, po długiej walce, odszedł 16-letni Patrick. Gerald nie wrócił już do malowania, zajął się rodzinną firmą, Sara zaangażowała się w działania charytatywne na rzecz potrzebujących dzieci. Zmarła w 1975 roku, 11 lat po śmierci męża.
„Dobre życie to najlepsza zemsta” – napisał o nich w artykule dla „The New Yorker” przyjaciel, pisarz i krytyk literacki, Calvin Tomkins. Murphy’emu to zdanie, które było również tytułem, nie przypadło do gustu, bo jak tłumaczył, nigdy nie chciał się na nikim mścić. Inni dawni znajomi w swoich opiniach nie byli tak pochlebni. Hemingway nazwał ich „bogatymi draniami”, choć niejednokrotnie z tego bogactwa korzystał. Dodał także, że „przynosili pecha ludziom, ale jeszcze większego sobie samym, aż w końcu nieszczęście stało się ich losem”. Jak skomentował te słowa Gerald Murphy? W typowy dla siebie sposób, który tak kochała Sara, będący mieszanką ironii, sympatii i pobłażliwości: „Co za gorycz i pretensje! Co za moralność! A jednak, jak pięknie ujęte w słowa”.