"Ideologia", która cierpi© Getty Images

"Ideologia", która cierpi

Aleksandra Hangel

Monika ma proste marzenie. Chciałaby stanąć na środku chodnika w Białymstoku i pocałować swoją dziewczynę. – Zrobiłabym to z dumą, że mogę z nią otwarcie być. Nie możemy żyć jak szczury w ukryciu. Chcemy normalnie kochać.

Białystok. 20 lipca 2019 roku. "LGBT na Zachodzie nawołuje do legalizacji pedofilii. Aby gwałcić dzieci, homoseksualiści chcą wprowadzić do szkół edukację seksualną" – słychać z głośnika zamontowanego na dostawczaku.

"Wy-pier - ...ć! Wy-pier - ...ć!" – krzyczy elegancka pani, która "lesby i pedałów" przyszła oglądać z synkiem.

"Wy-pier - ...ć! Wy-pier - ...ć!" – krzyczą kibice Jagiellonii Białystok.

"Wy-pier - ...ć! Wy-pier - ...ć!" – zaczynają krzyczeć gapie.

Od tęczowej manifestacji odgradza ich kordon policji. Lecą kamienie. Nad tłumem zaczyna krążyć helikopter. Synek mężczyzny, który jeszcze przed chwilą krzyczał "Wiel-ka Polska Chrze-ści-jańska", wyje wniebogłosy oślepiony tumanem pyłu.

Tak ludzie witają pierwszy w mieście Marsz Równości.

Z tamtego dnia w pamięci utkwiła mi jednak inna scena. Godzina 18. Już po marszu. Ulicą Legionów idzie nastoletnia dziewczyna. Płacze. Jestem przekonana, że ktoś ją skrzywdził. I wtedy słyszę: "To ze szczęścia. Udało się nam".

Właściwie nie muszę zadawać jej żadnych pytań - wylewa się z niej potok słów. Za chwilę już wiem, że w domu nie akceptowano tego, że jest lesbijką, że na marsz wybrała się z rodzicami przyjaciółki, że to oni, a nie matka i ojciec, wspierają ją i traktują jak córkę.

Widzę, że jest roztrzęsiona. Pytam, czy chciałaby się przytulić. Obejmuje mnie, uspokaja się, dziękuje i odchodzi.

To właśnie obraz tej zapłakanej nastolatki, której już nigdy nie spotkałam, nie daje mi spokoju. Jadę porozmawiać z ludźmi, którzy manifestowali w sprawie swojego prawa do miłości.

Jest 20 lipca 2020 roku. Białystok.

"Miły dzień" po białostocku

Z Moniką spotykam się w parku Branickich, nieopodal Bazyliki Wniebowzięcia NMP. Siedzimy na ławce z naklejką Jagiellonii. Dziewczyna jest zestresowana, nieufna. Nerwowo wyłamuje palce. Ciężko jest jej zacząć mówić.

- Ludzie, którzy nas atakowali, nie powstrzymywali się przed niczym. Rzucali w nas kamieniami, popychali, bili. To jest straszne, jak z premedytacją można krzywdzić innych. Był nawet moment, w którym z balkonów i okien rzucali w nas różnymi rzeczami - zaczyna.

To pierwsze słowa, które szybko z siebie wyrzuca. Jakby chciała mieć je już za sobą.

Wspomina o starszej kobiecie, która nie dała rady przyjść na marsz, ale wywiesiła na balkonie tęczową flagę.

– Zaczęli w jej stronę krzyczeć: “Co za stara lesba", “Znajdźcie ją i zepchnijcie z tego balkonu". Mam nadzieję, że potem nic się tej pani nie stało - martwi się Monika i spuszcza wzrok. - Krzyczeli do nas to swoje "Wy-pier - ...ć! Wy-pier - ...ć!", a my odpowiadaliśmy: "Chodźcie z nami!". A przed marszem naprawdę myśleliśmy, że to będzie miły dzień - wspomina.

Z Katarzyną nawiązałam kontakt poprzez grupę na Facebooku. 27-latka zaprasza mnie do siebie do domu. To wyraz dużego zaufania.

- Cały plac był zalany koszulkami Jagiellonii Białystok i tymi z nadrukiem “zakaz pedałowania". Ledwo udało nam się przejść kordon policji i dołączyć do maszerujących – opisuje Katarzyna.

Ona nigdy nie zapomni dziewczyny, która stała wtedy obok niej.

- Jeszcze nie zdążyliśmy ruszyć, a już lały się na nas pomyje, pluli na nas. Ona podeszła do mnie i zapytała, czy może się do mnie przytulić, bo bardzo się boi. Nie dziwiłam się jej, bo do mnie też nie docierało, co się dzieje - wspomina.

Do tej pory zastanawia się, jak można tak traktować drugiego człowieka: - Ci ludzie mieli wolną sobotę, mogli pójść na spacer z rodziną, bo była piękna pogoda. Mogli zrobić grilla w ogródkach, a woleli spędzić dzień, robiąc krzywdę innym.

Dodaje, że nigdy nie czuła się tak, jak wtedy.

- To było przedziwne przeżycie. Ale wiesz co? Gdy ruszyliśmy, to było wręcz euforyczne. Pomyślałam wtedy: “Hej, idziemy, to się udało". Cieszyłam się, że nie jestem takim człowiekiem, jak oni. Że mogę się przed sobą przyznać, kim jestem, nawet jeśli nie mogę powiedzieć o tym własnej rodzinie - mówi ze smutkiem.

Jak wspomina, podczas marszu starała się nie rozglądać na boki: - Chociaż pamiętam, że jak padało “butelka leci", to każdy był gotowy do uniku - dodaje. - Za tarcze służyły nam transparenty, parasolki, flagi. Rzucano w nas zgniłymi jajkami, butelkami, kamieniami, a w pewnym momencie widziałam nawet lecący nóż. Nadal myślę o tym, w czyje ciało mógł się wbić.

Anna w Białymstoku mieszka od dwóch lat: - Z jednej strony cieszyłam się, że w końcu w mieście odbędzie się marsz, z drugiej naprawdę zastanawiałam się, czy się na niego wybrać. Ale później pomyślałam, że pierwszego, historycznego marszu nie mogę przegapić.

Obawy tłumaczy tym, że wcześniej była już wyzywana i ona, i jej znajomi ze społeczności LGBT.

- Trzymająca się za ręce para dziewczyn lub chłopaków zawsze wywoływała sensację. Niejedna afera na mieście przez to wybuchła - opowiada.

Ale dzień marszu był dla niej czymś niewyobrażalnie gorszym: - Na samym początku dostałam pięścią. Kiedy się ocknęłam, nade mną stał uśmiechnięty mężczyzna w koszulce Jagiellonii. Szybko podbiegł kolega, który poderwał mnie i wepchnął w kordon opancerzonych policjantów. Długo kręciło mi się w głowie i bolała mnie szczęka.

"To widać, kiedy ktoś chce cię zabić"

To, o czym mówią dziewczyny, widziałam na własne oczy. Byłam wtedy pomiędzy marszem a napastnikami. Wtedy nie wiedziałam jednego – najgorsze zaczęło się dopiero po marszu.

- Kiedy skończył się marsz, oni szukali nas jak na polowaniu. Stali z pałami, nożami, z podpalonymi flagami. To było straszne. Policja, gdy tylko dowiedziała się, że to już koniec, przestała reagować – wspomina Monika. - Kilka razy dostałam w żebra z łokcia. Widziałam, jak zaciskali pięści, jak prawie piana z ust im leciała, jak pluli. Uwierz, to widać, kiedy ktoś chce cię zabić.

Monika pamięta, jak przemykała z przyjaciółkami bocznymi uliczkami, a siedzący w restauracjach krzyczeli do nich: "O, to jakaś banda lesb!".

