Jestem kurą domową i dobrze mi z tym
Kura domowa (gallus gallus domesticus) - gatunek ssaka z rodziny człowiekowatych, żyjący na całym świecie. Cechy charakterystyczne to zamknięcie w domu, lenistwo, brak ambicji, pasożytowanie na społeczeństwie. A może wcale nie? Oto krótki przegląd polskich kur domowych.
08.03.2016 | aktual.: 08.03.2016 13:03
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Kura domowa (gallus gallus domesticus) - gatunek ssaka z rodziny człowiekowatych, żyjący na całym świecie. Cechy charakterystyczne to zamknięcie w domu, lenistwo, brak ambicji, pasożytowanie na społeczeństwie. A może wcale nie? Oto krótki przegląd polskich kur domowych.
Kura wielodzietna
- Standardowy dzień? U mnie nie ma czegoś takiego - śmieje się Basia z 40-stką i piątką dzieci (w wieku od 8 miesięcy do 18 lat) na karku.
Zaraz się jednak poprawia, że jednak jakiś standard jest: trzeba posprzątać, zrobić zakupy, nastawić pranie (obowiązkowo jedno, czasem i dwa), ugotować.
Tradycją jest zaś to, że w sobotę to 14-letnia Klara wyręcza ją w przygotowaniu obiadu, a w niedzielę mąż, choć w praktyce wychodzi najczęściej tak, że obiad jest w restauracji.
- Niedziela jest świętem dla rodziny, mąż wyniósł taką tradycję z domu, poza tym chciał mi ulżyć w domowych obowiązkach, żebym w niedzielę nie stała przy garach. A przede wszystkim to jest dla nas wszystkich mobilizacja, żeby spędzić ten czas razem: idziemy do parku, na basen, gramy w gry.
Basi dzień zaczyna się około szóstej rano, jeśli nie liczyć pobudek w środku nocy na karmienie Teodora. Przez kolejne trzy godziny orbituje wokół dzieci: zanim wstanie trójka starszych, Basia już ma oporządzonego Teosia i przygotowane dla nich śniadanie (pierwsze, w domu, i drugie, do szkoły), zawsze stara się choć przysiąść z nimi na chwilę, porozmawiać, zrobić poranną "odprawę", młodszą Łucję, która w tym roku chodzi do szkoły na drugą zmianę, budzi nieco później, jak już ją wyprawi do szkoły, to zostają z Teodorem sami, jeśli nie liczyć sterty talerzy i kubków do zmywania (tu Basię wyręcza akurat zmywarka).
Czasami są dwa obiady, bo Bogna jest bardzo wybredna, a czasami jeden, na szybko, jakiś makaron, sos warzywny, zupa z wkładką i jest jakiś konkret. - Kuchnia to nie jest moja pasja - śmieje się Basia.
Przed gotowaniem albo po, albo w trakcie - spacer z Teosiem. Później trzeba odebrać Łucję ze szkoły. Kiedyś popołudnie Basia spędzała w samochodzie, rozwożąc dzieciaki na zajęcia dodatkowe - a to ceramikę, a to rehabilitację, a to języki obce. Teraz ma więcej luzu, starsi sobie sami czas i dojazdy organizują. Co nie znaczy, że Basia ma już fajrant, bo znów trzeba posprzątać, ponakładać na talerze, zwłaszcza że w tygodniu każdy je obiad o innej porze. - A dzieciaki, mimo głodu, najczęściej czekają na mnie - śmieje się Basia.
Jej marzeniem zawsze było mieć dom i dużo dzieci, była na to przygotowana, nawet w młodości jak myślała o karierze zawodowej, to wiedziała, że praca nie może być "od do", bo jak wtedy znaleźć czas, prawdziwy czas, dla dzieci?
