Inflacja dusi branżę beauty. Ale są też jej dobre strony
– Jeszcze niedawno za strzyżenie i farbowanie płaciłam 130 zł. Teraz 170 zł – grzmi pani Karina. Właściciele salonów rozkładają ręce. – Rosną ceny wszystkiego. Jeżeli inflacja nie stanie, będziemy zmuszeni zamknąć biznes – mówi fryzjerka Agnieszka Chmurzyńska.
W październiku, według GUS-u, inflacja w Polsce wyniosła 17,9 proc. rok do roku. Tak drogo jak teraz nie było od 26 lat. Rosną ceny wszystkiego, co odczuwają zarówno osoby prowadzące działalność gospodarczą, jak i klienci. Kryzys nie ominął również branży beauty.
Fryzjerzy rozkładają ręce
Agnieszka Chmurzyńska i Sylwia Sikora-Odzimek prowadzą w Radomiu salon fryzjersko-kosmetyczny "Piękna Ja". – Wysoka inflacja w naszym biznesie powoduje rosnące koszty wykonania usług – nie kryje pani Agnieszka. – Dobrej jakości kosmetyki, na których pracujemy, są importowane, przez co znacznie podniosła się ich cena. Dodatkowo cały czas rośnie cena prądu, ogrzewania itp. A także kawy, herbaty, cukru, które serwujemy, aby umilić klientom czas wizyty. W związku z powyższym nieuniknione było podwyższenie cen.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Chmurzyńska zdaje sobie sprawę, że nie jest to rozwiązanie idealne, ponieważ inflacja cały czas rośnie. – A my nie możemy sobie pozwolić na to, żeby co miesiąc podnosić ceny, ponieważ stracimy klientów, którzy podwyżkami nie są zachwyceni. Skutek jest taki, że klienci rzadziej korzystają z usług i jeżeli inflacja nie stanie, będziemy zmuszeni zamknąć biznes – dodaje.
Droższe usługi, znikające klientki
Ci, którzy wciąż przychodzą do salonu "Piękna Ja", na podwyżki cen reagują różnie: jedni ze zrozumieniem, inni ze zdziwieniem. Bywa, że klienci rezygnują i idą, gdzie taniej. – Lub przeciągają wizytę… – martwi się Agnieszka Chmurzyńska.
Ten problem dobrze zna Weronika, która utrzymuje się ze stylizacji paznokci i drobnych zabiegów kosmetycznych. Ona też pracuje w Radomiu – z tą różnicą, że klientki przyjmuje w domu. – Na pewno mnie to ratuje, bo nie muszę płacić za lokal, ale produkty zdrożały w ostatnim czasie bardzo. Ponieważ zależy mi na klientkach i zdobywaniu nowych kompetencji, cały czas się uczę i doszkalam. A jeden weekendowy kurs potrafi kosztować nawet 2 tys. zł. Jednak bez kursów trudno się przebić, bo konkurencja jest ogromna – przyznaje Weronika.
Ona, podobnie jak Agnieszka Chmurzyńska, spotyka się z różną reakcją klientek. – Mam stałe klientki, które na szczęście rozumieją, jaka jest sytuacja, choć ja się zawsze bardzo stresuję, gdy mam podnieść cenę np. o 10 zł. Są klientki, które mówią: "Oczywiście, wszystko drożeje, rozumiem". Albo dają mi 100 zł i nie chcą reszty, mimo że usługa kosztuje 80 czy 90 zł. To jest naprawdę bardzo miłe, zdaję sobie jednak sprawę, że nie każdy może zapłacić choćby 10 zł więcej, więc bywa i tak, że klientka jest z podwyżki niezadowolona i więcej do mnie nie wraca – tłumaczy Weronika. I dodaje:
– Częsta jest ponadto sytuacja, w której ktoś nowy pyta o cenę np. za przedłużanie paznokci. Ja odpisuję i kontakt się urywa. Albo ktoś się umawia, nie odwołuje wizyty i nie przyjeżdża, a po wszystkim się nie odzywa. Mam wtedy zablokowany termin, który mogłabym oddać innej klientce. To są najtrudniejsze sytuacje, zwłaszcza gdy wykonuje się pracę samemu i trzeba każdą złotówkę wysiedzieć i wypracować. Z "pustej godziny" nie mogę się cieszyć, bo wtedy po prostu nie zarabiam.
Konkurencja ceną? To już przeszłość
Klienci różnice w cenach usług kosmetycznych nie tylko dostrzegają, ale niekiedy się im dziwią – a czasem po prostu z czegoś rezygnują. – Jeszcze niedawno, na pewno przez ponad rok, za strzyżenie i farbowanie płaciłam 130 zł. Mam włosy dość długie, do łopatek. Teraz płacę 170 zł – denerwuje się pani Karina. – Różnica jest znaczna. Mało tego. Moja fryzjerka wyraźnie dała mi do zrozumienia, że od nowego roku znowu podniesie ceny. Przyznaję, że dotąd unikałam farb drogeryjnych, ale wszystko wskazuje na to, że będę musiała się z nimi przeprosić. Odrosty powinnam farbować co cztery tygodnie, a na 170 zł co cztery tygodnie mnie nie stać.
Daria, lat 36, z fryzjera i stylizacji paznokci nie rezygnuje. Na razie odpuszcza sobie masaże i drobne zabiegi kosmetyczne. – Lubiłam od czasu do czasu wpaść na masaż, bańkę chińską, hennę pudrową, peeling. Musiałam to jednak mocno ograniczyć, bo w skali miesiąca zrobiłaby się z tego spora suma, a nie mam obecnie pieniędzy na dodatkowe wydatki, szczególnie gdy to są pewnego rodzaju kaprysy – mówi.
Do nowej sytuacji próbują dostosować się zarówno osoby oferujące drobne usługi, jak i właściciele dużych klinik i salonów.
Dr Marek Wasiluk, ekspert medycyny estetycznej z kliniki L’experta w Warszawie uważa, że branża beauty może teraz trochę zwolnić, ponieważ w niepewnych czasach dystrybutorzy będą mieć problem ze sprzedażą urządzeń, które kosztują co najmniej kilkadziesiąt, a czasami nawet kilkaset tysięcy złotych. – Z mojej obserwacji wynika, że o wiele gorzej na branżę beauty wpłynęła pandemia. Izolacja, niepewność nie tylko o byt, ale i zdrowie bardzo ograniczyły, na wiele miesięcy, korzystanie z tego typu usług – zwraca uwagę.
Dr Wasiluk stara się jednak dostrzegać pozytywne strony obecnej sytuacji. – Wzrost cen i regulacje, które wejdą od nowego roku – mam na myśli ustawę o zakazie reklamowania wyrobów medycznych – pozwolą oddzielić ziarno od plew. Utrzymają się tylko ci, którzy wykonują usługi naprawdę dobrze i nie konkurują wyłącznie ceną. Takie miejsca mają powracających pacjentów, którzy cenią jakość. Sam mam wierne pacjentki z całej Polski, które przyjeżdżają do mnie od lat. Natomiast do pseudogabinetów, które wykonują zabiegi słabymi preparatami i urządzeniami, pacjenci nie wracają. Takie gabinety będą gorzej znosić podwyżki. Tracą bowiem swój główny atut, czyli niskie ceny. Rynek więc trochę się oczyszcza – uzupełnia specjalista medycyny estetycznej.
Nie ulega wątpliwości, że trudna sytuacja wymusza na branży beauty dużą elastyczność i kreatywność. – Nasi pacjenci mają możliwość rozłożenia kosztów na nieoprocentowane raty oraz skorzystania z sezonowych, regularnych promocji – mówi Marek Kubicki, członek zarządu Centrum Medycznego Damiana.
Weronika, która pracuje w domu, wpadła na pomysł, jak przyciągnąć więcej klientek. – Chcę zamówić w drukarni bony o wartości 50, 100 i 150 zł. Ktoś będzie je mógł u mnie kupić i podarować w formie prezentu na święta.
Zapraszamy na grupę na Facebooku - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!