Blisko ludziHistorie o utracie. Nie ma "sposobu na żałobę", a czas nie zawsze leczy

Historie o utracie. Nie ma "sposobu na żałobę", a czas nie zawsze leczy

Opowiadają, jak to jest rodzić śmierć i przeżyć samobójstwo narzeczonego. Jak bliskich odebrał im idiotyczny przypadek, choroba, rozpędzony TIR. Historie niespodziewanych utrat najbliższych są różne, ale zawsze brzmią jak ziszczające się koszmary. "Pomagają też słuchaczom" – przekonuje psychoterapeutka.

Historie o utracie. Nie ma "sposobu na żałobę", a czas nie zawsze leczy
Źródło zdjęć: © 123RF
Helena Łygas

30.10.2018 | aktual.: 31.10.2018 10:49

My, którzy nie doświadczamy żałoby, wolimy nie słuchać o tym, co czują opłakujący. A jeśli już mamy słuchać, to najlepiej, żeby było jak w amerykańskim filmie.

Żeby na miejscu zmarłego pojawił się ktoś, z kim można by "długo i szczęśliwie". I żeby bohaterka na hasło "jesteś młoda, urodzisz następne" zamiast rozpaść się na milion kawałków, rozpromieniała się.

Powód, dla którego przeraża nas cudza żałoba, jest prosty. Gdzieś z tyłu głowy tli się świadomość, że żałoba nie ominie i nas. Być może nie umrze nasz partner ani dziecko. Być może nie doczekamy śmierci własnych rodziców. Jednak szanse, że nie zetkniemy się z nieodwracalnym "nie ma" kogoś bliskiego, są nikłe.

Podobnie jak szanse, że zaplanujemy sobie żałobę, wpisując w kalendarz "od – do". Że poboli i po upływie wyznaczonego terminu – przestanie. I choć ludzi, którzy nie są akurat w żałobie, konstatacja, że czas nie leczy, tylko przyzwyczaja do bólu, przeraża, wielu osobom są one potrzebne.

Rzeczywistość nieekranowa

- Czas nie leczy ran, tylko przyzwyczaja do tego bólu. Mówią, że jeśli chce się być szczęśliwym, nie należy oglądać się za siebie... To wszystko brzmi naprawdę dobrze, ale kiedy stykamy się z tym w rzeczywistości, nagle zdajemy sobie sprawę z tego, że teoria nie zawsze idzie w parze z praktyką – pisze 30-latka, której mąż popełnił samobójstwo, zostawiając ją z 3-letnim synem.

W latach 60. amerykańscy profesorzy psychiatrii — Holmes i Rahe – rozwinęli teorię stresu, wprowadzając pojęcie stresora, czyli bodźca wywołującego stres. Następnie przeprowadzili badanie, mające wyodrębnić najsilniejsze z nich. We wszystkich jego uczestnikach, niezależnie od cech osobowościowych i temperamentu, największą grozę budziło jedno. Śmierć współmałżonka. Zabrakło kategorii takich jak "śmierć dziecka" czy "rodzica", bo z pewnością walczyłyby o podium z tą pierwszą. Nie ma w życiu człowieka bardziej bolesnych sytuacji.

Anna Bajkowska, psycholożka i psychoterapeutka z Fundacji Nagle Sami, która zajmuje się pomocą osobom w żałobie, mówi, że nie raz była pytana przez pacjentów, gdzie można usłyszeć albo przeczytać historie osób w podobnej sytuacji.

Z drugiej strony do Fundacji przychodziły listy i maile, ludzi, którzy na różnym etapie żałoby mieli potrzebę spisania tego, co przeżywają. Pisali i członkowie grup wsparcia i osoby, które po prostu znalazły adres Nagle Sami w sieci. Tak na stronie powstała zakładka z historiami.

W niektórych widać rozpacz piszących, w innych wprost przeciwnie — przekonanie, że "jakoś się ułoży". Pojawiają się intelektualne wywody, deklaracje wiary, historie opisane z prostotą, których autorzy nie szukają sensu. I o to chodzi. Złote rady w stylu "nie płacz", "znajdź sobie kogoś", "wszystko się ułoży" potrafią zaboleć, ale nie pomóc. Co innego historie innych osób w podobnej sytuacji.

Mama Franka

- Byliśmy zgodni: chcemy z nim być, chcemy go przytulić, nie chcemy, by umierał sam w inkubatorze z milionem rur w sobie. Chcemy się nim nacieszyć, poznać, zapamiętać. (…) Męża poproszono o podpisanie dokumentu o treści: "Nie wyrażam zgody na reanimację mojego dziecka". Czuł, jakby podpisywał wyrok śmierci. Szybko wrócił do mnie. Syn urodził się żywy, machał nóżkami. Był maleńki. Mierzył dwadzieścia centymetrów i ważył pół kilo. Leżał mi na sercu. Płakaliśmy oboje. Wiedzieliśmy, że czas jest krótki. Położna natychmiast udzieliła mu chrztu z wody. A potem leżał na mnie, przytulony do piersi, oddychał jak rybka z otwartą buzią – pisze kobieta, która nie chce zdradzać imienia.

