Jakub Tylman odwiedził ukraińską szkołę. "Dzieci nie zdejmują kurtek"

- We lwowskiej szkole spędziłem jeden dzień i "zaliczyłem" dwa alarmy bombowe. Widok, kiedy nauczyciele i uczniowie schodzą na lekcje do piwnicy i tam, przy świeczkach i dźwiękach alarmu, po prostu kontynuują naukę, rozerwał mi serce - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Jakub Tylman - nauczyciel i społecznik, który regularnie jeździ do Ukrainy z pomocą.

Jakub Tylman w jednej ze lwowskich szkół
Jakub Tylman w jednej ze lwowskich szkół
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Katarzyna Pawlicka

28.12.2022 | aktual.: 28.12.2022 19:14

Katarzyna Pawlicka, dziennikarka Wirtualnej Polski: Nie boisz się jeździć do Ukrainy?

Jakub Tylman, nauczyciel i społecznik: Może to dziwne, ale nie czuję strachu. Choć doskonale rozumiem, że u niektórych jest na tyle duży, by blokować tego typu działania pomocowe. Od zawsze kieruję się zasadą: rób to, czego oczekiwałbyś od innych, gdybyś sam znalazł się w trudnej sytuacji. Taka perspektywa skutecznie zmienia spojrzenie na rzeczywistość.

Właśnie wróciłeś ze Lwowa. Jednak to nie był twój pierwszy raz w Ukrainie.

24 lutego wybuchła wojna, a 7 marca odbyłem pierwszy kurs do Ukrainy. Wtedy pojechałem zawieźć jedzenie restauracjom gotującym dla walczących na froncie żołnierzy. Wyjazd do jednej ze lwowskich szkół był moim siódmym. Wcześniej docierałem do placówek czy organizacji zbierających konkretne, w danym momencie najpotrzebniejsze rzeczy - najczęściej jadące na front.

W szkole, do której pojechałeś, prąd jest tylko przez cztery godziny. Dzieci cały czas siedzą w kurtkach. Część zajęć odbywa się w prowizorycznych klasach zaaranżowanych w piwnicy.

Sytuacja finansowa ukraińskich szkół już przed wojną odbiegała znacznie od tej w Polsce. Tam dalej pisze się na tablicach kredą i siedzi w starych ławkach. Natomiast to, co dzieje się w nich teraz, po prostu przeraża. We lwowskiej szkole spędziłem jeden dzień i "zaliczyłem" dwa alarmy bombowe. Widok, kiedy nauczyciele i uczniowie schodzą na lekcje do piwnicy i tam, przy świeczkach i dźwiękach alarmu, po prostu kontynuują naukę, rozerwał mi serce. Najbardziej wstrząsające było jednak dla mnie to, jak szybko przyzwyczaili się do życia w tak trudnych i urągających człowieczeństwu warunkach.

Zimno bardzo dokucza?

Temperatury na zewnątrz oscylują teraz w okolicy minus 5-6 stopni Celsjusza. Niektóre dzieci, by dotrzeć na lekcje, brną w śniegu nawet 40 minut. Mają w sobie ogromną siłę walki. Drogi nie są odśnieżane, państwo ma teraz inne priorytety. W szkole także jest zimno. Dzieci nie zdejmują kurtek. Agregaty prądotwórcze są w niewielu domach, więc naprawdę trudno się ogrzać.

Po zmroku życie we Lwowie zamiera?

Pierwszy raz widziałem tak ciemne miasto. W pewnym momencie gasną wszystkie latarnie, w oknach domów także próżno szukać światła. W dzień, szczególnie gdy akurat jest prąd, życie wydaje się wyglądać całkiem normalnie, więc gdy ktoś przyjeżdża na krótko, może się nawet nie zorientować, z jak dużymi problemami ci ludzie muszą się borykać.

W poście opisującym twój pobyt we Lwowie pisałeś o poruszających reakcjach mieszkańców.

Widać w nich ogromną wdzięczność. Nawet nie za rzeczy, jakie przywieźliśmy - tym razem były to raczej drobiazgi: artykuły papiernicze potrzebne w szkole, słodycze dla dzieciaków - ale za to, że w ogóle przyjechaliśmy. Personel szkoły, który wyszedł z budynku, żeby nas przywitać, miał w oczach łzy. Dla Ukraińców niezwykle ważne jest poczucie, że ktoś jeszcze o nich myśli, pamięta. Że mimo śniegu i lodu na drogach i niestabilnej sytuacji jest gotów wsiąść w samochód i przekroczyć granicę.

Dzieci po kilka razy pytały nas, czy słodycze, które przywieźliśmy, naprawdę są dla nich i czy mogą je zjeść. To choć trochę obrazuje, w jak dużym kryzysie się znajdują, jak wielu podstawowych rzeczy im brakuje. Warto uświadomić to sobie szczególnie w okresie świąteczno-noworocznym, kiedy w Polsce cieszymy się prezentami i czasem spędzonym z bliskimi. W Ukrainie ugotowanie posiłku jest obecnie wyzwaniem.

Czego lwowianom brakuje najbardziej?

