Jest Kaszubką. Dziś otwarcie mówi: "Nosiłam w sobie wstyd pochodzenia"

"Kaszuby są stare, zhierarchizowane, rozmodlone, bardziej polskie niż Polska. Roztopiliśmy się w polskości. Nie jesteśmy jednością" – pisze Stasia Budzisz w książce "Welewetka. Jak znikają Kaszuby". – Wydawało mi się, że Kaszubi wkurzają się na to, że Polska ich nie rozumie. Okazało się, że żyjemy w bańce – mówi autorka.

W książce czytamy: "Dawano Kaszubom odczuć, że są gorszą kategorią Polaków"
W książce czytamy: "Dawano Kaszubom odczuć, że są gorszą kategorią Polaków"
Źródło zdjęć: © East News | Karolina Misztal

16.11.2023 | aktual.: 17.11.2023 12:49

Welewetka (Wielewitka) to żeńska forma pochodząca od imienia Welesa, słowiańskiego boga śmierci. Welewetka to także tytuł ludowej kaszubskiej piosenki, która według niektórych interpretacji związana jest z kultem przodków.

Ewa Podsiadły-Natorska: Skąd się wzięli Kaszubi?

Stasia Budzisz: Kaszubi to mniejszość etniczna – niektórzy nazywają ją narodem – żyjąca nad południowymi brzegami Bałtyku mniej więcej od VI–VII wieku, choć nie do końca wiadomo, skąd się tam wzięliśmy.

Pani gdzie się urodziła?

W okolicach Pucka, tam się urodziłam i wychowywałam.

Pisze pani w książce: "Dawano Kaszubom odczuć, że są gorszą kategorią Polaków". To też pani doświadczenie?

Urodziłam się w latach 80., dorastałam w 90.; w tym czasie było już inaczej niż w poprzednich pokoleniach. Za moje kaszubskie pochodzenie czy język nigdy nie byłam karana ani oficjalnie dyskryminowana. Natomiast kaszubskość jest mocno powiązana z wiejskością i przaśnością, a to jest coś, co w sobie nosiłam. Ten wstyd pochodzenia.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Wspomina pani w książce o kompleksie kaszubskim.

Kompleks kaszubski jest czymś, co istnieje w pamięci pokoleniowej kaszubskich rodzin mniej więcej od czasów, kiedy zaczęły się tworzyć narody. W połowie XIX wieku Kaszuby leżały na terenie Prus – albo to Prusy leżały na terenie Kaszub. W tamtym czasie wszyscy mówili w dwóch językach: niemieckim, który był oficjalny, oraz kaszubskim, który służył komunikacji. Przykładem była moja babcia, która urodziła się w 1907 roku, a zmarła w 1997. Polskiego nie nauczyła się nigdy. Mówiła jeszcze w trzecim języku, katolickim, w którym "klepała" modlitwy. Nie sądzę, żeby je rozumiała, po prostu była ich nauczona na pamięć.

A jednak na fali tworzenia się narodów Kaszubom powtarzano, że są Polakami. Kiedy w 1920 roku na Kaszuby przyszła Polska (za sprawą traktatu wersalskiego – przyp. red.), nagle się okazało, że nie rozumiemy siebie nawzajem. Kaszubi stali się "gorszą kategorią Polaków", niepełnowartościową. Z Polakami łączyła nas religia katolicka i w sumie niewiele więcej.

Jaka była sytuacja Kaszubów w PRL-u?

Nastąpiła silna polonizacja, która w szkołach odbywała się także przy pomocy klęczenia na grochu albo bicia linijką po rękach. Szczególnie drastyczne były lata 60. i 70., kiedy został przerwany przekaz międzypokoleniowy w języku kaszubskim. Nie dość, że system dopuszczał stosowanie kar cielesnych wobec uczniów, to w niektórych miejscach wysyłano dzieci do szkół specjalnych, ponieważ nie znały polskiego albo mówiły z błędami.

Uważano, że język jest tylko jeden – właśnie polski – a kaszubski to gwara lub dialekt. Powodowało to strach wśród kaszubskich rodziców, którzy przestali komunikować się ze swoimi dziećmi po kaszubsku. W moim domu po kaszubsku mówiła babcia i ojciec, ale byłam już trenowana do tego, żeby mówić po polsku. Przyszedł moment, że kaszubskiego zaczęłam się potwornie wstydzić.

Pisze pani: "Chciałam być Polką, czystą Polką i tylko Polką, ale z tą moją polskością wiecznie było coś nie tak. Wstydziłam się kaszubskiego akcentu i chłopskiego pochodzenia".

Kaszubski akcent jest "śpiewny", inaczej układamy zdania. Jedne słowa polaszymy, inne kaszubimy. W mojej wsi rozumieliśmy siebie nawzajem, ale gdy miałam kontakt z Polakami, swojej kaszubskości się wstydziłam, bo bywało, że byłam nierozumiana. Zaczęłam mieć obsesję na punkcie języka, chciałam go "wyczyścić", więc poszłam na filologię polską. Chciałam znać polski literacki i to mi się udało – do tego stopnia, że po publikacji książki niektórzy zaczęli podawać w wątpliwość moje kaszubskie pochodzenie, uznając, że mówię po polsku zbyt czysto.

Jak was nazywać? Narodowość? Społeczność?

Jesteśmy mniejszością etniczną, choć nie jesteśmy w ten sposób określeni w ustawie.

Czy to jest mniejszość hermetyczna? Kaszubi chcą, aby o nich mówiono, pisano?

Przed ukazaniem się książki wydawało mi się, że Kaszubi wkurzają się na to, że Polska ich nie rozumie i nie zna. Myślałam, że chcą opowiadać o sobie i o swojej historii. Okazało się, że żyjemy w bańce. Mam wrażenie, że Kaszubom na tym po prostu nie zależy. Gdy w kilku odcinkach serialu "Na dobre i na złe" przedstawiono nas jako skansen, cepeliadę i przaśnych wieśniaków, którzy zmarłą babcię trzymają w domu i sami chodzą na pogrzeby w kaszubskich strojach estradowych, wśród Kaszubów zrobił się szum, że tak nie wolno i że to niesprawiedliwe. Ale nic się nie zmieniło. Po tym, jak ukazała się moja książka, zaczęły dochodzić do mnie słuchy, czy my potrzebujemy wychodzenia na zewnątrz.

Potrzebujecie?

Uważam, że tak.

To co się dzieje? Stawia pani gorzką diagnozę, że Kaszuby się kończą: "Kaszuby są stare, zhierarchizowane, rozmodlone, bardziej polskie niż Polska. Roztopiliśmy się w polskości. Nie jesteśmy jednością".

Nazywam moją książkę "reportażem tożsamościowym". Oceniam w niej Kaszubów, choć początkowo to w ogóle nie było moim celem. Stało się inaczej, głównie dlatego, że z wielu rzeczy nie zdawałam sobie sprawy. Pisałam książkę przez prawie cztery lata. Miałam duży problem z "namierzeniem" kaszubskości. Pisanie zaczynałam, mówiąc o Kaszubach "oni", więc ta książka jest też świadectwem mojej transformacji. A odpowiadając na pani pytanie, co się dzieje: przede wszystkim Kaszubi milkną. Język kaszubski od ’89 roku może być nauczany w szkołach, można go studiować, wydawać w nim książki. Można wszystko.

Ale pojawił się problem: jeśli kaszubski ma być używany formalnie, powinien zostać ustandaryzowany i to jest normalna procedura. Ale to jest powód do sporów w społeczności – kłócimy się o niuanse językowe, o to, czy jesteśmy mniejszością, czy może w pierwszej kolejności jesteśmy Polakami, czy jednak Kaszubami. Nie ma porozumienia, a jest zwalczanie siebie nawzajem. Dochodzi też do sytuacji absurdalnych. Język kaszubski nauczany w szkołach jest polonizowany, rugowane są z niego germanizmy, więc babcia i wnuczek mówiący po kaszubsku za bardzo się ze sobą nie dogadają. Jest wiele trudnych tematów. Podręczniki do nauki kaszubskiego są mało atrakcyjne dla użytkowników, a każda impreza rozpoczyna się tutaj od mszy świętej. To wszystko nie jest sexy dla młodych ludzi.

Kaszubi chcieliby zostać uznani za odrębny naród?

Nie wszyscy. Stowarzyszenie Osób Narodowości Kaszubskiej Kaszëbskô Jednota walczy o to, żebyśmy zostali uznani za mniejszość. Natomiast Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie twierdzi, że najpierw jesteśmy Polakami, a dopiero potem Kaszubami, choć w ich szeregach są też "narodowcy". Widać, ile jest podziałów i jakie to wszystko nie jest proste.

W 2021 roku podczas spisu powszechnego po raz pierwszy zaznaczyła pani tylko "narodowość kaszubską". Jest już pani ze swoją kaszubskością "dogadana"?

Faktycznie to był pierwszy spis, w którym zaznaczyłam swoją kaszubskość i to jako jedyną identyfikację, ale nie ukrywam, że zrobiłam to dla statystyki. Dziś, jeśli miałabym określić swoją tożsamość powiedziałabym, że jestem przede wszystkim Kaszubką, ale też Polką. Choć w drzewie genealogicznym po mieczu i po kądzieli nie mam ani jednego Polaka, to jednak w pierwszej kolejności myślę po polsku, nie po kaszubsku. Przez całe życie byłam socjalizowana do tego, aby być Polką. Dzięki pracy nad książką uświadomiłam sobie jednak, że nie mam powodu, by wstydzić się swojej kaszubskości.

Dla Wirtualnej Polski rozmawiała Ewa Podsiadły-Natorska.

Zapraszamy na grupę na Facebooku - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (515)