Klaudia

- Mój chłopak Kamil, który mówił, że mnie kocha i że będzie ze mną do końca życia, nie dotrzymał słowa. Kamil odszedł bez pożegnania ze mną, bez wytłumaczenia. Zostawił mnie samą. Zmarł tragicznie, powiesił się. Po jego śmierci też chciałam odebrać sobie życie, iść do niego. Kamil zostawił mnie, kiedy miałam 18 lat. Myślę o nim ciągle, wszędzie go widzę. Wiem, że on chciałby, żebym była szczęśliwa. Może kiedyś tak będzie. Od tamtego dnia mam wyrzuty sumienia. Codziennie myślę, czy to by się wydarzyło, gdybym wstała tego dnia – pisze Klaudia. Jej historia ma epilog. Po dwóch latach znowu się zakochała. Inaczej niż w Kamilu, o którym będzie myślała chyba już zawsze.

Paweł

- Twierdzą, że powinienem szukać następnej kobiety i że złotym środkiem na smutki jest praca. Wiem, że ich słowa wynikają z ignorancji, a nie braku empatii, ale niewiele to w moim przypadku zmienia. Zdań tych słucha się nielekko. Przekonałem się, że żal i smutek są tak samo nieakceptowalne, jak starość albo bieda. Świat jest rozkrzyczany, ambitny, wesoły i choć to tylko pozory, nie ma już miejsca na sentymenty czy emocje. Moja żona odeszła mając 36 lat. Umarła nie zdążywszy nawet ochłonąć po wiadomości, że jest śmiertelnie chora. To była zdrowo żyjąca dziewczyna, amatorka sportu, dietetyki, pełna wrodzonego optymizmu i wiecznie uśmiechnięta. Zniknęła zaledwie w kilka dni. Od jej śmierci minęło dwa miesiące i nie mogę uwierzyć, że jej już przy mnie nie ma. "Takie jest życie i wszystkich nas spotka ten sam kres", jak powtarzają w kółko moi bliscy. (...) Zdaje sobie sprawę, że przede mną jeszcze wiele emocji, których nigdy nie doświadczyłem, a które przeżyć muszę, by nauczyć się nowej roli. Najbardziej boli mnie samotność. Moja żona była moim najlepszym przyjacielem, powierniczką radości i smutków, których dziś nie dzieli ze mną nikt. Tego wsparcia zazdroszczę przeżywającym równie mocno tę żałobę rodzicom mojej żony. Podzielili swój smutek. Ja jestem sam. Dosłownie i w przenośni. Sam w obcym państwie bez przyjaciół, znajomych, nawet bez psa. Wszystko jest puste i ciche. Nie wiem, czy mam prawo, żeby słuchać weselszej muzyki. Może właśnie nie powinienem zagłuszać ciszy? (…) Chciałbym, by przestało tak boleć. Równocześnie godzę się na ten smutek, bo boję się, że kiedy przeminie, to przeminie też miłość do żony.

Dominika

- Śmierć synka, niczym tsunami zmyła moje kulejące małżeństwo, pseudo przyjaźnie, życie, o którym marzyłam i które z wysiłkiem budowałam. Zmyła też niepotrzebne drobiazgi, które zajmowały uwagę, być może dodała siły, bo wiem, że jakoś przeżyłam najgorsze. Po roku wydaje mi się, jakby to było miesiąc temu. Ból nie minął, nie osłabł, rana się nie zabliźniła, pamięć nie zatarła… Uczę się żyć z moim bólem, przeżywać każdą chwilę z obecnością i świadomością tej straty, jednocześnie czerpiąc z życia jak najwięcej. Muszę być szczęśliwa dla mojej córki Polinki. I wiem, że Leoś też by tego chciał. Tęsknię nieziemsko, czuję żal. I cały czas kocham. Rozwiodłam się, opuściłam dotychczasowe środowisko. Moje życie to taka katastrofa. Piękna katastrofa. No właśnie. Nie zamieniłabym mojego życia na inne. Jestem szczęśliwa i dumna z bycia mamą moich dzieci. Gdybym miała jeszcze raz wybierać, Leoś by się urodził – pisze 40-latka.

