Jasio na smyczy — kontrowersyjna metoda na upilnowanie dziecka. Rodzice kontra psychologowie
- Smycz to błogosławieństwo w wielu sytuacjach - twierdzą rodzice. Plecaczki dla małych dzieci ze smyczą są częstym widokiem na polskich ulicach, a jednak nadal budzą kontrowersje i stają się powodem żarliwych dyskusji. Również psychologowie nie szczędzą słów krytyki. Czy popularny sposób na upilnowanie dzieci jest szkodliwy?
15.07.2021 13:37
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Dorota Zawadzka, psycholożka i autorka książek, znana szerzej jako Superniania, w jednym z postów na swoim Facebooku zdecydowanym głosem poddała krytyce używanie przez rodziców smyczy dla swoich dzieci. W efekcie w komentarzach zaroiło się od wypowiedzi rodziców, którzy stanęli w obronie kontrowersyjnej metody. Chociaż jednogłośności w środowisku psychologów dziecięcych również nie ma, wielu z nich odradza prowadzenie dziecka w ten sposób.
- Smycze, szelki i plecaki na uprzęży świetnie się sprzedają, zwłaszcza w przedziale wiekowym od 1. do 5. roku życia. Towar stale domawiam, od kilku lat, kiedy zaczęłam prowadzić mój sklep. Najlepiej sprzedają się zwierzaki lub plecaczki ze skrzydełkami. Są nie tylko atrakcyjne dla dzieci, które mogą tam schować ulubioną maskotkę i napój - to też doskonałe wsparcie dla rodziców, kiedy trzeba upilnować malucha w ruchliwym miejscu - stwierdza właścicielka jednego z warszawskich sklepów z zabawkami.
Rodzice są za
Joanna Wójcik, mama 2-letniej Ali i prawie 4-letniego Kacpra korzysta z takiego rozwiązania podczas samotnych wypadów z dziećmi, kiedy musi pokonać niebezpieczne, miejskie odcinki drogi.
- Mieszkamy w samym centrum Warszawy i prawda jest taka, że wyjście na spacer do parku z dwójką maluchów samo w sobie jest wyzwaniem. A nie mam tutaj nikogo do pomocy, bo wychowuję ich sama, poza tym mam też swoje ograniczenia zdrowotne. Zanim dojdę do parku, muszę przejść kilka ruchliwych ulic, dlatego jedno dziecko wożę w spacerówce, a synek nosi ulubiony plecaczek z szelkami i smyczą. Dla mnie to nie jest kwestia wygody, bo ten argument się często przytacza - mówi.
- Tu chodzi o to, żeby nic mu się nie stało, żeby się nie wyrwał i był blisko. Po mieście jeżdżą rozpędzone hulajnogi, nie wspominając o rowerzystach. Oczywiście nigdy syna nie ciągnę na siłę, staram się iść w jego tempie, często jak jest taka możliwość, trzymam go również za rączkę. Doszukiwanie się w tym krzywdy dziecka jest przesadą - Joanna dodaje, że jej dzieci lubią plecaki ze względu na ich atrakcyjne wzory: pszczółkę i dinozaura.
Podobnego zdania są Piotr i Ania, rodzice bliźniaków, którzy również korzystają z plecaków ze smyczami. Poproszeni o skomentowanie zdjęcia udostępnionego przez Dorotę Zawadzką nie szczędzili słów krytyki, wymieniając sytuacje, w których ich zdaniem smycz jest niezbędna.
- Żadnych wyjątków? A dzieci nadpobudliwe? Albo jak u nas: bliźnięta? Smycz to błogosławieństwo w wielu sytuacjach. Ja pracuję, a żona na razie została z dziećmi w domu i często musi sama z nimi się przemieszczać. O ile syn jest spokojny, to jego siostra jest jak Tygrysek z Kubusia Puchatka i jedna osoba nie jest w stanie ich upilnować. Każda sytuacja jest inna i to rodzic wybierze najlepsze rozwiązanie. Krytyków zapraszam z moimi dziećmi na zakupy - ciekawe, czy nie zmienią zdania po kwadransie, a tak łatwo przychodzi im ocenianie cudzej sytuacji - podkreśla.
- Osobiście uważam, że nie tylko nie robimy im w ten sposób żadnej krzywdy, ale przede zapewniamy niezbędne bezpieczeństwo. W ogrodzie czy parku mogą przecież biegać swobodnie. Poznają świat w odpowiednich i bezpiecznych miejscach bez ograniczeń. Lepiej tak niż narażać dziecko na wypadek — podsumowuje mężczyzna.
Psycholog przeciw
Przeciwnego zdania jest Wiktoria Dróżka, psycholożka z Poradni CO tam? w Warszawie, która podobnie jak Dorota Zawadzka nie widzi pozytywnych stron uprzęży dla dziecka.
- Smycz kojarzy się z prowadzeniem zwierzątka przy nodze, czyli z kontrolą, posłuszeństwem, nakazem, tresurą. Wspólnym mianownikiem jest tu ograniczanie, a nawet bezwzględne zabranie wolności. Przypięta smycz kojarzy mi się też z nieodciętą pępowiną, czyli toksycznym rodzicielstwem. To jest taki przesadyzm współczesnych rodziców, w których życiu dziecko staje się projektem - wyjaśnia, podkreślając, że dziecko do wieku dorosłego, ma przecież wykształcić w sobie umiejętności radzenia sobie w różnych, także trudnych sytuacjach, tak by mogło wyfrunąć z gniazda.
Co jednak z argumentem ochrony dziecka przed niebezpieczeństwem za pomocą szelek? Tutaj również wspominana metoda nie znajdzie usprawiedliwienia.
- Nic nie zastąpi słów, kontaktu wzrokowego. Wyobrażam sobie, że dziecko próbuje dobiec do czegoś, a rodzic pociąga go jak psa, co jest agresywnym aktem nadopiekuńczego rodzica. Gryzie mi się też kolorowy motyl z przyczepioną smyczą, to jakby ktoś pokazywał dziecku słodki świat, a potem mówił – on nie jest dla ciebie. Widok małego dziecka na smyczy zatrzymuje nad pytaniem o ograniczenia – czy dziecko może doświadczać świat? Mam tu ogromną wątpliwość — wyjaśnia.
Zdaniem specjalistki to, co jest wygodne dla rodzica, dla dziecka jest utratą relacji, możliwości poznawania i eksplorowania świata. Niestety może to też nieść negatywne konsekwencje.
- Wszystko, co jest nierelacyjne, blokuje procesy psychiczne, emocjonalne, behawioralne. Dziecko ma rozwijać zdolność rozpoznawania, co jest w świecie niebezpieczne, zaspakajać ciekawość poprzez dotyk, stawianie coraz szybszych kroków, badanie, co przynosi, jakie przeżycia. Warto, żeby rozwijała się w nim też intuicja, a do tego potrzebna jest wolność. Potrzebna jest oczywiście reakcja, gdy dziecko np. próbuje wybiec na ulicę, ale na zasadzie bliskości, czyli złapanie w ramiona, a nie pociągniecie na smyczy — tłumaczy.
Czy istnieją wyjątki od reguły? Czy czasem można użyć szelek i smyczy? - Nie mam zgody na to, aby w ogóle sięgać po uprząż dla dziecka. Czasami chcemy iść w wychowaniu na łatwiznę, myśląc o własnej wygodzie, z mojego doświadczenia wynika, że to droga na skróty, która może okazać się zgubna. Dziecko to życie, które takie metody zabijają — kwituje Wiktoria Dróżka.