Ich sklepy są bojkotowane. Pracownicy zabrali głos
Jedną z form sprzeciwu wobec inwazji Rosji na Ukrainę stał się konsumencki bojkot firm, które nie wycofały się z rosyjskiego rynku. Większość Polaków chce, by Rosja jak najdotkliwiej odczuła skutki swojej agresji i przystąpiła do bojkotu. Konsekwencje dotykają również polskich pracowników. W jaki sposób? Postanowiliśmy ich o to zapytać.
Po tym, jak 24 lutego Rosja zaatakowała Ukrainę, wiele firm podjęło decyzję o wycofaniu się z kraju agresora. Niektóre zrobiły to niemal od razu, inne dopiero pod wpływem nacisku społecznego. Jest jeszcze trzecia grupa – to przedsiębiorstwa, które postanowiły kontynuować swoją działalność w Rosji.
Ich szczegółową listę, tzw. listę wstydu, sporządził zespół naukowców z Uniwersytetu Yale. Znalazły się na niej m.in. Auchan i Leroy Merlin, a do 29 marca również Decathlon. Wszystkie należą do grupy Mulliez Family Association.
Gdy okazało się, że firmy te kontynuują swoją działalność w Rosji, w internecie pojawiły się apele o bojkot konsumencki ich sklepów, a przed niektórymi z nich pojawili się protestujący. Profile tych firm w mediach społecznościowych zalała fala niepochlebnych komentarzy.
Kto w Polsce bojkotuje firmy działające w Rosji?
W badaniu dla wyborcza.biz aż 64,5 proc. respondentów zadeklarowało, że bojkotuje znane marki i firmy, które wciąż działają w Rosji. Nie robi tego 17,2 proc. badanych, a 18,3 proc. nie ma zdania na ten temat. Większość Polaków chce, aby Rosję skutki jej inwazji bolały najbardziej, jak to możliwe.
Bojkotują (a przynajmniej o tym mówią) częściej mężczyźni niż kobiety (przewaga 71,2 do 58 proc.). Gdyby opracować portret takiego wkurzonego obywatela, to byłby on w średnim wieku, między 50. a 59. rokiem życia (w tym przedziale 3/4 pytanych mówi o bojkocie) i z miast powyżej 500 tys. mieszkańców (2/3 bojkotujących) - wynika z artykułu.
Zaskoczeniem okazała się postawa ludzi młodych - bojkotować nie chcą głównie osoby w wieku 18-29 lat (27,7 proc.) i z małych miast do 20 tys. mieszkańców (21,3 proc.).
Choć według psychologów decyzja o rezygnacji z zakupów w ulubionym sklepie nie należy do najłatwiejszych, to według analityków PKO BP, największego banku w Polsce, "sieci, które pozostały aktywne w Rosji, mają niższą dynamikę obrotów niż konkurencja". Może to oznaczać, że bojkot ma miejsce nie tyko w internecie, ale przeniósł się do realnego życia. Czy dotknął również pracowników bojkotowanych sklepów?
Czytaj także: Przyjęły do siebie Ukrainki, stworzyły niezwykłe relacje. "To był czas wielkiej serdeczności"
"Po 16 latach miałbym zmienić pracę, którą lubię?"
Marta pracuje w Auchan już 16 lat. Obecnie w dziale zamówień internetowych. To jej druga praca i trochę jakby drugi dom. Jedyny hejt, z jakim się spotkała w związku z bojkotem jej sieci, to obelgi skierowane do pracowników w internecie. Smutno jej się robi, gdy je czyta.
- Jest mi przykro, że firma nie wycofała się z Rosji, ale my, pracownicy, niewiele możemy zrobić. To zarząd we Francji podejmuje decyzje. Mam rodzinę na utrzymaniu i co – po 16 latach miałabym zmienić pracę, którą lubię? Nawet nie wiem, czy potrafiłabym teraz napisać CV - mówi Marta.