W ciągu 18 lat pomoc z zewnątrz Basia musiała sobie zafundować raz, po urodzeniu trzeciego dziecka. - Kacper miał cztery lata, Bogna dwa i maleńka Klara. To mnie przerastało, wstawałam o piątej, żeby ugotować obiad, żeby w ogóle móc z dziećmi w ciągu dnia wyjść na spacer. Raz w tygodniu przychodziła więc pani, żeby posprzątać, inaczej bym nie wyrobiła, moi rodzice daleko, męża też, nie miał nam kto pomóc - wspomina.
Basia skończyła filologię romańską, pracowała w firmie polsko-francuskiej i w liceum, ale to przed dziećmi. W międzyczasie przez chwilę razem z przyjaciółką prowadziły szkołę językową. I to by było na tyle. - Nigdy nie usłyszałam od męża zarzutu, że nie przynoszę pieniędzy do domu. Wręcz przeciwnie, często powtarza: "odpocznij w końcu", "umów się z kimś", "zostaw, może być bałagan", "ja to zrobię" - mówi Basia. O ile jej i mężowi to pasuje, o tyle państwu już nie. - Nie jestem przewidziana w systemie emerytalnym. Choć to moje dzieci będą zarabiać na emerytury innych.
Mimo to bez mrugnięcia okiem przyznaje: - Czuję się spełniona, w stu procentach. Jak sobie myślę o swoim życiu, to stwierdzam, że mi Pan Bóg sprawił niespodziankę, bo jest piękniejsze, niż sobie kiedyś to wymarzyłam.
Kura klasyczna
Karolina, 26 lat, skończyła animację społeczno-kulturową, w międzyczasie pracowała trochę w agencji reklamowej, trochę w eventowej, choć nieszczególnie ją to kręciło, najbardziej jej się podobała praca w Klubie Malucha, ale to też chwilowo. Po urodzeniu Józia razem z mężem postanowili, że zostanie w domu. - W agencjach były dziewczyny, które mają małe dzieci, one pracują od 9 do 19, a dzieci całe dnie spędzają w żłobku. Ja sobie tego nie wyobrażam - mówi.
Rytm jej dnia wyznaczają dzieci, prawie 3-letni Józio i dziesięciomiesięczna Aniela: śniadanie pierwsze, drugie, gotowanie obiadu, karmienie, a w międzyczasie to, co Karolina nazywa swoją "najbardziej znienawidzoną czynnością", czyli sprzątanie. - Ja to jednak jestem artystka, u mnie musi być trochę bałagan. Choć staram się ogarniać to wszystko, żeby nie było tajfunu - śmieje się.
Jednocześnie podkreśla, że na rozgardiasz może przymknąć oko, i jej mąż też nieraz przymyka, jak wraca z pracy popołudniu, to często mówi: "zostaw, jutro się to ogarnie", ale na syf już nie. Tym bardziej, że Anielka zaczyna raczkować, lada moment będzie zbierała wszystko z podłogi i choć "swoją porcję brudu dziecko musi zjeść", to czyszczenia Karolina odpuścić sobie nie może.
W jej codziennym repertuarze nie ma natomiast zakupów - najczęściej robi je mąż po powrocie z pracy. Obiady też stara się na następny dzień podszykować wieczorem, bo w ciągu dnia nieraz nie ma na to po prostu czasu.
Karolina śmieje się: - Studia skończyłam, a jestem sprzątaczką i opiekunką. Ale nie żałuję, wciąż się rozwijam, już po urodzeniu dzieci broniłam licencjat, teraz robię prawo jazdy, jak maluchy trochę podrosną, może będę kontynuować studia. Ale na pewno przez ich pierwsze lata życia chcę być z nimi.
Poza dziadkami mieszkającymi po sąsiedzku, Karolina mówi, że ma szczęście z jeszcze jednego powodu. - Mój mąż nigdy nie powie, że mi dobrze, bo cały dzień siedzę w domu. On doskonale wie, że bycie kurą domową to też praca, często na dwa etaty - mówi Karolina.
I to produktywna. - Widzimy, że nasze dzieci świetnie się rozwijają, czują bezpieczne mając mamę zawsze blisko.
Kura arabska
Monika, 27 lat, jak sama się przedstawia na swoim blogu Mama Notuje: "z wykształcenia dietetyk, z zamiłowania mama, żona, mól książkowy i blogerka". W jednym z wpisów oznajmia dumnie: "jestem kurą domową".
Budzika nie potrzebuje, przynajmniej nie takiego elektrycznego, na nogi zrywa ją o szóstej, czasem wpół do siódmej synek. Zanim wstanie mąż i córka, mały już ma sucho w pieluszce i pełno w brzuszku, jak już wstaną, to Monika może usiąść z nimi do śniadania. Później mąż "idzie" do pracy - w cudzysłowie, bo ma blisko, zaledwie kilka kroków, tyle co zamknąć się w gabinecie przed komputerem (od niedawna pracuje z domu) - córka dostaje zabawki, a Monika chwyta za miotłę albo ścierkę i zaczyna maraton z kuchni (gdzie przygotowuje obiad) do łazienki (gdzie ogarnia pranie) i z powrotem, z krótkimi przystankami na odpisanie na maile i komentarze na blogu.
Dalej: spacer, obiad, drzemka córki, godzinka do półtorej, znów spacer, tym razem całą rodziną, bo mąż się od komputera na chwilę odrywa, albo wspólna zabawa, nieraz nawet i sprzątanie. Wieczorem niby spokojniej, kolacja, kąpanie, zabawa i usypianie dzieci. W międzyczasie jeszcze, ale to już doraźnie, jak zajdzie potrzeba: karmienie, przebieranie, sprzątanie rozlanych soczków, budowanie domków z klocków.
- Tyle w teorii, bo w praktyce bywa różnie - wyjaśnia Monika. - Oczywiście pewna rutyna jest, bo codziennie muszę wykonywać te same czynności, czytać te same książeczki dla dzieci i układać lalki do snu niezliczoną ilość razy. Ale jednocześnie z dziećmi nigdy nic nie wiadomo - dodaje.
A wtedy w codziennym grafiku w miejsce śniadania wskakuje uspokajanie któregoś z dzieci, bo jest na przykład marudne, zamiast sprzątania - zabawa z córką, bo plan przewiduje akurat czynny udział mamy. - Ale są też dni, kiedy zamiast gotować obiad zamawiamy pizzę, a sprzątanie odkładamy na następny dzień, żeby gdzieś razem pojechać, spotkać się ze znajomymi albo zwyczajnie razem pobyć - opowiada Monika.
Przyznaje też, że zdarza jej się "zmęczenie materiału". - Wbrew pozorom zabawa z dzieckiem może być bardziej nużąca niż praca i przychodzą dni, kiedy ma się już wszystkiego dosyć. Bo niewyspanie, rutyna, zmęczenie. Ale podobnie mają osoby pracujące na etacie - każdego dnia podobne czynności, więc w końcu wkrada się monotonia - wyjaśnia.
Zdarzało jej się słyszeć (lub czytać) o sobie: że jest "leniem bez ambicji i przyszłości", że "pasożytuje na społeczeństwie", że sobie zmarnowała życie, że się nie rozwija. - Teraz mnie to bawi, ale na początku takie komentarze mnie denerwowały, szczególnie od osób, które nie mają dzieci. Dla nich kariera jest najważniejsza i to ich wybór. Mój natomiast był taki, żeby zostać w domu z dziećmi. Oni mieli prawo wyboru i ja też je mam. Nie czuję się pasożytem dla społeczeństwa, bo wychowuję dla tego społeczeństwa przyszłych obywateli i nie wiem, czemu to miałoby być mniej ważne zajęcie niż bycie sekretarką, bankowcem czy, w moim przypadku, dietetykiem.
