Horror zakupowy
Chadzacie na zakupy? Te najgorsze – weekendowe, kiedy centra handlowe pękają w szwach? A zabieracie czasami ze sobą dzieci? To poczytajcie. Popłaczemy razem...
Chadzacie na zakupy? Te najgorsze – weekendowe, kiedy centra handlowe pękają w szwach? A zabieracie czasami ze sobą dzieci? To poczytajcie. Popłaczemy razem... Nie będzie żadnego morału, słów pokrzepienia, rodzicielskich porad, cennych wskazówek. Wypłakać się po prostu muszę w czyjeś wirtualne ramię. Byłam na zakupach z dziećmi i czuję się jak po starciu z Tysonem. Kto mnie rozumie, ręka w górę.
Udam teraz, że widzę las rąk, wszystkie drżą jakby na granicy wytrzymałości - nerwowej, rzecz jasna. W przypadku nałogowców błagają o dawkę nikotyny, bo ten jeden dymek pod sklepem ukoi na moment emocje na granicy eksplozji jądrowej. Tak, zakupy z dziatwą potrafią wystawić na próbę nawet rodziców o usposobieniu godnym Dalajlamy. Nic cię tak nie zmaltretuje psychicznie, jak maluch demolujący sklep z prędkością światła i z lekkością, o którą nie podejrzewałbyś ludzkiej odmiany buldożera. Rozwalanie, zrzucanie i uciekanie przychodzi mu równie łatwo jak oddychanie. Za to u ciebie i bieg, i oddech z każdą minutą tracą na regularności.
A miało być tak pięknie... Tylko krótka wyprawa po buty dla córki/kurtkę dla syna/wpisz sobie w to miejsce, co chcesz i tak tego nie kupisz. A nawet jeśli ci się jakimś cudem to uda, to po takich zakupach będziesz chciała tylko znaleźć sobie w domu jakąś kryjówkę, gdzie skulona w pozycji płodowej zapragniesz zapaść w długi sen.
Moje wyprawy, zarówno do mniejszych sklepów, jak i wielkich centrów wydawania mamony polegają na nerwowym rozglądaniu się czy Młody (lat 2) jest dalej w wózku, czy może już oswobodził się z więzów; czy Młoda (lat 6) jest w zasięgu wzroku, czy może już zdążyła się zgubić; czy oboje psują coś cennego, czy tylko lekko deformują coś, na zakup czego ewentualnie będzie mnie stać. Czasami udaje się uciec niepostrzeżenie z miejsca zbrodni. A czasami... Trafia się na ekspedientkę, która na widok dzieci „na wolności” dostaje od organizmu zastrzyk adrenaliny, którego nie dałby jej skok na bungee.
Pamiętam okrzyk jednej pani, na granicy histerii, kiedy Młody zrzucił z półki samochodzik. Problem polegał na tym, że była to ceramiczna skarbonka, która nie lubi gwałtownych zetknięć z twardą powierzchnią. „A nie mówiłam! NIE MÓWIŁAM!!!” wydarła się na moje potomstwo. Nie wiem, co im mówiła, bo do sklepu dotarłam kilkanaście sekund później. Ale oburzenie na wydzierającą się sprzedawczynie mieszało się z przerażeniem: ile takie cholerstwo może kosztować? I czemu tak drogo?
Zdarzają się oczywiście ekspedientki anioły, które z absolutnie niewymuszonym uśmiechem oświadczają, że nie ma problemu, nic się nie stało, pani się nie przejmuje, ja sobie zaraz z powrotem zawieszę ten czterometrowy plakat reklamujący najnowszą kolekcję, przecież to tylko dziecko, nie chciało. Ale anioły to rzadki gatunek, nie ma sensu liczenie na to, że trafi się na tak niebiańsko usposobioną istotę w każdym sklepie.
A szkoda. Gdyby ktoś puścił w świat listę sklepów z aniołem stróżem wśród zatrudnionych, rodzice waliliby tam jak w dym, nawet jeśli nie mieli by ochoty zakupić tam czegokolwiek. Po prostu wybraliby się dla czystej przyjemności przejścia się między półkami bez oczopląsu.