Jej rodzina i znajomi rozumieją sytuację i nie widzą problemu, że pracuje w Auchan. Podobnie jak trzy Ukrainki, z którymi jest w zespole. Wielu pracowników stara się pomagać na swój sposób, np. organizując zbiórki.
- Bojkot odczuwam jedynie po dużo mniejszej liczbie zamówień internetowych. Również w sklepie jest mniej klientów. Są momenty, że moja ekipa nie ma co robić i boję się, że skończy się to zwolnieniami – martwi się kobieta.
- Zastanawiam się, czy jak sklepy zaczną zwalniać ludzi, bo nie będzie wystarczająco wysokich obrotów, to ci, którzy teraz nas hejtują, przyjmą do siebie taką panią Kowalską, która straci przez nich pracę? – dodaje.
"Mam kaca moralnego w związku z decyzjami firmy"
Katarzyna do pracy w Auchan przyszła "na chwilę". I tak zleciało już niemal 5 lat. To, co ceni sobie najbardziej, to przyjacielskie relacje w jej zespole wsparcia klienta. Praca jest wymagająca, bo wiadomo, że klienci bywają różni, ale nie narzeka. A przynajmniej nie narzekała do 24 lutego.
- Lubię swoją pracę, ale nie ukrywam, że mam kaca moralnego w związku z decyzjami firmy. Choć zdaję sobie sprawę, że zapadły one we Francji, a nie w Polsce, to jednak trudno mi się z nimi pogodzić. Boli mnie to, co czytam w internecie, a kiedy wychodzę z pracy, boję się, że usłyszę od kogoś coś przykrego. Tak jakbym to ja zadecydowała, że od teraz będę po "złej stronie" - zwierza się Katarzyna.
Zmiana pracy nie wchodzi, póki co, w grę. Kobieta samotnie wychowuje 12-letnią córkę i bywają miesiące, że ledwo wiąże koniec z końcem. Nie wie jednak, jak długo zniesie tę huśtawkę emocjonalną. Stara się zrekompensować decyzję firmy pomocą ludziom z Ukrainy, na tyle, na ile pozwala jej skromny budżet.
- Razem z córką przekazałyśmy uchodźcom kilka worków ubrań i butów. Angażuję się również w zbiórki, jakie prowadzimy na terenie sklepu. Wciąż jednak mam poczucie, że to za mało. Zdarzyło mi się przepłakać z tego powodu niejedną noc – wyznaje ze smutkiem Katarzyna. - Kiedy usłyszałam, że Decathlon się wycofuje z Rosji, wstąpiła we mnie nadzieja. W końcu należymy do tej samej grupy.
Czytaj także: Polki ruszyły na strzelnice i szkolenia wojskowe. "Są zainteresowane wszelkimi formami zabezpieczenia"
"Zacząłem się rozglądać za inną pracą"
Bartosz pracuje na stanowisku kasjera-sprzedawcy w Leroy Merlin od ponad trzech lat. Może nie jest to jego praca marzeń, ale ceni sobie stabilizację i fajną atmosferę. Trudno mu powiedzieć, czy liczba klientów się zmniejszyła przez bojkot. Są takie dni, kiedy jest ich odczuwalnie mniej, ale potem przychodzi sobota i sklep znowu się zapełnia.
- W sklepie tylko raz zdarzył mi się nieprzyjemny incydent. Kobieta podeszła do kasy z pełnym wózkiem, a kiedy wszystko skasowałem, powiedziała, że rezygnuje, bo mamy krew na rękach. Potem w internecie znalazłem kilka nawoływań ludzi do podobnych akcji. Ciekawe, czy ich autorzy zdają sobie sprawę, że to uprzykrza jedynie życie nam, kasjerom i nie wpłynie na decyzje centrali? - opowiada Bartosz.
Mężczyzna jest przeciwnikiem działań wojennych w Rosji. Na początku nie przeszkadzało mu, że Leroy Merlin zdecydował się zostać na tamtejszym rynku, tym bardziej, że polski oddział wstrzymał współpracę z rosyjskimi i białoruskimi dostawcami. Ale coś w nim drgnęło, gdy przeczytał komunikat o tym, że firma planuje dalszą ekspansję w Rosji.
- To już nie mieści mi się w głowie. Rozumiem troskę o rosyjskich pracowników, którzy zostaliby pozbawieni środków do życia, ale scyzoryk mi się otworzył w kieszeni, gdy dowiedziałem się, że Leroy Merlin chce zarabiać na cudzym nieszczęściu. I choć polska filia nie ma wpływu na tę decyzję, to zacząłem się rozglądać za inną praca – zdradza mężczyzna.
Czy bojkot konsumencki ma sens?
Dr Maciej Grodzicki z Uniwersytetu Jagiellońskiego, członek zarządu Polskiej Sieci Ekonomii, uważa, że najskuteczniejszą bronią, która mogłaby powstrzymać Putina, jest ograniczenie importu ropy oraz gazu. Ale, pod kilkoma warunkami, również protest konsumencki może mieć sens.
- Firmy bardziej boją się o swój wizerunek niż o spadek obrotów. Ten drugi jednak paradoksalnie bardziej może uderzyć w pracowników, dlatego mam sugestię dla osób, które planują bojkot konsumencki, by zaczęły współpracować np. ze związkami zawodowymi z tych sieci handlowych. Warto wspólnie poszukać takich form protestu, które bardziej uderzą w wizerunek firmy niż samych pracowników. Szybciej w ten sposób przekonają zarząd do wycofania się z rynku rosyjskiego - wyjaśnia ekspert
- Jeśli firmy wycofują się z rynku rosyjskiego, zwiększając tym samym izolację Rosji, to ważne jest, by ta izolacja była pełna, by nie było w niej dziur – przynajmniej, jeśli chodzi o zachodnie koncerny - dodaje.
Co mogą zrobić pracownicy?
Renata Ropska, ekspertka do spraw wizerunku SWPS, uważa, że wielu negatywnych konsekwencji bojkotu, które dotykają pracowników, można uniknąć odpowiednim zarządzaniem.
- Jeśli firma mierzy się z kryzysem marki, pracownicy mogą odczuwać jego skutki. Ale to od zarządu firmy oraz sposobu zarządzania kryzysem zależy, czy i w jakim zakresie będą je odczuwać. Można tak pokierować działaniami, by pracownicy nie dostali rykoszetem, jak to ma miejsce w przypadku obecnego bojkotu konsumenckiego - tłumaczy ekspertka.
Ropska nie jest zaskoczona tym, że wielu pracowników sieci, które nie wycofały się z Rosji, nie widzi w tym nic złego.
- Z jednej strony, u pracowników bojkotowanych firm na pewno pojawiły się mechanizmy obronne – ludzie wolą myśleć, że oni nie robią nic złego albo że jako jednostka niewiele znaczą. Ale tu prawdopodobnie zadziałał również wewnętrzny PR firmy. Pracownicy musieli dostać jakąś korespondencję, informacje o stanowisku firmy w tej kwestii oraz wytłumaczenie, dlaczego podjęto takie, a nie inne decyzje. I pracownicy w to uwierzyli - wyjaśnia.
Są jednak tacy, którym to przeszkadza i mierzą się z moralnymi dylematami. Dla nich Renata Ropska ma proste rozwiązanie: - Najprostszy pomysł, jaki mi przychodzi do głowy, to napisanie przez pracowników petycji do centrali firmy, że nie zgadzają się z jej polityką i proszą o wycofanie się z Rosji. Myślę, że te firmy na tyle szanują zdanie swoich pracowników, że gdyby choć kilka tysięcy osób podpisało się pod taką petycją, to wezmą to pod uwagę.
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was! Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl.