Izabella Cywińska: kobieta sukcesu po przejściach
Jest słynną reżyserką, której spektakle od zawsze gromadzą liczną publiczność w salach teatralnych. Znana z działalności opozycyjnej wobec komunistycznego reżimu, została internowana w stanie wojennym. Osiem lat później, w 1989 roku, mianowano ją ministrem kultury i sztuki w rządzie premiera Tadeusza Mazowieckiego.
25.03.2017 | aktual.: 25.03.2017 08:38
Czy Izabella Cywińska jest kobietą sukcesu? Z pewnością tak, choć życie, także to zawodowe, nie szczędziło jej licznych rozczarowań, a nawet upokorzeń. Środowisko artystyczne krytycznie odnosiło się do jej posunięć w resorcie kultury, nie mogąc na przykład doczekać się reformy teatrów. Gdy, już po zakończeniu ministerialnej kariery, w atmosferze podejrzeń i oskarżeń o niegospodarność odchodziła z prowadzonej przez siebie Fundacji Kultury, myślała nawet o samobójstwie.
- Żyć mi się nie chciało. To była sprawa honoru. Uznano mnie za złodziejkę, malwersanta (…) Sąd oczyścił mnie z win. Naiwna byłam, że dałam się wpuścić w kolczaste maliny, którymi była moja fundacja kultury - powiedziała przed laty na antenie telewizyjnej „Dwójki”. Typowa humanistka mało znająca się na pieniądzach zapłaciła za zaufanie, którym obdarzyła swoich współpracowników. Część z nich okazała się tego zaufania niegodna. Gdy kontrola NIK ujawniła duże straty finansowe fundacji, Cywińska musiała zrezygnować z funkcji prezesa.
- Byłam naiwna, dałam się nabrać ludziom z rady nadzorczej, biznesmenom, którzy mieli pilnować interesów, podczas gdy ja miałam w umowie, że zajmuję się tylko sprawami merytorycznymi. Ale przecież i tak prezes odpowiada za wszystko - mówiła rozgoryczona mediom.
Dziewczyna z kamienia i z Kamienia
Nie użalała się jednak nad sobą, a z porażki szybko się otrząsnęła i wróciła do zawodu reżysera. Była przecież (i jest nadal!), jak to się mówi wśród aktorów, twardą istotą - prawdziwą, jak zatytułowana jest jej autobiograficzna książka - „Dziewczyną z kamienia”.
Przyszła reżyserka urodziła się 25 marca 1935 roku we Lwowie, w rodzinie ziemiańskiej posiadającej majątek w Kamieniu w województwie lubelskim. Po wojnie ukończyła etnografię na Uniwersytecie Warszawskim oraz studia na Wydziale Reżyserii Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie. Po zdobyciu dyplomu reżyserowała w teatrach w stolicy, Białymstoku i krakowskiej Nowej Hucie. W 1970 roku została dyrektorem teatru w Kaliszu, a trzy lata później reaktywowała Teatr Nowy w Poznaniu, w którym odniosła swoje największe sukcesy artystyczne.
Z internatowania do ministerstwa
To właśnie na deskach teatralnych w stolicy Wielkopolski wystawiła w 1981 roku najsłynniejszy spektakl doby solidarnościowego karnawału - „Oskarżony: czerwiec 56”. Sztuka opowiadająca o pierwszym w Polsce robotniczym zrywie przeciwko komunistycznej dyktaturze zrobiła wstrząsające wrażenie na widzach i stała się słynna w całej Polsce. Za ten spektakl Cywińska zapłaciła internowaniem po wprowadzeniu stanu wojennego.
Gdy w 1989 roku powołano rząd Tadeusza Mazowieckiego, Cywińska była naturalnym kandydatem na ministra kultury. Zasłużona i głośna reżyserka dość szybko jednak naraziła się swojemu środowisku. Pojawiły się zarzuty, że do kultury ma „dwie lewe ręce” i jest jej „grabarzem”. Protestujący przeciwko pani minister spalili nawet kiedyś jej kukłę przed siedzibą resortu. Z drugiej strony Cywińskiej i wówczas, i teraz nigdy nie brakowało gorących zwolenników.
Nasi wrogowie świadczą o nas
- Ilość i jakość wrogów świadczy o nas - podsumowała niegdysiejsze spory w wypowiedzi dla TVN. Dzisiaj jest starszą panią, ale nie żałuje tego i nie tęskni za młodością. „Gdyby starość nie była tak często ‘chora’, a ja miałabym prawo decydować, tobym wybrała starość jako fajne miejsce do zagnieżdżenia się na zawsze. Naprawdę! Młodość jest cudowna, ale głupia. Coś za coś. Ja chętnie oddałabym gładkie liczko 20-latki za tę jedną pomarszczoną szarą komórkę w głowie” - powiedziała w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”.
Jej życie było i jest uporządkowane. Dzień zaczyna od lektury ulubionej „Gazety Wyborczej” („zgadzam się nią w każdym calu”). Mąż, znany aktor Janusz Michałowski, jest w tym samym czasie pogrążony w „Rzeczpospolitej”. Małżonkowie mają i inne pasje. Mąż pani Izabelli zbiera od lat lampy naftowe („dziękuję, że pozwoliła mi zrobić z mieszkania graciarnię”) i przy okazji poszukiwań trafia na inne cenne eksponaty, które ofiaruje żonie. Na jej biurku stoi na przykład znaleziony w czasie targów staroci na Woli Anioł Stróż.
„Na pewno nie zaszkodzi, a może i pomaga” - wyjaśniła reżyserka w wywiadzie dla „GW”, przyznając zarazem, że jest „antyklerykałem, ale jeśli chodzi o wiarę, to nieustannie jej poszukuje”.
Dzieci - tego jej brakuje
Czy czegoś żałuje? Tak, tego że nie ma dzieci. „Dzisiaj zrobiłabym in vitro” - powiedziała z brutalną szczerością dziennikarce „Gazety Wyborczej”. Choć nie ma dzieci biologicznych to doczekała się wielu wychowanków. W cytowanym już kilka razy wywiadzie stwierdziła: „Dopóki byłam dyrektorem teatru, to wystarczyło mi, że wszystkie ‘dzieci’, które brałam ze szkoły, wychowywałam, kształtowałam nie tylko jako aktorów, ale też jako ludzi. Żeby wyładować ten mój zmarnowany instynkt macierzyński. Zresztą niektórzy z nich mówią do mnie żartobliwie ‘mamo’”.