Kasia, Amelka i Ewelina © Archiwum prywatne | Oliwia Piwko

Jesteśmy rodziną

Anna Śmigulec

U Amelii, Kasi i Eweliny pachnie naleśnikami z owocami i czekoladą. I bezpiecznym domem. Dziesięć lat temu nawet nie przeszłoby im to przez myśl.

Marzyły o niej od dawna.

Pośrodku obszernej, miękkiej sofy w kolorze morskim z dwoma rzędami poduch mości się 2,5-letnia Amelka, z drobną buzią i blond włosami do ramion układającymi się w miękkie fale. Rezolutna, wygadana i pogodna. Przykłada mamie Ewelinie stopę do ucha, a ta ją łapie, udaje, że to telefon i właśnie go odbiera.

Halo! Halooooo! - śmieją się z głębi trzewi. - Halo!

Amelka lubi czułości i wie, czego chce, więc już po chwili wtula się w mamę Kasię, po drugiej stronie sofy. Jest samodzielna nad wiek, umie założyć sobie buty, jeść sztućcami, a tym bardziej trzymać kubek z ciepłą herbatą. Ale wręcza go Kasi, woli, żeby to ona "dawała jej łyczki". Tak zyskuje dwa w jednym: ciepło herbaty i ciepło mamy.

- Nie kręć głową – mówi Amelka do Kasi, bo już zeszła z sofy i teraz zapina spinkę na jej kucyku. Obie mamy mają proste włosy sięgające do łopatek, tylko te Kasi są ciemniejsze i bez grzywki.

Amelka wybiega do swojego pokoju i po chwili słychać gwałtowny metaliczny brzdęk. To blaszany kuferek otworzył się po drodze i na podłogę rozsypały się dziesiątki kolorowych spinek do włosów. Kasia reaguje w ułamku sekundy, tym samym, w którym dziecko jest na krawędzi: już gotowe się rozpłakać, ale jeszcze nie zaczęło.

- Nic się nie stało! – rzuca ciepłym tonem Kasia. - Kuferek pewnie był niedomknięty. Pozbieraj i chodź do nas.

I już po chwili Amelka sadowi się między Eweliną a Kasią, zawartość kuferka wysypuje na sofę i w wielkim skupieniu, posapując od czasu do czasu, wpina mamie Ewelinie w grzywkę 11 spinek – od bladoróżowej z brokatem po niebieską. Proste ciemnoblond włosy spięte są w niedbały kok na czubku głowy, więc pojedyncze pasemka wysunęły się i na nich też Amelia próbuje zapinać spinki. Ewelina poddaje się temu z anielską cierpliwością, ale Kasia znów reaguje:

- Amelko, na tych cienkich kosmykach nie zapinaj mamie spinek, bo ją boli. Na grzywce możesz.

Między nimi kładzie się też drobna 7-letnia suczka shih tzu z długą sierścią, która wręcz lubi, jak Amelka wpina jej spinki.

Naprzeciwko, metr od sofy, wisi huśtawka. Wygląda jak niewielki hamak: beżowe płótno zawieszone na sznurkach, a te na drewnianym drążku i łańcuchu przymocowanym do sufitu.

O huśtawce w salonie też latami marzyły. Ale wydawała im się nieosiągalna.

Podobnie jak Amelka.

Pachnie naleśnikami z owocami i czekoladą. I bezpiecznym domem.

Dziesięć lat temu nawet nie przeszłoby im to przez myśl.

Ewelina, Amelka i Kasia
Ewelina, Amelka i Kasia© Archiwum prywatne | Oliwia Piwko

MAPA

Kasia: prawie 180 cm wzrostu, szczupła, wysportowana, stoi na ulicy z papierową mapą i szuka uniwersytetu, na którym następnego dnia ma zacząć studiować.

- Kasia! Kasiaaa! - krzyczy grupka dziewczyn z daleka.

Jest 30 września 2011 r. Wtedy widzą się pierwszy raz w życiu.

- Kasia z tą mapą szukała uczelni, a miała ją za plecami – śmieje się Ewelina. Niższa od Kasi o pół głowy i drobniejsza.

- Ale przynajmniej mapę trzymałam dobrze, a nie do góry nogami! - śmieje się Kasia. - Nie moja wina, że ten budynek nie był opisany. Teraz wrzucasz adres w Google Maps, wyskakuje ci widok 360 stopni i dokładnie wiesz, jak co wygląda.

- Wtedy też mogłaś sprawdzić w komórce.

- 10 lat temu? Kto miał tyle internetu? 2 giga na miesiąc! A poza tym – Kasia przybiera twardszy ton, ale oczy wciąż jej się śmieją - ja jestem tradycjonalistką! Pochodzę z konserwatywnego środowiska.

Bo Kasia przyjechała z niewielkiej miejscowości, gdzie rządzi Kościół i PiS. Złożyła papiery na pedagogikę w trzech miastach: w Lublinie, Warszawie i Bydgoszczy. Po czym wybrała to najbardziej oddalone od domu. O 600 km.

Brat, starszy o dwa lata, znalazł jej uczelniane forum:

- Weź się tam zaloguj, może zgadasz się z kimś z twojego roku. Będzie ci łatwiej.

Więc Kasia się loguje. Ona i dziewięć dziewczyn umawiają się przed uczelnią, żeby się zorientować co i gdzie się mieści. Kasia zapowiada: "Jak zobaczycie kogoś z mapą, to będę ja".

I wtedy, 30 września 2011 r., Ewelina widzi: wysoką, głośną dziewczynę mówiącą niskim głosem i sypiącą celnymi ripostami i żartami. Wszystkie się z nich śmieją, tylko nie ona. Ewelinie wydaje się niezależna i niedostępna. Trochę jej imponuje, a trochę budzi lęk.

A Kasia w tej grupie dziewczyn natychmiast wyławia wzrokiem Ewelinę. Dostrzega: jest zamknięta w sobie, cicha, ale uważne zielone oczy zdradzają, że pod spodem kryje coś cennego.

Następnego dnia zaczynają razem studiować.

I nic.

SŁUCHAWKI

Nie rozmawiają ze sobą. Nie mają wspólnych tematów.

Raz Kasia pyta Ewelinę, jak może dojechać do akademika.

- Tu pójdziesz w prawo, dalej w lewo i tam masz przystanek.

Po czym Ewelina zakłada słuchawki i tyle rozmowy, choć idą w tym samym kierunku. Kiedy docierają na miejsce, rzuca tylko: - To ty z tego przystanku, a ja z tego.

WÓZEK

Ewelina pracuje jako opiekunka do dziecka. Każdego dnia prosto z uczelni jedzie do rocznej Zosi i zajmuje się nią do wieczora. W soboty też, od godz. 14.00.

Aż któregoś dnia niespodzianka.

Ewelina pyta Kasię, czy ta pomogłaby jej wnieść do autobusu wózek z Zosią, bo jedzie z nią na zajęcia umuzykalniające. Rozum podpowiada: poproś akurat ją, bo nie zna nikogo w tym mieście i pewnie ma dużo czasu. Dopiero po latach zobaczy to wyraźnie:

- Ciągnęło nas do siebie.

Kasia pomaga z wózkiem. I zostaje z nimi tego dnia. Wracając od Zosi odkrywają, że mieszkają 10 minut drogi od siebie: Ewelina z rodzicami, Kasia w akademiku. Umawiają się, z którego przystanku pojadą razem na uczelnię. Raz, drugi, piętnasty. Zaczynają się odwiedzać na kawę i herbatę.

No i od teraz mają już wspólny temat. Kasia zagaja, jak z Zosią. Znowu jedzie do niej i pomaga. Wkrótce, kiedy Zosia ma rok i trzy miesiące, rodzi się jej brat. Ewelina przejmuje popołudniową opiekę nad nim od szóstego dnia życia. Wiadomo: sama nie da rady przy dwójce tak małych dzieci, więc ich rodzice zatrudniają Kasię jako drugą opiekunkę.

Ewelina, Kasia i Amelia
Ewelina, Kasia i Amelia © Archiwum prywatne | Oliwia Piwko

KLUB

Studentki pierwszego roku pedagogiki postanawiają się zintegrować. Idą całą paczką do klubu, gdzie gra tylko reggae. Wszystkie tańczą i wyśpiewują teksty piosenek, a Kasia nic. Nie zna żadnych utworów. Żeby nie odstawać, zaczyna ruszać ustami i udaje, że śpiewa. Jest ciemno i głośno, nikt nie zauważa.

- Ale jak wróciłam do domu – opowiada teraz – wrzuciłam sobie to w Google i zaczęłam się osłuchiwać. Bo siara! Wszystkie znają te przeboje, a ja nic. W mojej miejscowości nie słuchało się reggae.

- A czego się słuchało? - ożywia się Ewelina.

- Jak to czego? Barki! "O Panie, to Ty na mnie spojrzałeś, Twoje usta dziś wyrzekły me imię..."

Dziewczyny wybuchają śmiechem. Teraz i dokładnie 10 lat temu. Na tamtym spotkaniu wreszcie poczuły, że mają wspólne tematy i dobrze się rozumieją.

Ale dopiero następna impreza to przełom.

POCZĄTEK

Tym razem dziewczyny balują u koleżanki i zostają u niej na noc. Atmosfera zabawy i beztroski, tym bardziej, że jest 21 grudnia, święta i karnawał za pasem.

Ewelina wychodzi z łazienki. Pod drzwiami akurat stoi Kasia. Nieoczekiwanie wpycha Ewelinę z powrotem do środka i całuje.

Z wzajemnością.

Obie zdumione.

Kasia zawsze miała chłopaków, chodzili za rękę, całowali się, przyprowadzała ich nawet do domu, przedstawiała rodzicom. Nie rozumie, co teraz nią powodowało, ale czuje, że wypłynęło z głębi niej.

Bawią się nadal, szczęśliwe.

MILCZENIE

Następny ranek jest szalony. Szybko wstają, szybko jedzą śniadanie, szybko wracają każda do siebie, bo tego dnia Kasia wyjeżdża na święta do rodziców. Nie ma nawet kiedy pomyśleć, co takiego zainicjowała ostatniej nocy, jeszcze to do niej nie dociera. Żadna z nich nawet o tym nie wspomina.

Dopiero dwa dni później i 600 km dalej, przy stole wigilijnym, Kasia myśli o Ewelinie i zaczyna rozumieć, że w jej życiu wydarzyło się coś ważnego.

Wysyła do Eweliny sms z życzeniami i pytaniem "Co słychać?".

Żadnej odpowiedzi.

Wysyła drugi. Znów nic.

W następnych dniach wysyła trzeci, czwarty i siedemnasty. Żadnego odzewu.

- Spaliłam – denerwuje się. - Może ona wcale nie czuła tego samego co ja? Może źle zinterpretowałam sygnały od niej? Czy będziemy się w ogóle do siebie odzywać? Czy zerwie ze mną kontakt? Jak ja mam w ogóle teraz wrócić na uczelnię?

Kasia wpada w panikę. Każdy dzień to nadzieja, że Ewelina się odezwie, a potem rozczarowanie, że się nie odezwała. Do tego zawieszenie między: "czuję do niej coś nowego i silnego, i to jest piękne" a "wygłupiłam się, jak ja jej spojrzę w oczy?".

I tak przez dwa tygodnie, bo tyle trwa przerwa świąteczna na uczelni. Tylko przed Sylwestrem promyk nadziei i mała ulga: Ewelina pisze na gadu-gadu: pyta, czy wszystko dobrze i informuje, że skończył jej się pakiet smsów, a na święta była u babci, gdzie nie ma internetu i teraz znowu do niej jedzie. Żadnego nawiązania do całowania w łazience.

Więc Kasia nadal w niepewności. Która osiąga apogeum podczas 9-godzinnej podróży pociągiem. 

Kiedy się spotykają na uczelni, wcale nie jest lepiej. Spędzają mnóstwo czasu razem, bo wraz z innymi dziewczynami przygotowują przedstawienie zaliczeniowe na jeden z przedmiotów. Kasia sporo żartuje, chce rozładować atmosferę, wszystkie się śmieją, tylko Ewelina zachowuje kamienną twarz. Dziewczyny pytają:

- Pokłóciłyście się czy co?

Później okaże się, że Ewelina czuła się po prostu zawstydzona. Nie wiedziała, jak się zachować, więc na wszelki wypadek całkiem się w sobie zamknęła.

Dopiero w któryś weekend rozmawiają otwarcie: tak, całowałyśmy się, tak, czujemy coś do siebie nawzajem.

Zaczynają się zachowywać jak para, ale nie nazywają tego związkiem.

Mijają miesiące, Kasia często bywa u Eweliny i niedaleko - u jej babci. Babcia chętnie gotuje dla nich obiady, zaprasza na herbatę.

Wszystko się układa, planują nawet razem zamieszkać. We trójkę, z jeszcze jedną koleżanką, ale wreszcie być blisko.

Aż nagle ten telefon.

"Nie spodziewałam się tego po tobie! Nie jesteś moją córką! Masz to skończyć" - tak na początku zareagowała na związek dziewczyn mama Kasi
"Nie spodziewałam się tego po tobie! Nie jesteś moją córką! Masz to skończyć" - tak na początku zareagowała na związek dziewczyn mama Kasi © Archiwum prywatne

SZAFA

- Dostałam list! – rzuca wzburzona mama Kasi przez telefon. - Zgadnij jaki.

Kasia zdumiona, nie rozumie, o co chodzi.

- Od mamy Eweliny! I co ty na to? - kontynuuje jej mama.

Zanim Kasia zdąży cokolwiek odpowiedzieć, mama wykrzykuje jak w amoku:

- Nie spodziewałam się tego po tobie! Nie jesteś moją córką! Masz to skończyć! Wracasz do domu, koniec studiów! Jutro po ciebie przyjeżdżamy.

Kasia gorączkowo próbuje łączyć fakty z ostatnich tygodni. I znajduje.

Któregoś dnia po meczu wpadła z Eweliną do jej domu rodzinnego, a tam mama Eweliny w furii. Że znalazła intymny list Kasi do Eweliny i jak tak można! Trzaskanie szafkami, podniesiony głos, a na koniec:

- Poinformowałam twoich rodziców, co wy robicie!

Rzeczywiście, Kasia wysłała taki list w wakacje, z rodzinnej miejscowości. Chciała być romantyczna. Napisała specjalnie na papierze.

Ale tamtego wieczora, kiedy mama Eweliny wykrzyczała kilka przykrych zdań, Kasia nie wzięła tego na poważnie. Wiedziała, że pani Ela jest wybuchowa, podobnie zresztą jak jej własna mama.

Wyszła bez słowa, wróciła do akademika, zapomniała.

Ale teraz słowa własnej matki pieką tak, jak nic, co znała w dotychczasowym życiu. Kasia ryczy przez kilka dni z rzędu, nie może się pozbierać.

Jej relacja z Eweliną jest silna, ale wciąż świeża i krucha. Każda z nich czuje: "Chcę z nią być", ale żadna nie jest pewna, jak długo to potrwa. Dla obu to rewolucja w życiu. A tu jeszcze do Kasi dociera: aha, czyli od teraz nie mam rodziny?

Czuje się też okradziona. Przecież za jakiś czas każda z nich sama powiedziałaby bliskim. Po swojemu. Ale zabrano im tę szansę.

Nie wyszły z szafy. Zostały z niej wyrzucone.

STRUP

U Eweliny wie tylko mama. Reszta rodziny obserwuje: ona i Ewelina nie odzywają się do siebie, znaczy, że pokłóciły się o coś grubszego.

U Kasi wiedzą oboje rodzice i choć mieszkają daleko, boli tak samo.

Dziewczyny dają im czas.

Kasia przestaje przychodzić do domu Eweliny i do jej babci.

Ale obie są zdeterminowane i nie zamiatają tematu pod dywan. Kiedy rodzice Kasi mówią:

- Ostatnio byliśmy w kinie na francuskim filmie "Nietykalni".

Ona rzuca swobodnie:

- My też byłyśmy na tym z Eweliną. Świetny.

Kiedy Ewelina wychodzi z domu, a jej mama wrogim tonem rzuca:

- Idziesz do niej?

Ewelina odpowiada spokojnie:

- Tak, idę do Kasi.

Albo:

- Znowu rozmawiasz z nią?

- Rozmawiam z Kasią.

Tata Kasi godzi się z sytuacją wcześniej. Tata Eweliny nie ma nic do powiedzenia, bo zniknął z jej życia, kiedy miała sześć lat. A ojczym się nie wtrąca.

Za to jedna i druga mama całą sobą - myślą, mową i uczynkiem – pokazują i żądają: "Zakończ TO!"

Dziewczynom ciężko.

Dopada je ból, smutek, czasem rozpacz.

Trwa to ponad rok. Wiele razy myślą o tym, by wyjechać i zamieszkać za granicą. Ale nigdy o tym, by się rozstać.

- Dałyśmy naszym rodzinom czas. Ale dla nas on był najtrudniejszy w życiu – powie po latach Kasia.

OSWAJANIE

Pierwsze rodzinne spotkanie organizują na neutralnym gruncie. U babci ze strony Eweliny, tej, do której wpadały na obiady. Babcia ma na imię Irena, ale żadna z niej Irena ani Irenka. Wszyscy mówią: babcia Ira. I to oddaje jej charakter: głośna, szczera do bólu, mówi prawdę prosto w oczy, nie przejmuje się, co myślą inni. Do tego towarzyska, trzyma całą rodzinę razem. Nagotuje dla wszystkich i nakarmi.

Spotykają się u niej na grillu. Są mama i ojczym Eweliny, ciocie z mężami, kuzyni z dziewczynami, lato, kiełbaski, śmiech i gwar.

- Podaj mi musztardę – mówi mama Eweliny do Kasi.

A Kasia czuje się, jakby usłyszała: "Wygrała pani dom w naszej loterii. Po odbiór kluczy proszę się zgłosić w najbliższych tygodniach".

Radość.

LODOŁAMACZ

Jest 2014 r. Ewelina i Kasia mieszkają razem. Nareszcie same. Bo wcześniej miały zawsze jedną lub więcej współlokatorek. Obie wciąż studiują, ale i zarabiają.

Są razem już trzy lata - pewne swoich uczuć i szczęśliwe ze sobą.

- Może byśmy wzięły psa? – zastanawiają się. Jak wiele par, które nie są jeszcze gotowe na dzieci, ale na wspólną odpowiedzialność już tak.

Kiedyś obie były u weterynarza z kundelkiem Eweliny i w poczekalni Kasia zobaczyła shih tzu: mały piesek podobny trochę do yorka siedział na kolanach swoich państwa i od razu podbił serce Kasi.

- Jeśli kiedykolwiek będziemy miały psa, to tylko takiego – mówi. A w myślach dodaje: "Może za dwa lata, może za pięć...."

Ale Ewelina rzuca się w wir poszukiwań natychmiast i trzy tygodnie później mają już shih tzu w domu. Małą białą suczkę z łatami w kolorze kawy. Nazywają ją Moca. Od pierwszych sylab imion ich wcześniejszych psów: Mona - pies Kasi i Cacek – pies Eweliny.

Moka niechcący posuwa sprawy do przodu.

- Nasz pies – mówią o nim dziewczyny.

- A jak się rozejdziecie, to co? - pytają krewni. - Psa na pół?

- My się nie rozejdziemy.

Ale rodzina nie daje za wygraną, więc dziewczyny żartują:

- Najwyżej będzie opieka naprzemienna. Jak z dzieckiem.

Mijają tygodnie i niepostrzeżenie tak właśnie rodzina zaczyna traktować Mokę.

Dziadkowie rozpieszczają ją jak wnuczkę. Kiedy zbliżają się święta Bożego Narodzenia, pytają:

- Co można kupić Moce pod choinkę?

Bo okazało się, że jest alergiczką, nie wszystko może jeść.

W lutym dziewczyny wyprawiają Moce pierwsze urodziny. Są girlandy i czapeczki z psim motywem, tort dla psa i drugi tort - dla ludzi. Ten dla Moki kupiony w sklepie zoologicznym: duże ciastko ozdobione wzorem typu falbanka.

Moka wita gości w odważnie wyciętej sukience z niebieskim tiulowym dołem - jak spódniczka baletnicy. Eweliny rodzice, babcia Ira, ciocia i dwójka dzieci, którymi opiekują się dziewczyny, przynoszą prezenty: zabawki, piszczałki, bluzę na zimę, denta stixy, smaczki. I zestaw gumowych kaczek do kąpieli: trzy małe w jednej dużej, którymi Moka uwielbia się bawić przez następne sześć lat.

Później ulubioną zabawką Moki stanie się Norman – pluszowy chomik wielkości jajka. Latami gryziony, rzucany, dziesiątki razy zszywany, z oczami zastępczymi, bo oryginalne odpadły. Kiedy mama Kasi zauważa stan krytyczny Normana, co rusz kupuje minipluszaki podobne w kształcie i rozmiarze. Ale Moka nie pozwala zastąpić swojego ulubieńca żadną biedronką czy misiem. Norman to Norman.

Czasem, kiedy dziewczyny gdzieś wychodzą, podrzucają Mokę rodzinie. A latem 2016 r. niemal każdego dnia po pracy Kasia wkłada pieska do koszyka, wsiada na rower i jedzie 10 km do babci Iry. Sama, bo Ewelina pracuje w te wakacje we Francji jako opiekunka do dziecka. A że trwają Mistrzostwa Europy w piłce nożnej, a Kasi właśnie zepsuł się telewizor, kupuje czteropak i wpada z Moką do babci na mecze.

Bywa, że Ewelina akurat wtedy dzwoni:

- Gdzie ty jesteś, Kasia?

- A, u babci siedzimy, mecz oglądamy, muszę kończyć!

DINOZAURY

Decydują się już teraz, bo są pewne, że to zajmie z 10 lat. Obie są przed trzydziestką, ale wiadomo: lata lecą.

A tu niespodzianka: udaje się za trzecim razem!

Obie marzyły o dziecku, obie o dziewczynce.

Ginekolożka stwierdza:

- To chyba chłopiec. Ale jeszcze za wcześnie, zaczekajmy do następnej wizyty.

"Za piękne, żeby było prawdziwe" - myślą dziewczyny. Ale dzielą się wieściami z rodziną:

- Będziemy miały dziecko. Ewelina jest w ciąży.

A rodzina w konsternacji:

- Ale jak?

- Jakim cudem?

- Pierdzielisz! - wypala babcia Ira. - Jak Ewelina w ciąży?! Skąd?

Więc tłumaczą cierpliwie: na bank spermy ani in vitro ich nie stać. Ale znalazły specjalistyczne forum internetowe, a na nim dawcę. Pomógł już kilku parom, również damsko-męskim. Zdrowy, przedstawił wyniki badań. Przyjechał do nich, w łazience oddał nasienie, a Ewelina wprowadziła je sobie strzykawką.

Teraz uprzedza najbliższych:

- To nic pewnego. Żeby wam nie przyszło do głowy cokolwiek kupować dla dziecka!

Na kolejnej wizycie ginekolożka oznajmia: "Jednak dziewczynka".

Za późno. Rodzina w ekscytacji już wcześniej rzuciła się kupować ciuszki dla niemowlaka.

Dziewięć miesięcy później Kasia będzie im słać zdjęcia: Amelia w body w traktory, Amelia w body w dinozaury. I podpis: "Ameliusz w śpioszkach od Was", "Wasz Ameliusz".

"Będziemy miały dziecko"
"Będziemy miały dziecko"© Archiwum prywatne | Oliwia Piwko

TERAZ

Listopad 2021 r., leje deszcz, ciemno i zimno. Mama Kasia pojechała z Amelką po babcię Irę, żeby ją przywieźć na niedzielny obiad.

Dzwonek. To pewnie one. Mama Ewelina otwiera drzwi, a w nich: Amelka w różowych okularach słonecznych, włóczkowej czapce, bladoróżowym płaszczyku z perłowym połyskiem, rajstopach i butach na rzepy. Stoi z pokerową twarzą, jak raper na początku teledysku.

Taka jest Amelka. Znalazła w samochodzie okulary słoneczne, miała ochotę je założyć, więc założyła.

Taka jest rodzina Amelki. Mała chciała założyć okulary, mimo że ciemno i pada, więc założyła. Nikt jej nie zabrania, nie zawstydza: "Po co ci to? Nie wydziwiaj! Zdejmij". Tu się wszyscy szanują. I swoje wybory. Nawet te małe i od małego.

Przecież dziewczyny skończyły pedagogikę i co najmniej od dekady opiekowały się dziećmi. Kilkoro odchowały, w tym Zosię i jej brata, więc doskonale widziały, co się sprawdza i co procentuje. Że jak zaczną czytać dziecku, zanim cokolwiek rozumie, i będą do niego dużo i z sensem mówić, to ono też będzie mówić. Tak było z Zosią i jej bratem, tak było z Amelką. Pojedyncze słowa zaczęła wypowiadać, kiedy miała roczek, a kilka miesięcy później mówiła już całymi zdaniami. Czasem nieoczekiwanymi:

- No, faktycznie, ta bajka była fascynująca.

Pozwalają jej samej podejmować decyzje. Kilka miesięcy temu przed wyjściem do żłobka Amelka przeżywała dylemat: założyć buty różowe czy czarne? Więc poszła w jednym różowym a drugim czarnym.

Raz, już ubrana do wyjścia, stwierdziła, że nie chce kurtki.

- Dobrze. To co chcesz założyć na wierzch? Bo jest zimno – uszanowały mamy.

- Szlafrok.

I poszła do żłobka w szlafroku. Bardzo z siebie zadowolona.

- Najważniejsze, żeby wyjść z twarzą jako rodzic – tłumaczy ze śmiechem Ewelina, która pracuje teraz jako wychowawczyni w prywatnym przedszkolu. - I żeby było bezpiecznie, a Amelka ubrana adekwatnie do pogody. Dzięki takiemu podejściu wiemy, że ona sobie poradzi. A nie, jak niektóre dzieci u mnie w placówce, nawet dwukrotnie starsze od niej, które są tak niesamodzielne, że nie wiedzą, czy mają stać, czy usiąść, czy pójść do toalety. Albo we wrześniu rodzic przyprowadza dziecko ubrane jak na biegun północny i instruuje: jak będzie wychodzić na zewnątrz, to pani ma mu założyć rajstopki, na to legginsy i na to jeszcze spodnie. To ja się zastanawiam, co ono będzie nosić, jak temperatury spadną do minus 10?

***

Tymczasem jest niedziela. Dziś obiad u Eweliny i Kasi.

- Zaprosiłyśmy rodzinę do nas, ale to babcia Ira przywiozła jedzenie i już nie musimy gotować – śmieją się dziewczyny. - To silniejsze od niej.

A babcia Ira w golfie w kolorze fuksji siedzi już na turkusowej sofie i opowiada z charyzmą niskim głosem z lekką chrypką jak wokalistki jazzowe.

- Co widzę, kiedy patrzę na nasze dziewczyny? Rodzinę! I zadowolona jestem, bo Ewelina jest szczęśliwa. I Kasia też.

- A po czym to pani poznaje?

- Po tym, że się kochają!

Tu włącza się Kasia:

- Miała babcia jedną wnuczkę, a ma dwie! Więcej rąk do pomocy.

I już zaczyna się dyskusja o tym, jak Kasia się przydaje przy wieszaniu i ściąganiu firanek, bo jest wysoka, o pomaganiu na działce przy roślinach i przy robieniu obiadu.

Ale babcia Ira wie, co najważniejsze. Zna Ewelinę, swoją jedyną wnuczkę, od urodzenia (pozostałych pięciu wnuków to chłopcy) i od początku to obserwuje:

- Ewelina w towarzystwie Kasi dobrze się czuje. No, ale nie każdy chce to zobaczyć.

PODWÓJNA TAJEMNICA

Babcia Ira widziała. Od razu, jak tylko dziewczyny zakumplowały się na studiach i Kasia zaczęła do niej przychodzić z Eweliną.

Kiedyś postanowiła podzielić się wrażeniem z córką:

- Ela, Ewelina nasza jest chyba innej orientacji...

Ale mama Eweliny nie chciała o tym słyszeć ani rozmawiać. Zawsze taka była: dusiła w sobie, potem nagle wybuchała, a potem całkiem zamykała się w sobie i uciekała w sprzątanie, w telefon, w robienie na drutach.

Jak wtedy, kiedy znalazła list i wytoczyła wojnę. Groziła nawet wtedy Ewelinie:

- Powiem babci!

A Ewelina przerażona:

- Po co będziesz ją denerwować? - bo martwiła się nie tylko o siebie i Kasię, ale i o babcię, mającą swoje lata i kłopoty ze zdrowiem.

Nie miała pojęcia, że babcia Ira cichcem stawała w ich obronie od lat:

- Ela, chcesz mieć rodzinę? Chcesz mieć córkę? To daj im spokój.

Ich rozmowy za każdym razem brzmiały podobnie:

- Gdybym wiedziała, to bym nie pozwoliła... - wyrzucała sobie i w przestrzeń mama Eweliny.

- A co ty masz do pozwalania? - odparowywała babcia Ira. - Tego się nie wybiera.

- Ale mama, jak to będzie?

- Jakoś będzie. Daj spokój, ułożymy. Jesteśmy rodziną i będziemy rodziną.

Jakoś będzie. Daj spokój, ułożymy. Jesteśmy rodziną i będziemy rodziną
Jakoś będzie. Daj spokój, ułożymy. Jesteśmy rodziną i będziemy rodziną © Archiwum prywatne | Oliwia Piwko

RAZEM

Ale tego, jaką rodziną będą, nawet babcia Ira się nie spodziewała.

Tak jak Ewelina miała cichego sojusznika w osobie babci, tak i w rodzinie Kasi znalazł się sojusznik.

- Mój brat wsparł mnie od początku – mówi Kasia.

- Jak zareagował, kiedy się dowiedział? - pytam.

- Normalnie. Bo on też tworzy taki związek. Ma partnera. Po mnie się nie spodziewał, jak wszyscy. Bo wcześniej nie było przesłanek, przecież przedstawiłam kilku chłopaków rodzicom. A on nigdy nie przyprowadził do domu żadnej dziewczyny. Przed lustrem spędzał więcej czasu niż ja. Jak przyszedł na kolację z partnerem, powiedział tylko: "To jest Łukasz". I nie trzeba było niczego tłumaczyć. Więc jak się dowiedział o Ewelinie, zapytał tylko, czy jestem pewna i powiedział: "Na mnie możesz liczyć. Może razem pojedziemy do rodziców, albo przyjedź do mnie, albo ja przyjadę do ciebie".

I teraz przyjeżdżają. Brat z partnerem z Warszawy i rodzice z Lubelszczyzny, jak tylko są urodziny Amelki lub Kasi. I czasem po drodze nad morze albo w Walentynki.

Teraz obie dziewczyny mają stabilną pracę i poczucie bezpieczeństwa. Ewelina robi to, co kocha, czyli zajmuje się dziećmi i to w przedszkolu, w którym ją wspierają.

Kasia zmieniła branżę. Od kilku lat sprzedaje samochody w salonie firmowym. Klienci ją lubią i cenią. Wpadają po roku, żeby powiedzieć:

- Dobrze mi pani doradziła.

Albo przychodzą nowi:

- Mój sąsiad kupił u pani samochód i jest zadowolony, to ja też przyszedłem.

Dziewczyny świetnie się uzupełniają. Kasia mocno stąpa po ziemi i każdą sprawę przemyśli 10 razy, zanim podejmie decyzję. Ewelina działa impulsywnie i czasem żałuje. Kasia jest odpowiedzialna i świetnie zorganizowana, więc zaplanuje wycieczkę, ale to Ewelina zadba o to, jak ostatecznie spędzą czas – tak, żeby być ze sobą blisko. We czwórkę z Amelką i Moką. Lub w piętnastkę z obiema rodzinami.

Jak we wrześniu, kiedy świętowali w mieszkaniu dziewczyn trzydziestkę Kasi. Byli jej rodzice i brat z partnerem Łukaszem, do tego rodzina Eweliny: babcia, mama, ojczym, ciocia, kuzyn, jego narzeczona i drugi kuzyn.

Łukasz najlepiej bawił się z babcią Irą. Drinkowali i tańczyli.

W ogóle, rodziny polubiły się do tego stopnia, że dziewczyny czasem aż się wkurzają.

- Bo się zgadują i razem tworzą front. A to: "Zakładajcie Amelce czapeczkę, bo zimno!", a to "Nie dawajcie jej tego do jedzenia!"

Brat Kasi został nawet chrzestnym Amelki.

- Jak to? - pytam zdumiona. - To Amelka jest ochrzczona?

- Zależało nam, bo nasze rodziny są bardzo wierzące.

- I byłyście razem przy dziecku w kościele...?

- Ksiądz nie pytał.

LĘKI

Patrzą na te 10 lat razem i próbują sobie przypomnieć, czy spotkało je coś złego lub przykrego.

Do ginekolożki już na drugą wizytę wybrały się razem. Ale do gabinetu Ewelina weszła sama. Stresowała się. Zapytała o ciążę. A potem nieśmiało:

- A Kasia może wejść? Bo jesteśmy razem.

Na co lekarka:

- Oczywiście, proszę poprosić.

Później, ilekroć podczas USG jeździła głowicą po brzuchu Eweliny, zawsze zwracała się do obydwu:

- Zobaczcie...

Fakt, chodziły prywatnie. Bo Kasia pracuje do godz. 18.00, więc na 19.00 żaden lekarz z NFZ by ich nie przyjął.

Ale rodziły w szpitalu na NFZ. I bały się, że personel nie zgodzi się na obecność Kasi przy porodzie.

- A oni pozwolili mi nawet przeciąć pępowinę! I to bez żadnych oświadczeń. A położne były w różnym wieku: od przedemerytalnego po młodziutkie.

Tylko że wcześniej dziewczyny sobie pomogły. W grudniu, dwa miesiące przed porodem, Ewelina przyjęła nazwisko Kasi.

- Jak? - znów się dziwię.

- Normalnie, za 37 złotych. Wystarczy podać dobry powód i zapłacić.

A Ewelina miała dobry powód. Jej nazwisko ciągle przekręcano. Na dyplomach, legitymacjach, w dokumentach na uczelni i w zaświadczeniach lekarskich. Oczywiście, w urzędzie nikomu nie powiedziała, że nowe nazwisko jest nieprzypadkowe.

Później, już z Amelką, były u pediatry. Zadawała sporo pytań, odpowiadały i Ewelina, i Kasia. Zdezorientowana lekarka zapytała:

- Przepraszam, ale która z was jest mamą?

Na co Ewelina:

- Obie.

Przeszła nad tym do porządku, jakby usłyszała: "Ładna dzisiaj pogoda".

 Sąsiedzi z bloku zagajają w windzie:

- Jak tam wasza mała?

- Co u was?

Żadnego wicia się w niezręcznych eufemizmach, żadnego niezdrowego dopytywania, choć dziewczyny troskę i czułość okazują sobie raczej w zaciszu domowym. Amelka też uwielbia: na kolanka, przytulić się, być blisko.

- Ostatnio nawet na nas wymusza – mówi Kasia. - Na spacerze trzyma jedną z nas za rękę i nam każe się złapać za ręce.

***

W pracy u Kasi wszyscy wiedzą. Stało się to naturalnie, kiedy Ewelina zaszła w ciążę i Kasia wspominała w rozmowach przy kawie:

- Będziemy miały dziecko.

Przyjęli z radością. Tylko niektórzy, nieco zakłopotani, chcieli zrozumieć:

- Przepraszam, że pytam. Ale... jak?

A później wspierali i doradzali: jak się przygotować, co robić, jak dziecko ma kolkę

U Eweliny w przedszkolu też wiedzą.

- Nie muszę nic udawać ani nic ukrywać.

Choć niedawno na sekundę zrobiło jej się gorąco. Kiedy podeszła do niej dyrektorka i rzuciła:

- Pani Ewelino, proszę na słówko.

Ewelina weszła do gabinetu, a pani dyrektor:

- Widziałam ten filmik "Miłość Nie Wyklucza – Jesteśmy Rodziną", w którym wystąpiłyście z Kasią i z babcią. Super! Oby takich więcej.

Bo Ewelina i Kasia trochę się ośmieliły, kiedy Amelia rosła w brzuchu w 2018 r..

- My wszystko musiałyśmy googlować, do wszystkiego dochodzić same – zauważyły. - Nie znałyśmy takich rodzin jak nasza. Może jak zaczniemy pokazywać, jak wygląda nasze życie, kiedyś Amelii i innym ludziom będzie łatwiej.

I założyły na Instagramie profil: "original_great_family". Dziś ma 16 tys. obserwujących, a dziewczyny poczucie, że pomagają innym.

- I jesteśmy ciociami kilkorga dzieci!

Bo na profilu dzielą się swoim doświadczeniem, ale też cierpliwie odpowiadają na pytania typu: "Kto w waszym związku jest facetem?", "Skąd macie dziecko?" oraz "Co z męskim wzorcem w życiu Amelki?"

To tam spotkał je jedyny atak. Ktoś z fejkowego konta przysłał komentarz: "Jesteście chore. Oddajcie dziecko. Ewelina, zostaw Kasię, bo Amelka popełni samobójstwo."

 W realnym życiu zdarzają się tylko sytuacje zaskakujące. Jak ostatnio.

Któregoś dnia w październiku Ewelina pomaga się ubrać ostatniej dziewczynce w przedszkolu i odprowadza ją do wyjścia. A pięciolatka zagaja tonem oznajmującym:

- Pani ma kobietę.

Ewelinę zatyka, przez głowę przelatują jej setki myśli.

- Ale... jaką kobietę? Co masz na myśli?

Wtedy dziewczynka się płoszy:

- No... mamę.

- Każdy ma mamę – uspokaja się Ewelina.

Ale później przypomina sobie: "Przecież to Amelka mnie wyoutowała".

 Przez krótki czas w wakacje Amelka chodziła do przedszkola, w którym pracuje jej mama. I bardzo przeżywała, ilekroć Ewelina wychodziła z sali. Druga wychowawczyni to zauważyła i raz zaproponowała:

- Chodź, narysujemy coś dla mamy.

Na co Amelka:

- Dla mamy Kasi czy dla mamy Ewelinki?

I potem ta wychowawczyni pyta Ewelinę:

- A Kasia to kto? Bo Amelka mówi, że ma mamę Kasię.

- No ma.

Więc od tego dnia już zawsze pyta ze stosowną końcówką:

- Co robiłyście w weekend? Gdzie byłyście?

"Chodź, narysujemy coś dla mamy". "Dla mamy Kasi, czy dla mamy Ewelinki?" (fot. Oliwia Piwko)
"Chodź, narysujemy coś dla mamy". "Dla mamy Kasi, czy dla mamy Ewelinki?" (fot. Oliwia Piwko) dzoli

- Społeczeństwo jest gotowe – mówi Kasia. - Tylko władza za nim nie nadąża.

- Albo cynicznie wyciąga nasz temat, ilekroć chce przykryć jakąś swoją porażkę – dorzuca Ewelina.

Dziewczyny czasem się wkurzają i mają poczucie niesprawiedliwości:

- Obie pracujemy na etat i płacimy podatki. Tu państwo traktuje nas równo: pobiera od nas pieniądze jak od każdego innego obywatela. Ale już równych praw nam nie daje. I kolejne chce odebrać – jak choćby ostatnio: organizowanie marszów równości. A dalej co będzie? Odbiorą mi prawa do Amelki, bo nie ja ją urodziłam? - unosi się Kasia. - Dlatego regularnie zastanawiamy się, czy nie zamieszkać za granicą.

- Ja was nie puszczę za granicę! - obrusza się babcia Ira.

- Babcia, ty pojedziesz z nami!

ZWYCZAJNIE

 - Co potrzebowałyście usłyszeć od najbliższych? - pytam. - W tamtym momencie, w którym mama Eweliny znalazła list.

Kasia: - To, co usłyszałam dużo później. Jak Amelka już była na świecie. Moja mama oswoiła się z tematem i powiedziała: "Przecież wy nikomu krzywdy nie robicie. Żyjecie własnym życiem, radzicie sobie świetnie, macie super córkę, a my dzięki temu mamy super wnuczkę. Jesteście zdrowe i szczęśliwe – i to jest najważniejsze. Dlaczego ja mam się was wstydzić?" A ostatnio powiedziała do mnie i do brata, bo byliśmy razem: "Jesteście moimi dziećmi i zawsze nimi będziecie".

Ewelina: - A ja bym chciała usłyszeć po prostu: "OK, fajnie. Jeśli właśnie tego chcesz, to bądź szczęśliwa." Ja nie oczekuję zachwytów: "Ojej, cudownie, jak się cieszymy!"

- Nie potrzebujemy ekscytacji, tylko akceptacji – wtrąca się Kasia.

- Zwyczajnie, jak każda para – ciągnie Ewelina. - Jak córka przyprowadza swoją sympatię do domu, to rodzic mówi: "Dzień dobry, cześć, miło cię poznać".

Źródło artykułu:WP magazyn

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (376)