- Rozpłakałam się dopiero w domu. Siostra, która oglądała relację w telewizji, płakała razem ze mną. Szybko zadzwoniłam na wideo do mamy, która mieszka w Niemczech. Gdy mnie zobaczyła, zakryła twarz i też się rozpłakała. Widziałam, jak lustruje mnie, jak patrzy czy jestem cała, czy nie dostrzeże śladów krwi. To cierpienie matki najbardziej mnie bolało – wyznaje dziewczyna.

Koniec marszu był piekłem nie tylko dla Moniki. Swoje przeżyła także Katarzyna.

- To była natychmiastowa demobilizacja. Wszyscy od razu ściągali przypinki, a flagi chowali do toreb. Byliśmy niedaleko placu uniwersyteckiego, gdy usłyszeliśmy, że ktoś krzyknął: "Dawaj, zagonimy ich". Gdzieś zobaczyliśmy, jak jeden z mężczyzn rozłożył pałkę teleskopową, zaczęliśmy uciekać. Wtedy nie myśleliśmy o tym, że powinna być tu policja, że powinni reagować również po marszu, a nie zrobili nic - mówi poruszona Katarzyna.

Zaraz podkreśla, że fizycznie nic jej się nie stało, ale psychiczne była rozbita.

- To było po prostu traumatyczne. Kiedy zaczęliśmy czytać, oglądać relacje z marszu, dopiero zrozumieliśmy, co się tak naprawdę działo. Ulicę od nas ktoś nie miał tyle szczęścia, nie zdążył uciec, został pobity. Byliśmy tak wyczerpani emocjonalnie, że jedyną reakcją było całkowite zobojętnienie. W domu po prostu się rozpadłam – wspomina Katarzyna.

Ale zanim w ogóle wróciła do domu, mogła poczuć coś, na co wielu po cichu liczy przez całe życie - miłość.

- Chociaż byliśmy tak nieludzko wykończeni, staliśmy i przytulaliśmy się w grupie, bo po prostu każdy, nawet najtwardszy, tego potrzebował - opowiada.

Najdłuższe sekundy życia

Anna, jak zalecali organizatorzy, do domu wracała z przyjaciółmi.

- Była nas szóstka. W drodze dostaliśmy telefon, że jeden z naszych znajomych został pobity po marszu, że jest z nim źle. Czułam się jak w innym świecie. Wpadłam w histerię, nie mogłam się opanować, choć musiałam, bo trzeba było uciekać, trzeba było się schować. Ale dopadli nas. Mnie szarpali, pluli na mnie, obrażali – wspomina dziewczyna.

Kolejna grupa prześladowców pojawiła się, gdy wchodziła do bloku. Było ich pięciu.

- Wcisnęłam przyjacielowi klucze do mieszkania: i krzyknęłam: "biegnij otworzyć mieszkanie, bo nas zabiją". W ostatnim momencie udało nam się zatrzasnąć drzwi do klatki schodowej – kontynuuje. - Mieszkałam wtedy na najwyższym piętrze. 30 sekund oczekiwania na windę to były najgorsze chwile w moim życiu. Słyszałam, jak oni z furią naciskali kolejne guziki domofonu, żeby ktoś ich wpuścił - opowiada z przejęciem Anna. - A wtedy dzyń, dzyń. Winda przyjechała.

- Mijały dni, a ja nadal nie mogłam dojść do siebie. Wiedziałam, że mieszkam w bardzo konserwatywnym miejscu, ale nie spodziewałam się czegoś takiego – wyznaje Monika. – Jeszcze długo potem agresorzy wyszukiwali nasze zdjęcia w internecie, a później wypatrywali nas na ulicach. Nie sądzę, żeby w Białymstoku cokolwiek miało się zmienić.

Widzę wykrzywione gniewem twarze

W głowie Katarzyny do dziś odbywa się codzienna walka ze strachem, choć minął rok.

