Justyna Pelc zajmuje się kosmosem. Jej projekty mają szansę zmienić bieg historii
Nagrodzona Studenckim Noblem 27-latka dowodzi kilkunastoosobowym zespołem Innspace, którego projekty (a wśród nich m.in. plany kolonii marsjańskiej dla tysiąca osób czy bazy na Księżycu) są doceniane i nagradzane w międzynarodowych konkursach. - Jesteśmy świadkami wyścigu kosmicznego 2:0 – w drodze na Księżyc czy Marsa ścigają się miliarderzy i nie jest to przypadek. Mówi się, że jak nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze. Oni to widzą – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską.
Katarzyna Pawlicka, WP Kobieta: Od jak dawna jesteś "dziewczyną nie z tej Ziemi"?
Justyna Pelc: Od około pięciu lat.
Zdecydowałaś się na kierunek Automatyka i robotyka na Politechnice Wrocławskiej. Rozpoczynałaś studia z myślą, że zajmiesz się kosmosem?
Ani razu nie przeszło mi to przez myśl. Przemysł kosmiczny w Polsce jeszcze wtedy nie istniał – do Europejskiej Agencji Kosmicznej weszliśmy dopiero w 2012 roku – to był czas, kiedy zaczynałam studia, więc wszystko kształtowało się na moich oczach. Przez pierwsze 7 lat mogliśmy startować w przetargach przeznaczonych włącznie dla nas i wnioskować o dofinansowania w wysokości 120 proc. Te preferencyjne warunki umożliwiły pierwszym firmom rozwój: realizację projektów, ale także inwestycje w sprzęt laboratoryjny czy zatrudnienie nowych osób. Później musieliśmy zacząć konkurować z innymi państwami. Start-upy oczywiście nadal się tworzą, ale to nie jest łatwy rynek – żeby sobie na nim radzi, trzeba wiedzieć o wielu niuansach. Oprócz firm komercyjnych powstają także fundacje czy stowarzyszenia. Sektor kosmiczny zaczyna być w Polsce kojarzony.
Jak ty do niego trafiłaś?
Przypadkiem (śmiech). Zaczynałam w organizacjach studenckich, zajmowałam się projektami rozrywkowymi i społecznymi, ale po czterech latach stwierdziłam, że potrzebuję zmiany. Na zaproszenie kolegi dołączyłam do koła naukowego. Miałam zająć się tam wyłącznie marketingiem, Szybko okazało się, że pracy jest sporo, bo koło działa jak mała firma – z kilkudziesięcioma członkami i ogromnym budżetem, który oczywiście musi samodzielnie pozyskiwać. Wzięliśmy udział w konkursie na zaprojektowanie łazika marsjańskiego , a w kolejnym roku pojawiła się możliwość zaprojektowania lądownika marsjańskiego. Stwierdziłam, że to świetny temat, podjęłam się koordynacji tego projektu, znalazłam ludzi i to był początek mojej przygody z sektorem kosmicznym. Ten projekt zajął drugie miejsce na konkursie w Stanach Zjednoczonych. Zaraz po powrocie założyłam grupę nieformalną Innspace – dziś stowarzyszenie – a moja kosmiczna kariera zaczęła gwałtownie przyspieszać.
Cały czas panuje przekonanie, że kobiety gorzej radzą sobie w branżach technicznych. Płeć była dla ciebie kiedykolwiek przeszkodą?
W moim przypadku przeszkodą nie tyle była płeć, co opór inżynierów i naukowców przed marketingiem. Wielu z nich nie widzi sensu promowania projektów, a to w dzisiejszych czasach niezbędne, by zdobyć dofinansowania, móc się dalej rozwijać. Rekrutując kobiety do mojego projektu zauważyłam jednak, że faktycznie pozwoliły sobie wmówić, że nie pasują do kierunków ścisłych. Dziewczyny twierdziły, że nie są wystarczająco dobre, że potrzebują jeszcze czasu, doświadczenia. A przecież nie ma podręczników pokazujących krok po kroku, jak zbudować np. lądownik – wszyscy musimy uczyć się tego w trakcie, na własnych błędach. Mężczyźni nie mieli z tym problemu, mocno w siebie wierzyli. Na szczęście teraz pracuję w mieszanym zespole, w którym są również świetne, przebojowe kobiety. Przygotowujemy obecnie projekt związany z misją na Wenus.