Mama Blanki

- Dowiedzieliśmy się na wiosnę przed jej maturą. To zbiło z nóg nie tylko córkę, ale całą rodzinę. Płacz, przerażenie. "Blanka jest chora na białaczkę” – to brzmiało jak wyrok, te słowa nadal we mnie siedzą. Pytania, masa pytań. Burza myśli, emocje na początku złe, a potem dobre. Zaczęła się walka o jej zdrowie, potem życie. Totalna determinacja w szukaniu pomocy wszędzie, gdzie to tylko możliwe. I ta pomoc przyszła. Piękna bezinteresowność, wspaniali ludzie, wsparcie dookoła. Zawsze był ktoś, kto po prostu był. Nie pytał, pogłaskał, przytulił. Blanka zdała maturę, nawet podjęła studia. Zaliczyła I semestr, przymierzała się do II, było z nią dobrze, zapominałyśmy o chorobie. A potem przyszedł dzień, w którym okazało się, że białaczka wróciła z taką siłą, że moja córeczka odeszła w kilka miesięcy.

Kasia

- Rano, gdy wstaję z łóżka, marzę tylko o tym, żeby był już wieczór, żebym wreszcie mogła się położyć, zasnąć i choć przez chwile nie myśleć o tym, jak okrutne jest życie. By nie zastanawiać się ciągle, dlaczego mnie to spotkało, by nie krzyczeć rozpaczliwie "mamo, wróć tutaj na chwilkę, chcę się tylko przytulić i powiedzieć jak bardzo cię kocham". Chcę tylko powiedzieć, że śmierć dotyczy każdego z nas. Ja zawsze myślałam, że jestem "ponad to". Mam dobry dom i świetną rodzinę, więc nic złego mnie nie czeka. A w jednej chwili odebrano mi to, co kochałam najbardziej – pisze 18-latka, której mama poślizgnęła się i przewróciła ze skutkiem śmiertelnym.

Magia opowieści

Pytam Annę Bajkowską, dlaczego dzielenie się takimi historiami, jest tak ważne dla osób w żałobie. Zarówno tych, które je opisują, jak i tych, które je czytają.

- Strata bliskich w znacznym stopniu może zaburzyć nasze poczucie bezpieczeństwa. Osoby w żałobie często zaczynają mieć wrażenie nieadekwatności, bycia "obok" głównego nurtu życia. Widzą, że czas płynie, ale dla nich jak gdyby się zatrzymał. Dni mijają, dookoła wszyscy normalnie żyją, pracują, śmieją się, a oni nie mogą. Te opowieści z jednej strony pokazują im, że inni "mają podobnie". Dla osoby w żałobie nawet pełna bolesnych doświadczeń historia może być w pewien sposób wspierająca. Pokazuje, że nie tylko ona przeżywającymi tak trudne emocje. Inne historie, na innym etapie przeżywanie straty, mogą dawać nadzieję. Ktoś był w podobnej sytuacji, ale przetrwał, nauczył się żyć ze świadomością/doświadczeniem utraty i nie patrzy na życie wyłącznie w ciemnych barwach – tłumaczy psychoterapeutka.

Nie wiesz, co powiedzieć – nie mów

- Jeśli mamy w otoczeniu osobę, która straciła kogoś bliskiego, ważne jest, żeby przy niej być. Nie tylko w pierwszym, burzliwym okresie/najbardziej kryzysowym okresie, ale i potem. Żałoba nie kończy się po miesiącu czy dwóch, często to długotrwały proces. To bycie jest czasem ważniejsze niż słowa. Tym bardziej że naprawdę trudno powiedzieć komuś, kto strasznie cierpi coś, co rzeczywiście miałoby walor pocieszycielski. Nie należy wygłaszać żadnych formułek z rodzaju "inni mają gorzej" czy "ona nie chciałaby, żebyś tak rozpaczał". Mogą budzić poczucie winy lub poczucie bycia niezrozumianym. Także powoływanie się na osobiste doświadczenia, mówienie np. "wiem co czujesz" może nie być dobrym pomysłem. Każdy przeżywa żałobę zupełnie inaczej, a porównywanie zabiera mu do tego przestrzeń. Jeśli nie wiemy, co powiedzieć, powiedzmy prawdę — że nie znajdujemy słów, ale jest nam strasznie przykro i że jesteśmy dla tej osoby, że mamy gotowość, by z nią być - mówi Anna Bajkowska.

*BEZPŁATNY TELEFON WSPARCIA Fundacji NAGLE SAMI: 800 108 108 (czynny w dni powszednie od 14.00 do 20.00) *

Gdzie szukać pomocy?

Jeśli znajdujesz się w trudnej sytuacji i chcesz porozmawiać z psychologiem, dzwoń pod bezpłatny numer 800 70 2222 całodobowego Centrum Wsparcia dla osób w kryzysie. Możesz też napisać maila lub skorzystać z czatu, a listę miejsc, w których możesz szukać pomocy, znajdziesz TUTAJ.

W tekście użyłam fragmentów historii, które można znaleźć na stronie Fundacji.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (82)