- Kilka miesięcy po marszu jechałam autobusem. Na jednym z przystanków wsiadło kilkunastu kibiców w koszulkach Jagiellonii. Jechali na mecz. Wiem, że kibice to nie kibole, którzy chcieli nas wtedy zarżnąć, ale na ich widok skuliłam się - opowiada Katarzyna. - Do tej pory, kiedy przechodzę ulicą Lipową, mam przed oczami tamte wykrzywione gniewem twarze - mówi, a po policzku ciekną jej łzy.

W ogóle wspomnienia są dla Katarzyny wyjątkowo bolesne.

- Dziwnie było zacząć się bać miejsca, w którym mieszkam. To nie tak, że nie wychodzę z domu. Ale przerażają mnie dodatkowe rzeczy. Kiedyś nie dostawałam ataków paniki na widok kibiców. Teraz gdy ich widzę, przechodzę na drugą stronę ulicy. Biorąc pod uwagę to, co dzieje się teraz, i że nie będzie lepiej, to myślę tylko o tym, że do tej pory wydawało mi się, że jest jakaś grupa, która nas nie szanuje, a okazuje się, że nie szanuje nas cały kraj - mówi ze smutkiem.

Z każdym kolejnym wypowiedzianym zdaniem coraz gorzej radzi sobie z powstrzymaniem emocji. Pytam, czy słowa "trauma" używa z pełną jego mocą.

- Nic innego nigdy nie wpłynęło na mnie w tak bardzo negatywny sposób – odpowiada bez zastanowienia.

Również Anna długo nie mogła się otrząsnąć.

- Po udanej ucieczce przez 3 godziny płakałam skulona w łóżku. Nie mogłam się otrząsnąć. Bałam się wychodzić z domu. Wiesz, jak to jest zastanawiać się, czy jak wyjdziesz, to ktoś cię nie zabije? - mówi poruszona Ania, ale ma nadzieję.

Oprócz makabrycznych sytuacji, przez które przeszli uczestnicy marszu, dziewczyna ma wrażenie, że ludzie mają dziś więcej odwagi.

- Przeszliśmy przez piekło. Ale przeszliśmy, daliśmy radę. To świadczy o sile miłości. Nawet jeśli za tę miłość musimy zapłacić zdrowiem. Nigdy tego nie zapomnę – mówi z przekonaniem.

Czy dziś dziewczyny znalazłyby w sobie odwagę, by znając już makabryczną historię tego dnia, pójść na ten marsz raz jeszcze? Słysze stanowcze: "Tak".

- To jest absolutnie magiczne wydarzenie. Równość, miłość, wszyscy się do siebie uśmiechają - mówi Monika.

A czy uważa, że wydarzenia Marszu Równości kogokolwiek czegoś nauczyły? Widzę, jak gasną jej oczy.

- Tych wszystkich kiboli? Niczego! Ale na pewno nauczył osoby LGBT, że muszą częściej oglądać się przez ramię – ocenia dziewczyna.

- Boli mnie cały ten dziwny obraz Białegostoku, takiego otwartego, wielokulturowego, to jest iluzja. Każdy białostoczanin wie dokładnie, że to nieprawda. I właśnie to pokazali mi inni mieszkańcy, to, jakimi są ludźmi. Ale cieszy mnie, że Polska inaczej zobaczyła Białystok, i świat trochę inaczej go zobaczył, inaczej zobaczył też Polskę. Nie ma to, jak być bohaterem w międzynarodowych mediach – ironizuje Katarzyna.

- Tylko, kiedy opuszczam to miasto, czuję się bezpiecznie – głos się jej znów łamie. - Są tu po prostu miejsca, które znam, w których potrafię się poruszać. Wtedy nie czuję tak silnego niepokoju. Łatwiej jest mi powiedzieć, kiedy się nie boję. Tego jest mniej.

Szans na zmiany nie widzi również Monika. W Białymstoku trzyma ją tylko szkoła. Zaraz po maturze wyjeżdża do rodziny, do Niemiec.

- Nie wyobrażam sobie już tutaj życia - mówi. - Widzę nienawiść. Nie lubię tego miasta. Nie czuję całego tego piękna, które podobno tu jest. Boję się wyjść z domu.