W przeszłość koordynowałaś, nagradzane zresztą, projekty kolonizowania Marsa. Ten temat kojarzy się przeciętnemu człowiekowi raczej z filmami science fiction niż realnymi planami czy działaniami.
Pytania, czy jest sens latać w kosmos, pojawiały się już kilkadziesiąt lat temu, gdy pierwsi ludzie lądowali na Księżycu i pojawiają się nadal. Jedni eksplorują kosmos szukając sensu i początków życia, odpowiedzi, czy jesteśmy sami we wszechświecie. Inni zaspokajają naukową ciekawość, a jeszcze inni widzą w kosmosie nadzieję na ucieczkę z Ziemi, gdy zajdzie taka potrzeba. Trzeba jednak podkreślić, że nadrzędnym celem eksploracji kosmosu jest rozwój nauki.
Sceptycy powiedzą, że kosmos wcale nie jest do tego potrzebny.
Zmienią zdanie, jeśli uświadomią sobie, jak lądowanie na Księżycu przyspieszyło różne procesy. Dziś korzystamy na co dzień z technologii wynalezionych podczas pierwszego wyścigu kosmicznego: powstała dzięki nim cała telefonia komórkowa, telewizja satelitarna. Nawet podeszwy w butach sportowych są inspirowane materiałami kosmicznymi. Jedzenie liofilizowane czy mleko w proszku powstało w trakcie poszukiwań pożywienia dla astronautów. Nawet sztuczne pompy stosowane w kardiologii powstały dzięki zainspirowaniu się pompami paliwowymi w rakietach.
A dziś? Jak zwykły śmiertelnik może czerpać ze zdobyczy osób zajmujących się kosmosem?
Nadal, np. szukając stopów o jak najlepszych właściwościach, znajdujemy nowe materiały mające świetne zastosowanie na Ziemi. Z kolei przy okazji planów kolonizacji Marsa tworzymy systemy oczyszczania wody, powietrza, tworzenia tlenu czy pozyskiwania wody z różnych źródeł. Będzie można użyć ich, kiedy problemy związane ze zmianami klimatycznymi, które przecież już obserwujemy na Ziemi, jeszcze się pogłębią.
Zainteresowanie kosmosem w Polsce jest duże? Młodzi ludzie chcą wiedzieć o nim więcej? Są gotowi wyjść poza stereotypy?
Kosmos jest bardzo przyjemnym tematem do przekazywania wiedzy z każdej dziedziny. Chemia czy fizyka opakowana w kosmiczny klimat od razu wydaje się ciekawa. Wykorzystujemy to na warsztatach – w szkole rzadko uczymy dzieci praktycznego zastosowania nauki, a ona bardzo lubią rozwiązywać konkretne problemy. Stawianie przed nimi zadań typu: "pomyśl, jak wytworzyłbyś wodę na Księżycu" czy "zaprojektuj lądownik" sprawia, że zaczynają myśleć wielotorowo, mają rewelacyjne pomysły, często bardzo poprawne naukowo.
Dzisiaj nauka o kosmosie nie wiąże się wyłącznie z jego zdobywaniem. Zaszła chyba kluczowa zmiana. Na czym ona polega?
Jesteśmy świadkami wyścigu kosmicznego 2:0 – w drodze na Księżyc czy Marsa ścigają się miliarderzy i nie jest to przypadek. Mówi się, że jak nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o pieniądze. Oni to widzą. Wbrew pozorom kosmos to nie tylko wydatki. Tam są też pieniądze, np. w postaci złóż, które kończą się na Ziemi. Jedna asteroida mogłaby nam dostarczyć niektórych pierwiastków na lata. Wiele osób myśli, żeby górnictwo kosmiczne zastosować na Księżycu. W mojej ocenie to jednak mocno ryzykowne – Księżyc mocno wpływa na to, co dzieje się na Ziemi. Taka ingerencja mogłaby więc nam ostatecznie zaszkodzić.