W tym momencie chyba prądu i ciepła. A także życia bez strachu, bo przyzwyczajenie się do alarmów bombowych i całej tej nowej rzeczywistości jest przecież tak naprawdę reakcją obronną organizmu. Pamiętajmy, że mówimy o mieście, które, w porównaniu do innych regionów Ukrainy, nie ucierpiało prawie w ogóle podczas tej wojny. Tymczasem z naszej, polskiej perspektywy i tak warunki życia w nim są fatalne.

Jakub Tylman pomaganie ma we krwi
Jakub Tylman pomaganie ma we krwi© Archiwum prywatne

Z uchodźcami z innych ukraińskich miast i miasteczek masz do czynienia na co dzień, w szkole, w której pracujesz.

Pracuję w Szkole Podstawowej im. Kawalerów Orderu Uśmiechu w Śremie. Już 1 marca przyjęliśmy 27 ukraińskich uczniów. Inne placówki wzorowały się na naszym systemie, który zaczęliśmy wprowadzać trochę po omacku - nikt nie wiedział przecież, co mamy z tymi uczniami robić i jak ich edukacja w polskiej szkole ma wyglądać. Ale przetarliśmy szlaki i dziś mamy ponad 1/3 uczniów z Ukrainy. Na 220 uczniów tylko 140 jest z Polski. Jesteśmy fenomenem na skalę ogólnopolską.

Możesz powiedzieć, jak wygląda ich wdrażanie do polskiego systemu edukacji?

Możemy podzielić je na dwa okresy: od marca do końca roku szkolnego i od września 2022 do teraz. Gdy w marcu trafiły do nas pierwsze dzieci, za zadanie postawiliśmy sobie zaopiekowanie się nimi: naukę języka polskiego jako obcego, ale też pokazanie im, do jakiego kraju dotarli. Zaplanowaliśmy całą masę wycieczek, atrakcji. Postawiliśmy na integrację.

Od września umieściliśmy wszystkich w dostosowanych do wieku oddziałach przygotowawczych, w których uczą się wszystkich przedmiotów. Tak, żebyśmy mogli ich normalnie klasyfikować - zgodnie z przepisami to jest ostatni rok szkolny, który mogą spędzić w oddziałach przygotowawczych. Jeśli u nas zostaną, od września będą musieli uczyć się w polskich klasach.

Dzieci opowiadają o tym, co przeżyły, zanim przyjechały do Polski?

Tak, choć rzadko od razu. Z tych opowieści można wysnuć jeden wniosek: ci ludzie zostali obdarci z godności i człowieczeństwa, a dzieci z normalnego dzieciństwa. Naprawdę przyjechali do Polski z jedną walizką. Nie mieli nic. Dlatego robimy wszystko, by u nas znów poczuli się jak pełnoprawni obywatele, którzy mają prawo decydować o sobie - także w takich drobiazgach jak np. jak się ubiorą czy co danego dnia zjedzą.

Nadal mogą liczyć na pomoc Polaków?

Polacy, szczególnie na początku wojny, zdali egzamin z człowieczeństwa wzorowo. Później ta narracja zaczęła się trochę zmieniać. Długo walczyliśmy z podejściem, że Ukraińcy dostają w Polsce więcej, traktuje się ich lepiej. Pojawiały się pytania, dlaczego należy im się darmowy obiad czy drożdżówka. Na szczęście uświadomienie sobie, z czym tutaj przyjeżdżają - w jednej parze butów i z dwoma kompletami bielizny na zmianę, bez pieniędzy - skutecznie rozwiewa wątpliwości.

Lubimy mówić, że pomoc potrzebna jest też w Polsce. Oczywiście się z tym zgadzam - i u nas są rodziny, które od wielu dni mają pustą lodówkę. Natomiast na własne oczy widziałem, co dzieje się w Ukrainie i muszę powiedzieć jasno, że w tym momencie pomoc tam jest dużo pilniejsza i bardziej wskazana.

Doświadczenie pracy z ukraińskimi dziećmi i wyjazdów do Ukrainy sprawia, że inaczej patrzysz na polską szkołę?

Na pewno trochę inaczej patrzę na problemy Polaków - te dotyczące np. systemu finansowania, szkolnictwa, opieki zdrowotnej. Borykamy się z nimi od lat. Ukraińcy niemal od roku mają problem z podstawowym bezpieczeństwem, głodem, zdobyciem paliwa, leków czy chłodem. Mam wielką nadzieję, że nigdy nie będzie nam dane się z tym mierzyć.

"Nie pozwólmy zostawić świata takiego, jakim jest" to twoje słowa. Zawsze miałeś tyle zapału, siły i odwagi do niesienia pomocy innym?

Gdybyśmy zostawili świat taki, jakim jest, dawno już by go nie było. Temat drugiego człowieka zawsze był mi bliski. Każdy z nas może przecież stracić dom, nie mieć pieniędzy. Dlatego tak ważne, żebyśmy umieli dzielić się tym, co mamy. Przekonałem się także, że mówienie głośno o pomaganiu inspiruje kolejne osoby, które zaczynają aktywnie się włączać. Ludzi dobrej woli - jak śpiewał Czesław Niemen - naprawdę jest więcej.

Jakub Tylman - pedagog, autor książek dla dzieci, tegoroczny laureat Nagrody im. Ireny Sendlerowej "Za naprawianie świata", wyróżniony Nagrodą im. Janusza Korczaka.

Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was! Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
ukrainawojnaszkoła
Wybrane dla Ciebie