Dziewczyny znalazły w sobie odwagę, aby pójść na marsz. Mateuszowi zabroniła pójść matka, ale marsz i tak wpłynął na jego życie.

- Nie byłem wtedy pełnoletni, więc nie miałem opcji sprzeciwu. Ostatecznie po tym, co widziałem w mediach, odetchnąłem, że mnie tam nie było. Pamiętam, że w pewnym momencie byłem już tak zdenerwowany, że zacząłem płakać. Płakać tak mocno, że dostałem krwotoku z nosa – wspomina nastolatek.

Proste marzenia

Mateusz ma proste marzenie: - Chciałbym złapać za rękę mojego chłopaka na środku ulicy. Pocałować. Pokazać to światu. Pogodziłem się już, że miłość muszę przeżywać w ukryciu. Spełnię to marzenie, gdy tylko wyjedziemy.

O pocałunku z dziewczyną na środku ulicy marzy również Monika: - Chciałabym to zrobić z dumą, że mogę z nią otwarcie być. Nie możemy żyć jak szczury w ukryciu. Chcemy normalnie kochać.

Myśli Katarzyny idą w inną stronę: - Mam gorącą nadzieję, że kiedyś pójdziemy na ten marsz i nie będą potrzebne kordony policji, helikoptery, opancerzone pojazdy. Mam nadzieję, że matki nie będą odchodziły od zmysłów, że ich dzieci mogą z takiego marszu nie wrócić.

"Masz prawo się bać"

Sceny z ostatniego roku życia kobiet, z którymi rozmawiałam, są tak traumatyczne, że zastanawiam się, jak osoby w sytuacji podobnej do nich, mogą przez to przejść.

O opinię proszę dyrektor Kliniki Uniwersytetu SWPS Magdalenę Sękowską, która osoby LGBT wspiera na co dzień.

- Mówią mi o strachu, realnym zagrożeniu, które przeżywają w związku z tym, co dzieje się w naszym kraju – mówi Sękowska. – Najzwyczajniej boją się o życie, o możliwości rozwoju, o możliwość ujawniania swojego szczęścia, tego, że są z kimś blisko. Mówią o swoich potrzebach - bezpieczeństwa, zrozumienia, szacunku, bliskości - potrzebach typowych dla każdego człowieka.

Dyrektor dodaje: - Ich strach powoduje, że czasami unikają kontaktów z innymi osobami, zamykają się w sobie, reagują na każdą krytykę, nawet na taką, która nie ma nic wspólnego z ich orientacją seksualną. Kiedy słyszę opowieści tych ludzi o ich strachu i mówię im: "tak, możesz tak się czuć, masz prawo się bać i to jest zdrowe", oni są wtedy często zaskoczeni, że ich strach jest ich zdrowym odruchem. Że ktoś przyjmuje ich odczucia i mówi: "czuj to, co czujesz, to jest w porządku".

Magdalena Sękowska wspomina także osoby LGBT, z którymi współpracowała, które mają bardzo trudne historie.

- To historie z drogą odkrywania swojej tożsamości, z ujawnianiem siebie wobec innych, a szczególnie wobec rodziców, z ujawnianiem siebie w grupach, do których przynależą – mówi dyrektor. - Czasami już same te opowieści są obciążone bólem odrzucenia czy naznaczenia niechcianą innością. Jeśli do tych doświadczeń dołożą się jeszcze te, których osoba doświadczy w obszarze życia społecznego, to taka kumulacja doświadczeń może być dla osoby doświadczeniem silnego i chronicznego stresu – uważa.

Najbardziej wstrząsające są jednak badania, o których mówi dyrektorka Kliniki Uniwersytetu SWPS.

- Przeżycia związane z procesami odrzucenia, wykluczenia, są czasami porównywane do bólu fizycznego. Potwierdzają to badania Noami Eisenberger . Przetwarzanie bólu spowodowanego przez relacje, jak i bólu fizycznego, dosłownie nakładają się na siebie w obrębie nerwów. Nie dziwi więc, że osoby, które przeżywają odrzucenie, wykluczenie mówią o zagrożeniu dla przetrwania, dla życia. To nie jest żadne wyolbrzymienie , to realny obraz przeżywanego zagrożenia – wskazuje Sękowska.