Na blogu pisała: "nie rozumiem czemu niania, sprzątaczka czy kucharka to normalne zawody, a ja wykonując to samo w domu, jestem uznawana za lenia". Teraz dodaje: - Wielu ludzi nie weźmie pod uwagę faktu, że ja nie mam wolnych weekendów, urlopów czy prawa do wolnego dnia z powodu choroby, że matka zawsze "musi", niezależnie od okoliczności i samopoczucia. Nie pomyślą też, że nie pracując na etacie można mieć zajęcie zarobkowe, pasje, a zajmowanie się domem i dziećmi to zajęcie samo w sobie pochłaniające dużo czasu i energii.
Często wydaje jej się też, że w obiegowej opinii pokutuje równanie: kobieta w domu ergo - patelnia i pieluchy, od początku do końca, całe życie, nic więcej. - Tak się urodziła i tak umrze. Amen - kwituje Monika. I zapewnia: - Nie czuję, żebym marnowała życie, bo nadal się rozwijam i uczę, i zamierzam wykorzystać czas spędzony w domu też na swój rozwój. Nie zawsze jest to łatwe, bo czas dla siebie trzeba znaleźć zawsze pomiędzy obowiązkami, a mając małe dzieci nigdy nie wiem, czy będę miała na to 10 minut czy 2 godziny.
Monika łatkę kury domowej może mieć o tyle mocno przyszytą, że jej mąż jest Arabem, a jak z kobietami jest u Arabów, to już wszyscy doskonale wiedzą. Najbardziej ci, którzy nigdy żadnego nie poznali. - Dla wielu ludzi mąż Arab to tyran trzymający mnie w piwnicy. Dlatego kiedy go poznają, często są zdziwieni tym, jak mnie traktuje i jak wygląda nasza relacja. To on namówił mnie do prowadzenia bloga i wypycha z domu na spotkania z koleżankami. Wspiera mnie w moich pomysłach i działaniach i jeszcze nigdy nie usłyszałam od niego, że nie mogę czegoś zrobić.
Na przykładzie swojej rodziny Monika może powiedzieć więc: Arab Arabowi nierówny. Czy raczej: człowiek człowiekowi nierówny. - Wiele zależy od pochodzenia, kultury, sposobu wychowania, ale też od indywidualnych cech charakteru. Akurat w rodzinie mojego męża kobiety pracują i obecnie jestem jedyną "kurą domową" na stanie - śmieje się. Tak na poważnie wyjaśnia natomiast, że w środowisku, w którym się obraca, mężczyźni byli i są wychowywani zgodnie z zasadą: utrzymanie domu to ich obowiązek, żeby kobieta na dom łożyła, to wstyd i hańba, co innego, jak chce pracować, wolna wola, ale wtedy cała pensja należy do niej.
- Nie mogę jednak powiedzieć, jak wygląda życie typowej arabskiej żony, bo żeby taką znaleźć, najlepiej pojechać do kraju arabskiego. Ja mieszkam w Europie i mój mąż ani jego rodzina nie próbowali mi odebrać "europejskich" nawyków czy zachowań, w których zostałam wychowana - mówi Monika. I dodaje, że presji ze strony męża czy nawet jego rodziny, by zostać w domu, przy przysłowiowych garach, nigdy nie czuła. - Częściej czuję presję otoczenia, żeby posłać dzieci do żłobka i iść do pracy. A my decyzję o tym, żeby nie posyłać dzieci do żłobka czy przedszkola podjęliśmy wspólnie i wspólnie wprowadzamy to w życie - wyjaśnia Monika.
We Francji, gdzie mieszka, etat "kury domowej" wlicza się do stażu pracy - pod warunkiem, że przed zajściem w ciążę kobieta pracowała. Monika planuje więc otworzenie własnej firmy, żeby mogła pracować w domu i nie martwić się o to, że na starość przyjdzie jej wbić zęby w ścianę. - Ale oczywiście nie każdy zawód można w ten sposób wykonywać, nie każdy ma do tego warunki czy chęci, więc kobiety nie pracujące są później w ciężkiej sytuacji, bo nikogo nie obchodzi, że przecież pracowały 24 godziny na dobę wychowując przyszłych podatników.
Aneta Wawrzyńczak