Często myśli się też o Wenus, zwłaszcza po niedawnych odkryciach związanych z fosfiną. To świetne środowisko do poszukiwania nowych substancji organicznych, które można by zastosować w medycynie, kosmetologii. Gdybyśmy znaleźli organizmy, które potrafią w tak trudnych warunkach się regenerować, mogłoby nam to pomóc np. w terapii onkologicznej czy innych ciężkich przypadkach. W kosmosie nawet brak odpowiedzi może rodzić rewolucyjne pytania i potencjalne rozwiązania.
Uczestniczyłaś w najdłuższej w Polsce, sześciotygodniowej analogowej misji kosmicznej, badającej wpływ diety i światła na ludzki organizm. Razem z kilkoma innymi osobami zamieszkałaś w tzw. habitacie, czyli bazie, która ma możliwie dokładnie oddać warunki marsjańskie, ale tutaj - na Ziemi. Do czego takie eksperymenty są potrzebne?
Misje analogowe umożliwiają badania np. nad tym, jak budować zespoły, jak radzić sobie z konfliktami. Tak naprawdę największym problemem człowieka na Marsie czy Księżycu jest… sam człowiek. O ile jesteśmy w stanie badać niektóre zmiany biologiczne, np. wpływ promieniowania na żywe organizmy i się przed nimi zabezpieczać, o tyle musimy pamiętać, że człowiek to nie tylko biologiczna maszyna. Aspekty psychologiczne są w kosmosie szalenie ważne. Myślę, że przez pandemię każdy rozumie, jak źle wpływa na nas izolacja. Podczas misji dochodzi szereg dodatkowych utrudnień, zagrożeń, także śmiertelnych i świadomość, że jeśli coś się stanie, nikt nam nie pomoże.
Amerykanie zrobili kiedyś eksperyment Biosphere 2 polegający na odtworzeniu misji na Marsa w warunkach analogowych. Miała trwać dwa lata, bo tak mniej więcej szacuje się potrzebny do jej faktycznego odbycia czas – w jedną stronę leci się mniej więcej pół roku. Niestety, trzeba było ją przerwać po nieco ponad roku ze względu na problemy zdrowotne i psychiczne astronautów. Nawet najlepsza technologia nie jest w stanie obronić człowieka przed samym sobą. W późniejszych latach Chiny. Rosja i ESA przeprowadziły podobną misję Mars500, która tym razem zakończyła się sukcesem. To jednak pokazuje, jak ważne są takie symulacje.
Co było najtrudniejsze dla ciebie?
Chyba brak prywatności, choć wcześniej myślałam, że nie mam pod tym względem dużych potrzeb. Byliśmy jednak zamknięci na małej przestrzeni, bez możliwości zadzwonienia do kogoś bliskiego, wyżalenia się, odbycia prywatnej rozmowy. Poza tym w takich małych, izolowanych przestrzeniach jak na dłoni widać wszystkie mechanizmy społeczne. Łatwo zauważyć, jak nastrój jednej osoby wpływa na całą grupę – wystarczy, że ktoś wstanie lewą nogą, a po kwadransie wszyscy chodzą wkurzeni, nie wiedząc za bardzo dlaczego. Pilnowanie emocji, właśnie żeby nie przekazywać ich innym, też bywa męczące, ale trzeba codziennie podejmować ten trud. W innym razie te nastroje zaczną się zapętlać, a misja zacznie robić się coraz trudniejsza.
Jako alternatywę dla dalekich wypraw promujecie loty suborbitalne, umożliwiające dotknięcie granicy przestrzeni kosmicznej i doświadczenie nieważkości. Możesz powiedzieć o nich coś więcej?