Dyrektora dostrzega również drugą stronę.

- Problemem napastników, problemem tych, którzy atakują i wykluczają osoby LGBT bądź inne jest to, że bez szacunku jest trudno zbudować bezpieczną relację międzyludzką. Tak więc, z perspektywy psychologicznej - ci, którzy cierpią z powodu wykluczenia, mają ciągle wielkie szanse i możliwości, żeby zbudować swoje własne szczęście – mówi Sękowska. - Ci, którzy wykluczają i atakują, by uzasadniać słuszność swoich postaw, muszą trzymać postawę wyższości jednych nad drugimi. I to ich, niestety, oddala od przeżywania autentycznej bliskości.

Zamiast zakończenia

- Funkcjonariusze, którzy 20 lipca 2019 roku ochraniali pierwszy Marsz Równości w Białymstoku, dołożyli wszelkich starań, by uczestnicy czuli się bezpiecznie. Stanęli tak naprawdę do tego marszu razem z nimi, osłaniając ich w zasadzie przez cały czas trwania zgromadzenia. Sam byłem na miejscu i zdecydowanie mogę powiedzieć, że zrobili wszystko, co było w ich mocy - mówi podinspektor Tomasz Krupa, rzecznik prasowy Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku.

Dodaje jednak, że akcja ta była wyjątkowo trudna. Dlatego poproszono o wsparcie jednostki z innych województw.

- Marsz Równości był trudny nie tylko dla uczestników, ale także dla funkcjonariuszy policji, którzy wtedy pracowali. Wielu policjantów musiało zmierzyć się z bezpośrednim atakiem na siebie samych. Kostka brukowa i kamienie rzucane w uczestników, rozbijały się także o ich tarcze. Mamy wiele refleksji co do tego, jak w przyszłości moglibyśmy zadziałać jeszcze skuteczniej. W tym przypadku było dla nas bardzo istotne, by wyciągnąć wnioski - zaznacza podinspektor.

- Nikt z naszych liderów, posłów nigdy nie namawiał do tego, by być agresywnym wobec kogokolwiek, by atakować, by używać przemocy w celu wyrażania swoich poglądów. Jeśli mamy takich ludzi wśród swoich wyborców, to ciężko wziąć nam za nich odpowiedzialność - mówi Tomasz Grabarczyk, rzecznik prasowy Konfederacji.

- Nigdy nie byliśmy i nadal nie jesteśmy przeciwko osobom homoseksualnym. Uważamy, że każdy powinien żyć tak, jak chce, i z kim chce. A nawet, gdybyśmy chcieli, nie moglibyśmy tego zatrzymać. Próba ingerowania w to nosiłaby wówczas znamiona totalitaryzmu. To kompletna abstrakcja. Trzeba szanować każdego człowieka bez względu na to, jaki ma kolor skóry, jakiej jest orientacji czy wyznania – zaznacza Grabarczyk.

- To, co nam przeszkadza, to próby narzucania nam standardów tych osób, które mają przenikać płynnie do naszej kultury, które mają być obecne w życiu publicznym. Ale przy tym, jesteśmy zwolennikami dobrze pojętej wolności słowa i uważamy jako Konfederacja, że ludzie powinni manifestować to, co myślą, w sposób wolny, również na marszu równości. W idealnym świecie, gdzie wszyscy szanują swoje poglądy, taki marsz odbyłby się, być może odbyłaby się kontrmanifestacja, a po wszystkim rozeszliby się do domów. Niestety skończyło się inaczej - dodaje.

13 czerwca 2020 roku. Brzeg. Wiec wyborczy Andrzeja Dudy. Prezydent wraca do tematu LGBT:

"Próbuje się nam, proszę państwa, wmówić, że to ludzie. A to jest po prostu ideologia".

Źródło artykułu:WP magazyn

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (25)