GwiazdyIlona Łepkowska: "Wiele razy zaczynałam od nowa"

Ilona Łepkowska: "Wiele razy zaczynałam od nowa"

Ilona Łepkowska: "Wiele razy zaczynałam od nowa"
Źródło zdjęć: © AKPA
02.04.2012 16:09, aktualizacja: 02.04.2012 16:25

Przez media okrzyknięta królową polskich seriali. Przez krytyków filmowych nazywana jest Midasem rodzimego show-biznesu. Scenarzystka i producentka. Newsweek umieścił ją na liście pięćdziesięciu najbardziej wpływowych Polaków (nie Polek, co jednak zawężałoby znacznie kategorię). Rządzi naszą wyobraźnią. Ilona Łepkowska.

Przez media okrzyknięta królową polskich seriali. Przez krytyków filmowych nazywana jest Midasem rodzimego show-biznesu. Scenarzystka i producentka. Newsweek umieścił ją na liście pięćdziesięciu najbardziej wpływowych Polaków (nie Polek, co jednak zawężałoby znacznie kategorię). Rządzi naszą wyobraźnią. Ilona Łepkowska.

Agata Młynarska: Czy czujesz się wpływowa?

Ilona Łepkowska: Kiedyś, na jakiejś gali wpływowych kobiet powiedziałam, że wpływam głownie na to, kto jest na okładkach kolorowych pism. I może rzeczywiście mam wpływ na to, co ktoś ogląda o godzinie 20.00 czy 20.45. Myślę jednak, że to jest przecenianie mojej roli. Nie mam przecież wpływu na najważniejsze rzeczy, na które akurat właśnie chciałabym mieć wpływ, na przykład, żeby ludzie byli lepsi.

*A.M.: Myślę jednak, że poprzez to, jakich tworzysz bohaterów i jakie historie opowiadasz, zmieniasz nasze życie także na tym poziomie. * I.Ł. Staram się. I zawsze mówię, że jeśli przemawia się do ośmiu czy dziesięciu milionów ludzi, to trzeba się poważnie zastanowić, co się im mówi, ponieważ można przecież zrobić tyle samo złego, co dobrego. Często stawia się mi zarzuty, że w serialach tworzonych przeze mnie przedstawiony świat jest zbyt łagodny, ładny, bajkowy, itd. A ja powtarzam: jeśli mam do wyboru powiedzieć więcej i bać się, że zostanie to przez niektórych ludzi źle odczytane, w konsekwencji czego może wywołać skutek odwrotny do zamierzonego, to wolę powiedzieć mniej. Mniej agresji, kontrowersyjnych tematów. To nie znaczy, że uciekam od takich zagadnień. Staram się po prostu tak konstruować swoich bohaterów, że jeśli nawet „upadają”, to potem, kiedy się podnoszą, potrafią przyznać się do błędu, przeprosić, zadośćuczynić i zrozumieć swój błąd. Postaci czysto negatywnych jest u mnie stosunkowo
niewiele. Przestrzegam prostej zasady: jeśli jest jakaś wina, to powinna być i kara. Taki porządek świata uznaję za słuszny i staram się to pokazywać.

A.M. Jaki jest patent na obsadę serialu? Bohater dla aktora czy aktor dla bohatera?

I.Ł. To się w pewnym momencie samo zmienia. Kiedyś na festiwalu w Gdyni weszłam do jakiegoś sklepu z ciuchami. Była ze mną wtedy Małgosia Foremniak. Na nasz widok sprzedawca powiedział: „Mąż przed chwilą wyszedł”. I wcale nie chodziło mu o jej ówczesnego męża, tylko o Artura Żmijewskiego. Tak właśnie te granice zostają zatarte. To zresztą jest wielka sztuka dla aktora, aby popularność, która na początku jest błogosławieństwem, zamienia się w ogromny bagaż, który trzeba ze sobą nosić.

A.M. Zanim Newsweek nazwał cię kobietą wpływową, na pewno kilka razy musiałaś pukać do różnych drzwi...

I.Ł. Miałam bardzo dużo szczęścia. Moja córka kiedyś powiedziała do mnie, tak pół żartem, pół serio: „Tobie to za łatwo przyszło i ty dlatego tego nie cenisz!”.