Takie loty już są organizowane. Rok 2021 był dla nich krokiem milowym – po latach pracy nad odpowiednimi pojazdami w kosmos poleciał m.in. Jeff Bezos z grupą ludzi, odbyły się też misje Virgin Galactic czy Inspiration4 Elona Muska. Wygląda na to, że te loty testowe dadzą początek turystyce kosmicznej: firma Virgin Galaxy chwali się, że sprzedała już 700 lotów, chociaż zwiększyli pierwotną cenę z 250 tys. dolarów do 450 tys. Wydawać by się mogło, że to nadal ogromna kwota, ale weźmy pod uwagę, że pierwszy kosmiczny turysta Dennis Tito w 2008 roku zapłacił 20 mln dolarów. Wraz z rozwojem technologii i wzrostem popularności takich podróży cena będzie prawdopodobnie maleć, choć oczywiście nigdy nie osiągnie poziomu cenowego biletu z Polski do Hiszpanii.
Turystyka kosmiczna przyspieszy też z pewnością badania, na które obecnie nie stać większości uczelni. Żeby wysłać nasz eksperyment w kosmos, np. na Księżyc, trzeba zapłacić ponad milion dolarów za kilogram ładunku. Przy lotach suborbitalnych możemy mówić o dziesiątkach tysięcy, a to już jest ogromna różnica.
Budżet poszczególnych państw ma jeszcze znaczenie dla badaczy kosmosu czy obecnie rzecz rozgrywa się wyłącznie na poziomie prywatnych firm czy międzynarodowych grantów?
Budżet państw jest bardzo istotny, zwłaszcza że składka, którą kraje zrzeszone w Europejskiej Agencji Kosmicznej wpłacają do wspólnej kasy, jest następnie rozdzielana między firmy w takiej właśnie proporcji. Nie jest więc przypadkiem, że największe firmy jak Thales czy Airbus znajdują się w Niemczech i we Francji – te państwa płacą łącznie ponad połowę składki. Wysoko są także Włochy i Wielka Brytania, natomiast wkład Polski wynosi ok. 30 mln euro – nie jest to wielka kwota w stosunku do całości budżetu (niecały 1 proc.), ale wciąż pozwala realizować nam sporo projektów. Poza Europą państwa raczej się nie zrzeszają, największymi pieniędzmi dysponuje oczywiście NASA, ale sporo dużych graczy ma także Japońska Agencja Kosmiczna. W błyskawicznym tempie działają Chiny i myślę, że to oni pierwsi posadzą człowieka na Księżycu. Warto zerkać też na to, co robią Indie, które przeznaczają spore środki na kosmos. W tym roku głośno było także o Zjednoczonych Emiratach Arabskich, które wysłały na Marsa swoją misję. Kierowała nią kobieta.
W Polsce są studia, które przygotowują do pracy, jaką wykonujesz, czy tej drogi trzeba poszukać bardziej samodzielnie?
Można studiować lotnictwo czy kosmonautykę, na studiach magisterskich jest kilka specjalizacji związanych z kosmosem, ale w moim przekonaniu nie mają one większego sensu. W kosmosie potrzebujemy bowiem specjalistów z absolutnie każdej dziedziny. Jeśli mamy lądownik, ktoś musi go zaprojektować, potrzebujemy więc konstruktora elektronika, ale też programisty, który go zaprogramuje, chemika czy biologa pracującego nad systemem podtrzymywania życia, geologa, który pozwoli nam stworzyć podstawy do lądowania, lekarza i psychologa odpowiedzialnych za przygotowanie załogi, a nawet prawnika, bo nierozwinięte prawo kosmiczne to twardy orzech do zgryzienia.
Zajmując się zawodowo kosmosem, trzeba marzyć o tym, by zobaczyć go na własne oczy?
Ten temat pojawia się oczywiście w zespole, ale prawda jest taka, że świetnie czujemy się w tworzeniu rozwiązań, z których w przyszłości będą mogli korzystać inni. Praca astronauty nie jest znowu aż tak ekscytująca – to są lata treningu, które wieńczy jedna podróż w kosmos. Jest oczywiście fascynująca, ale nie pozwala realizować naukowych zapędów. Z nadzieją patrzymy jednak na rosnącą popularność turystyki kosmicznej – może kiedyś uda nam się polecieć w kosmos właśnie w charakterze turystów, a później wrócić i dalej robić to, co kochamy najbardziej – pracować intensywnie nad kolejnymi projektami.
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl