GwiazdyHolender robi show!

Holender robi show!

W Polsce zatrzymała go miłość do Kayah. Po rozwodzie
zdecydował się tu zostać jeszcze przynajmniej 20 lat, żeby
wychować syna Rocha.

Holender robi show!
Źródło zdjęć: © Adam Oleksiak/Rochstar

04.06.2007 | aktual.: 21.06.2007 09:58

W Polsce zatrzymała go miłość do Kayah. Po rozwodzie zdecydował się tu zostać jeszcze przynajmniej 20 lat, żeby wychować syna Rocha. Rinke Rooyens, producent i reżyser telewizyjny, marzy o wielkim show, gali zrobionej ze światowym rozmachem. Jest szefem Rochstaru i producentem najpopularniejszych rozrywkowych programów: „Mamy cię” „Kto was tak urządził?” i „Szymon Majewski show”.

Jak trafiłeś do telewizji?

Nie wiem, byłem w niej zawsze. Żartuję, że urodziłem się na planie, bo mój ojciec, Bob Rooyens, był znanym reżyserem w Holandii, a matka – aktorką teatralną. Od dziecka krążyłem między teatrem a telewizją. Rodzice rozeszli się, gdy miałem sześć lat. Nigdy nie umieli się dogadać ze sobą, często więc sypiałem albo w garderobie matki, albo w studiu, gdzie ojciec robił montaż. Nie znałem innego życia. Dość wcześnie zacząłem też grać w teatrze, a jako 13-latek wystąpiłem w dużym spektaklu, przygotowanym na otwarcie olimpiady w Los Angeles.

Porzuciłeś jednak scenę. Nie żałujesz, że nie zagrasz już Hamleta?

Na Hamleta jestem za stary. Ale miewałem takie momenty, kiedy mówiłem sobie: „Może odejście z teatru to był błąd?”. Tam widziałem radość mojej matki. Oczy jej błyszczały, kiedy wychodziłem na scenę. Była ciepłą kobietą, zawsze we mnie wierzyła. Często powtarzała: „Masz szczęście, wszystko ci się uda”. A ojciec przeciwnie: „Oj, Rinke, ty nic nie umiesz!”. Pewnie miał rację, bo nigdy nie byłem orłem w szkole. Mam dysleksję i wadę wzroku, zawsze byłem z lekcjami nieco do tyłu.

Masz żal do ojca?

Myślę, że to błąd, kiedy mówi się komuś: „Jesteś do niczego”. Lepiej powiedzieć: „Pokaż, że coś potrafisz”, bo to daje człowiekowi jakąś energię, pęd. Zawsze bardzo zależało mi na zdobyciu uznania ojca, żeby mógł być ze mnie dumny. Myłem samochody, aby zarobić pieniądze na pociąg do Kolonii, gdzie przez pewien czas pracował dla tamtejszej telewizji. Miałem 16 lat. Pojechałem do niego i zapytałem: „Tato, może potrzebujesz pomocy?”. Chciałem pokazać, że coś potrafię. Robiłem najróżniejsze rzeczy, nosiłem kable, byłem montażystą, asystentem kierownika produkcji.

Potem wybrałeś Cambridge czy Oxford?

Nic z tych rzeczy. Studia to nie dla mnie. Jestem praktykiem, muszę wszystkiego dotknąć, zobaczyć, jak to działa! Mój uniwersytet to telewizja, najbardziej cenię doświadczenie zdobyte w działaniu. Wciąż się czegoś uczę od innych, bo nie można robić dużego show samemu. Potrzebny jest zgrany zespół. * Mówią o tobie Latający Holender. Wpadasz na plan, wszędzie cię pełno, ustawiasz kamery i światła. Zupełnie jak Roman Polański. Nie ufasz ludziom?*

Ufam, ale mam też własne pomysły na robienie telewizji. Kilka lat temu rozmawiałem z operatorem przez tłumacza, bo jeszcze nie znałem polskiego. Pytam go, dlaczego bez przerwy kręci to samo ujęcie. A on na to, że ujęcie jest dobre, skoro od 20 lat kręci je tak samo. Ci, którzy pracują ze mną od wielu lat, znają mnie i moje poglądy na temat telewizji.

A jaka ona, według ciebie, powinna być?

To ma być rozrywka. Nadeszły czasy dla dowcipnych ludzi z talentem, którzy potrafią nas bawić. Świetny w tej roli jest Szymon Majewski. Ludzie ciągle słyszą o wojnach, atakach terrorystycznych, zagrożeniach i zwyczajnie się boją. Kiedy się śmieją, strach znika.

Robisz zwariowany show, w którym prowadzący Szymon Majewski ma kwiatek w butonierce lub zakłada perukę i szpilki, a obok wypchane lwy zieją ogniem. Program wypełniony jest kiczem. Nie boisz się, że ludzie o dobrym smaku przestaną go oglądać?

Nie, bo kicz znów staje się modny. Program gromadzi ponadtrzymilionową widownię. A lwy? Według Olgi Lipińskiej trzeba pokazać na scenie zwierzęta, aby wzruszyć widzów.

W Rozmowach w Tłoku, które uchodzą za najlepszą część programu satyrycznego „Szymon Majewski show”, pozwalasz bez litości parodiować osoby z życia publicznego. Nie ma „zmiłuj się” ani dla Wałęsy, ani dla Leppera. Ktoś się obraził?

Danuta Hojarska skarży nas i TVN do sądu, ale się jej nie boję. Polska jest w UE, gdzie robienie programów satyrycznych, na szczęście, nie zostało zabronione. Jeśli w całej Europie mogą pojawiać się żarty o pani Merkel i nikt z tego powodu nie był sądzony ani nie poszedł siedzieć, to posłanka Hojarska ma nikłe szanse coś wywalczyć. Naszym zamiarem nie było szkodzić komukolwiek, tylko pokazać przez satyrę, że mamy do czynienia z politycznym szambem.

Polska cię rozczarowała?

Absolutnie nie! Jestem tu od ośmiu lat i nie znam innego kraju w Europie, który się tak szybko rozwija, gdzie w tak krótkim czasie powstało tyle nowych inwestycji. To naprawdę idzie bardzo dobrze, tylko Polacy mają chyba wrodzoną skłonność do narzekania.

Jak trafiłeś do Polski?

Samolotem.

A coś bliżej?

Pracowałem dla firmy Endemol, znanej m.in. z produkcji „Big Brothera”. Przyjechałem do Warszawy, aby robić program dla TVN „To było grane”, który prowadziła Kayah. I… zakochałem się w niej. Po dwóch miesiącach zdecydowałem, że tu zostaję. Zostawiłem wszystko w Holandii i ożeniłem się z Kayah.

Nazwałeś swoją firmę Rochstar. Co kryje się pod tą nazwą?

Nasz syn ma na imię Roch. To najjaśniejsza gwiazda w moim życiu. Jedyna, prawdziwa, która zawsze będzie dla mnie świecić. A Kayah?

To już rozdział zamknięty. Nasze ambicje i pasje nie zawsze szły w tym samym kierunku. Oboje jesteśmy ludźmi impulsywnymi, na to nałożyły się różnice kulturowe. Jedna strona musi ustąpić, żeby druga zrobiła karierę. Kiedy Roch się urodził, zajmowałem się jego wychowaniem, przez dwa lata nie pracowałem. Przystojny mężczyzna w roli housewife? Musiała bardzo ucierpieć twoja duma.

Skądże! To był najbogatszy okres w moim życiu. Niewielu mężczyzn dostaje szansę wychowania dzieci. Miałem wyjątkowe szczęście i żonę, która mogła zarobić na nasze utrzymanie. Z Kasią wciąż żyjemy w wielkiej przyjaźni, razem spędzamy święta. Zawsze rano staram się odwieźć Roszka do szkoły.

Gdzie nauczyłeś się języka polskiego?

Nie było czasu, by chodzić do szkoły. Kiedy remontowałem dom, fonetycznie zapisywałem nazwy materiałów, które miałem kupić: farby, gwoździe. Uznałem, że skoro mam w Polsce spędzić 20 lat, to trzeba umieć się porozumieć.

Dlaczego 20 lat?

Bo wtedy Roch będzie już samodzielnym facetem i będzie mógł układać swoje życie beze mnie. Na razie jestem mu potrzebny.

Ludzie mówią, że gdyby prezydent Stanów Zjednoczonych poprosił cię o spotkanie, a w tym samym czasie potrzebowałby cię syn, to bez wahania pobiegłbyś do niego. Uważasz się za idealnego ojca?

Staram się nim być, ale ideałów nie ma. Każdy popełnia błędy. Dla mnie jest najważniejsze, aby pozostać przyjacielem syna. On zawsze może na mnie liczyć, podobnie jak Kasia. Jeśli ma jakieś problemy, wystarczy telefon i jestem.

Czujesz się spełniony?

Myślę, że miałem dużo szczęścia. Nie poszczęściło mi się wprawdzie w miłości, ale mogę realizować swoje pasje. Udało mi się rozwinąć firmę Rochstar, stworzyć wspaniały zespół, z którym odnoszę sukcesy. Może kiedyś pojawi się też inna kobieta w moim życiu.

Wciąż zakochany w Kayah?

Miłość do Kasi, matki Rocha, będzie zawsze. To utrudnia wejście w związek z inną kobietą. Jaka dziewczyna chciałaby mieć faceta, dla którego najważniejszy jest jego syn, potem jego firma, dalej on sam, na końcu była żona?

Jesteś jednym z najlepszych producentów i reżyserów telewizyjnych w Polsce. Czy bycie cudzoziemcem ułatwia robienie kariery?

Mój przypadek jest dość szczególny. Kiedyś wsiadłem do pociągu pt. Polska. Byłem chłopakiem, który wiedział sporo na temat telewizji i który został mężem najlepszej piosenkarki w kraju, dzięki czemu od razu zdobył pozycję.

Czy Warszawa to przystanek w drodze do Hollywood?

Nie zamierzam się stąd ruszać, no, może tylko na Wschód, żeby zrobić coś dla telewizji na Litwie lub Ukrainie. Bardzo podobają mi się oba te kraje. Czasem myślę, że Polska była mi przeznaczona. Jako 13-latek z ciekawością słuchałem w holenderskim radiu audycji „Oko na jutro”, w której dużo mówiło się o Solidarności. To był rok 1982 i 1983, więc kiedy w szkole zadano nam zrobienie gazetki, wybrałem temat „Polska”. Ale bałem się do niej jechać. Jakbym przeczuwał, że to nie będzie krótka wizyta. * Podobno jeśli nie ma cię w studiu, to siedzisz przed telewizorem i oglądasz wszystkie kanały świata. Masz inne pasje poza telewizją?*

Mam różne marzenia. Na przykład, żeby wrócić kiedyś do teatru. Chciałbym zrobić to dla mojej matki, która już nie żyje. Mam nawet pomysł na spektakl, ale nic nie zdradzę. Marzy mi się też przygotowanie wielkiej gali z okazji premiery filmu, czego jeszcze w Polsce nie było. Dywany, limuzyny, dziesiątki fotoreporterów i gwiazdy błyszczące w świetle jupiterów. To musi mieć rozmach, żeby zrobiło wrażenie.

Na dobry show potrzebne są trzy rzeczy. Pieniądze, pieniądze i jeszcze raz pieniądze. Mnóstwo pieniędzy! Masz je na koncie?

To wcale nie musi dużo kosztować. Można odnieść sukces, jak się jest kreatywnym. Liczy się pomysł i każdy najmniejszy detal. Wszystko od A do Z musi być piękne. Kiedy w Polsce słyszę, że nic nie da się zrobić, to czasem krew mnie zalewa. Tu musi powstać show-biznes z prawdziwego zdarzenia, do czego są potrzebni sponsorzy, wielkie firmy, najlepsi aktorzy. Prawdziwe gwiazdy, a nie takie, które po pięć minut grają w każdym teatrze.

Możesz pracować 12 godzin na dobę?

Czasem więcej, moja praca nie kończy się o żadnej porze. Po programie, który kręcimy do północy, nie mogę spać, bo myślę, co dalej.

Kiedyś jednak trzeba podładować baterie.

Właśnie lecę do Tajlandii. To ma być totalne wyciszenie, przez trzy tygodnie joga, medytacje, akupunktura pod dozorem chińskiego lekarza, dieta oparta wyłącznie na płynach w ośrodku na wyspie Koh Samui.

Zamierzasz się głodzić?

Ciężko jest tylko przez pierwsze cztery dni. Po takiej kuracji mam mnóstwo energii. Chciałbym zaprosić na Koh Samui kilka zapracowanych gwiazd i zrobić z tego program telewizyjny. Zgłosili się już pierwsi chętni. Byliby w zamkniętym ośrodku przez 21 dni, podczas których uczyliby się zdrowo żyć.

Czyli „Big Brother”, tylko w zdrowszym wydaniu. Czy ty umiesz żyć bez pracy?

Chyba nie.

Rinke Rooyens nie boi się, że politycy wyśmiani w „Szymon Majewski show” wytoczą mu procesy:
- Polska jest w Unii Europejskiej, a w niej można robić programy satyryczne

Wydanie Internetowe

Źródło artykułu:Magazyn Sukces
Komentarze (0)