*A.M. W takim razie jak trafiłaś na swoją drogę? * I.Ł. To było dość zabawne. Pod koniec studiów, a, o czym niewiele osób pewnie wie, studiowałam zarządzanie, trafiłam zupełnie przypadkowo na plan „Człowieka z marmuru” i zaraz potem „Barw ochronnych”. Przypadkowo, ponieważ kolega z uczelni, który statystował w obu tych produkcjach, bardzo chciał mi się zwierzyć ze swojej rozterki miłosnej. A ponieważ nie mógł się w żaden sposób stamtąd wyrwać w trakcie zdjęć, namówił mnie, żebym przyjechała do niego. W ten właśnie sposób trafiłam na plan filmowy i od razu bardzo mi się tam spodobało.

*A.M.: Co ci się spodobało? * I.Ł.: Przede wszystkim wbrew temu, co mówił kolega, wcale nie miałam wrażenia, że ta praca polega przede wszystkim na czekaniu. A ponieważ kończąc studia zupełnie nie widziałam się w roli dyrektora w jakimś przedsiębiorstwie produkcji gwoździ czy w urzędzie administracyjnym, postanowiłam poszukać swojej szansy właśnie w produkcji filmów. I początkowo wyglądało na to, że właśnie z tym zwiążę swoją przyszłość. Tak się jednak złożyło, że zaszłam w ciążę, a ponieważ była ona zagrożona, to nie mogłam tej pracy kontynuować. Na urlopie wychowawczym, kiedy moja córeczka była mała, napisałam pierwszy scenariusz, który wysłałam na konkurs festiwalu „Młodzi i film”. Dostałam tam wyróżnienie. Potem poszłam na studium scenariuszowe… i tak to się zaczęło. Oczywiście miałam po drodze kilka nieudanych rzeczy, tj. scenariuszy, ktore nigdy nie zostały zrealizowane, ale na szczęście takich przypadków było niewiele.

A.M.: Byłaś przekonana, że ci się uda? A może chciałaś zaryzykować?

I.Ł. Uznałam, że jakoś mi to lekko idzie. Poza tym taka praca w domu to dla kobiety bardzo dobre rozwiązanie. Jest czas na gotowanie, wychowywanie dziecka.

*A.M.: Kto ci pomógł przy pierwszym twoim sukcesie? * I.Ł.: Bardzo ważną dla mnie osobą był profesor ze studium scenariuszowego, nieżyjący już niestety wybitny krytyk filmowy, Bolesław Michałek. Zawsze był mi bardzo przychylny. Pracując jako kierownik literacki Zespołu X Andrzeja Wajdy zaproponował mi napisanie scenariusza. To było dla mnie niesamowicie nobilitujące, że Zespół X z p. Wajdą na czele podpisuje ze mną umowę o pracę. Wtedy właśnie utwierdziłam się w przekonaniu, że dam radę w tym zawodzie.

*A.M.: Jaki był twój dom? Twoi rodzice? * I.Ł.: Mój tata był naukowcem, profesorem historii. Zajmował się najpierw polską historią XIX wieku, później wraz z legionami napoleońskimi, które dotarły na San Domingo, wylądował w Ameryce Łacińskiej i tym się zajmował do końca swojego życia. Moja mama z kolei przestała pracować zawodowo w chwili mojego urodzenia. Mam również starszą siostrę, która jest wyśmienitą nauczycielką matematyki. Moja córka, która nie była pasjonatką tego przedmiotu, mowiła: „nikt mi tak nie potrafi wytłumaczyć, jak ciocia Ewa”. I rzeczywiście tak było.

*A.M.: Czy jako siostry konkurowałyście ze sobą? * I.Ł.: Nie, ponieważ miałyśmy kompletnie inne zainteresowania. Od samego początku wiadomo było, że ja jestem ta humanistka, a ona ta “ścisła”.

A.M.: Ale przecież poza tym wszystkim było jeszcze inne zainteresowanie, być może najważniejsze dla dzieci, czyli zainteresowanie rodziców…

I.Ł.: Wydaje mi się, że nasi rodzice byli pod tym względem bardzo sprawiedliwi. Myślę, że ukochanym dzieckiem mojej mamy był jej jedyny syn, mój młodszy brat, który dziś jest adwokatem. W tym przypadku być może te emocje trochę nierówno się rozkładały. Natomiast mój tata był, w mojej opinii, bardzo sprawiedliwy. Potrafił każdemu z nas oddać to, co było należne: chwalił nas w tym, w czym byliśmy dobrzy, ganił za to, co robiliśmy źle. Każdy z nas miał swoje zalety i wady. Nasz dom był bardzo zorganizowany, uporządkowany. Może nie nadzwyczajnie ciepły, ale dał mi mnóstwo, jeśli chodzi o poczucie obowiązku, rzetelność w pracy, terminowość, solidność… Mój tata zupełnie nie tolerował na przykład lenistwa w łóżku. Nazywał to barłożeniem. I tak to się we mnie zakodowało, że do dziś wstaję sama z siebie o szóstej rano.

*A.M.: Często słyszałaś od rodziców, że jesteś piękna, świetna, że zawsze dasz sobie radę? * I.Ł.: Nie. W ogóle tego nie słyszałam. Kiedy wróciłam do domu ze świadectwem dojrzałości i na osiemnaście stopni miałam cztery czwórki, resztę piątek, mój tata wziął je do ręki, przyjrzał się i stwierdził: „No cóż. Mogło być lepiej.”

A.M.: Miałaś wiele chwil, w których musiałaś zaczynać wszystko od nowa?

I.Ł.: Oj tak! Każde rozstanie było dla mnie nowym początkiem. Przy czym najgorszy był rozwód, kiedy miałam już córkę. Wtedy wydawało mi się, że już nigdy, ale to nigdy nie będę szczęśliwa. Jednak czas mija, wszystko powoli samo się układa i szczęście przychodzi na nowo. Nawet pojawia się myśl, że może dobrze się stało, że tak właśnie wszystko się potoczyło.

A.M.: Kto decydował o rozstaniu?

I.Ł.: W tym przypadku to mąż zadecydował. Miałam 27 lat, moja córka miała 3.

*A.M.: Jaką masz relację z córką? Przyjaźnicie się? * I.Ł.: Mamy relacje wybuchowe. Moja córka jest bardzo wartościową osobą. Ale być może przez to, że wiedzie jeszcze dość nieuregulowane życie osobiste, tzn. nie jest mężatką, nie ma dzieci, nie do końca godzi się z tym, że ja mam swoje życie ułożone i że nie jesteśmy, tak jak przez wiele lat, tylko we dwie.

A.M.: Musiałaś dokonać wyboru: ona czy on?

I.Ł.: To nie był wybór. Nadal mam bardzo bliski kontakt z córką. Jednak nie da się zbudować związku z mężczyzną, jeśli cały czas będzie się stawiać dorosłą, trzydziestoparoletnią córkę czy syna ponad swoim związkiem. To jest po prostu niemożliwe.

A.M.: Jaki masz teraz pomysł na swoje „50+”?

I.Ł.: Szczerze mówiąc, snułam w swojej głowie plan, że będziemy takim dwojgiem staruszków, którzy coś w życiu osiągnęli, będziemy sobie jeździć po świecie, wchodzić na Czerwone Wierchy, itd. To się jednak na razie nie udaje, ponieważ ja ciągle daję się „wrobić” w jakieś kolejne zadania zawodowe, Sławek również ma mnóstwo zajęć, nie potrafi i nie chce, co doskonale rozumiem, powstrzymać się od swojej aktywności politycznej i społecznej. Dlatego nie mamy w tej chwili czasu na realizację tego pomysłu, ale mam nadzieję, że kiedyś nam się to uda. Chciałabym wieść w przyszłości spokojne, spełnione życie. Nie zamierzam skakać ze spadochronem, uczyć się nurkowania, zmieniać zawodu. Żadnych rewolucyjnych planów na „po 50” nie posiadam.

A.M.: Jest zatem tak, jak powiedziałam na początku: Sprawuje rząd dusz, jest na liście pięćdziesięciu wpływowych Polaków Newsweeka, a przy okazji potrafi być jedną z tych zwyczajnych kobiet, które spotykamy w sklepie czy tramwaju. Okazuje się, że to można połączyć! Bardzo serdecznie dziękuję Ci za rozmowę.

I.Ł.: Dziękuję!

Źródło artykułu:WP Kobieta